czwartek, 30 grudnia 2021

czyńcie plany abyście nie byli planami czynieni!

 Aloha, wyjątkowo na czas podrzucam horoskop na rok 2022

w wersji graficznej genially tu klik


Wytyczeń

W tym miesiącu uczynisz plany, których następnie entuzjastycznie nie dotrzymasz zrzucając na swoją głowę lawinę wyrzutów sumienia i stan depresyjny.

 

Pruty

A jeśli stany depresyjne, to wiadomo, albo musisz nauczyć się porządnie pić, albo kiedy już masz tę umiejętność nabytą z dziada pradziada, oddasz się dezorganizacji swojego życia lub garderoby, lub spędzisz czas dziergając poncho.

 

Wrażec

Po pracowicie i dramatycznie spędzonych dwóch pierwszych miesiącach czas na eskalację, bo oto wiosna wybuchnie ci pod stopami i trafi w czółko, a może nawet osmali gębę.

 

Niecień

Jeśli dobrze spożytkowałeś wrażec, to właśnie niecień będzie tym miesiącem, który przesądzi czy twoje wrażenia spadną za czy przed budką z lodami. Oczywiście wilgoć w powietrzu może nie raz pokrzyżować ogniskowe plany, ale od czego są kozy?

 

Naj

Nawet jeśli będzie wyjątkowo zimny, to twój jedyny naj, jaki masz w tym roku, nie zepsuj go i nie zgub.

 

Przerwiec

Teraz naprawdę daj sobie trochę siana, przestań co zacząłeś i to już. Jeśli nadal będziesz drążyć, okażesz się upierdliwcem roku.

 

Zipiec

Wiadome, po przerwie trzeba ponarabiać, to będzie trochę roboty, ale za to spektakularne sukcesy i w upale. Wielki szacuj.

 

Szerpień

Wspinać się będziesz na szczyt targając jednak ekwipunek kogoś innego, zatem  możesz ewentualnie liczyć na wzmiankę na 40. stronie w czasopiśmie specjalistycznym lub książkę z twoim imieniem na okładce, kiedy już dawno będziesz paść robaki swoim zewłokiem.

 

Przesień

To taki miesiąc, w którym jasno oddzielisz ziarno od plew i dokonasz rozsądnych, co nie zawsze oznacza dobrych, wyborów.

 

Zadziernik

Uważaj, w tym miesiącu łatwo o zadarcie z szefem, kłótnie w związku lub rozpierduchę w gronie przyjaciół. Magiczna gwiazdą zadziernika jest możliwość wyrwania w facjatę w najmniej oczekiwanym momencie, trzymaj więc jęzor na uwięzi, a najlepiej nie odzywaj się w ogóle.

 

Dopad

O ile gwiazdy sprzyjały twoim znakom zodiaku, bo przecież wiadomo, że nie trzymałeś gęby na kłódkę w zadzierniku, to uda ci się przeforsować to, co zacząłeś, jeśli zaś gwiazdy nie sprzyjały, dostaniesz dodatkowy lut w facjatę i gazrurką po piszczelach.

 

Mrudzień

Po ekscesach całorocznych docenisz spokój domostwa i ciepły kocyk oraz herbatę z malinami. Szykuj się na następny rok!


środa, 29 grudnia 2021

względność bezwzględnej zimy

 No doprawdy, wbrew wszelkim ponurym zapowiedziom meteo, ten przekorny świat dostarczył nam świetnych zimowych świąt. Śnieg, paprocie mrozu na szybach, jakże przezornie w moim pokoju nieumytych, skrzypienie pod podeszwami butów, słońce na przemian z zamieciami, niczego więcej pingwinowi ze strefy umiarkowanej nie trzeba. A i goście dopisali, rodzeństwo, ich dzieci z połówkami, dzieci dzieci, tylko siostrzeńcowi nie udało się dotrzeć z Curykanii i zobaczyliśmy się internetowo. Było głośno, jak to u nas, były planszówki, świąteczne wino z mikrowinnicy szwagra, była ciastek moc i jadło wszelakie, i kolędy, i nawet choinkę zdążyliśmy ubrać jeszcze przed wilią.  Choinka tradycyjnie obwieszona jak choinka, Thomas, który pierwszy raz spędzał z nami święta (czyli u babci Zuzanny, czyli mojej mamy) nieco łapał się za głowę, co jeszcze zdołamy na drzewku powiesić. Po świętach wizyty przyjaciół i rozmowy video z jeszcze większą liczbą przyjaciół
A dziś powolne tajanie, głuche śnieżne światło i świąteczne filmy przez cały boży dzień. Oj jęczeć będę nie mogąc zrzucić tych kilogramów, oj będę. Cóż kiedy duch ochoczy, ale ciało mdłe.
Istotnie zmniejszyliśmy ilość prezentów zostawiając je właściwie tylko dla dzieciaków i w ilościach srodze  ograniczonych, trochę dzięki moim restrykcjom sozologicznym, ale też głównie, bo wszyscy czujemy, że szczęście dzieciaków nie polega na górach nowych zabawek. Śmieci też w związku z tym było wiele mniej, drobiazg, a cieszy mnie ogromnie. Raduje mnie także, że postanowiliśmy zrobić  paczkę na granicę, śpiwory, ogrzewacze, co tam kto zakupi i dorzuci, myślę, że to ważne, nawet takie drobne w skali problemu rzeczy, kiedy nie masz jakiejś innej możliwości pomocy. W swoim wróblim serduszku wierzę w to, że takich nas jest więcej i więcej. Tymczasem zapada zmierzch przykrywając wszystkie nasz niedostatki, niosąc jednym ukojenie dnia, innym kolejne godziny walki o życie, o prawo do niego, prawo, które na co dzień wydaje nam się zwykłą, naturalną rzeczą, jaką otrzymujemy w prezencie. I tak, kiedy ja w ciepłym domu cieszę się z piękna tej zimy i marzę, żeby potrwała, tam snują się marzenia o jej końcu. Chciałabym, żeby ludzie tulący swoje dzieci gdzieś w lesie, mogli pokazać im kiedyś, mogliby pokazać im jak najszybciej, że zima oglądana zza oszronionych okien, z perspektywy wesoło mknących z górki sanek, jest cudem natury

I pomyślicie być może, czy wypada dodać do tego takie cukierkowe fotki, otóż wypada, bo w tym świecie potrzebujemy pomieścić w sobie wszystkie przestrzenie, każdą z nich, bo chyba wtedy i właśnie wtedy bywamy sobą.
















wtorek, 28 grudnia 2021

czwartek, 23 grudnia 2021

a tutaj będą życzenia

 Mycie okien mroźną nocą jest nie tyle pomysłem głupim, co trudnym raczej, dziś jednak udoskonaliłam system odkrywszy, że należy tylko zaginać ścierą szybciej niż resublimacja, zresztą po ciemku wszystkie koty śpią czarne, więc okaże się rano, a rano niczego już okazywać nie będę bo założyłam firanki i ament. I tak cud, że się z poligonem świątecznym wyrobiłam, choć hrabio nie mów hop, bo jeszcze łazienka, jeszcze kąpiel mamina, jeszcze barszcz, jeszcze do tego barszczu zakwas, jeszcze się wiele zepsuć może jak na przykład dziś brak wody i żadnej kropli w czajniku, czy innym naczyniu, w którym zwykle trzymamy wodę w kroplach.
Ja sobie tak trochę żartuję, ale to nie znaczy, że nie widzę i nie czuję co się dzieje. Parę razy nawet ktoś mi poczynił uwagę, że co ja takie dyrdymały, skoro źle i niedośmiechu, z tym, że ja właśnie tym śmiechem oswajam rzeczywistość, robię z niego pancerz, bo inaczej rozsypałabym się w mak, rozpackała na drylion drgających spazmatycznie fragmentów niedoposkąłdania. Dlatego nawet nad tatową trumną otwartą żart mnie trzymał równolegle do spływającego płytko pod skórą wodospadu bólu. No tak mam, nie poradzę i nie uważam to za dziwne ani niewłaściwe, za dużo świata zrzuca mi się na ramiona, nazbyt unerwioną mam tkankę, żartobliwość i śmiech są zbroją dobrą, jak każda inna, choć czasem patrzą na mnie przez to koso.

Tak czy siak, wyjdźmy na przeciw tej coraz straszliwszej rzeczywistości i bądźmy lepsi nawet nie sięgając daleko, bądźmy lepsi już tu i teraz, nakarmmy głodnego kota, zadzwońmy do przyjaciela, uśmiechnijmy się do przechodnia, do pani w  sklepie, która ma zły dzień, bo wigilia i dzieci i choinka nieubrana, a  ona jeszcze musi na tej kasie, poślijmy na granicę choć parę rękawiczek, oddajmy swoją czekoladę,  trwajmy pomimo wszystko, bo kto zacznie być człowiekiem, jeśli nie my?


A u nas tradycyjne nowolatka, z tym, że my robimy je z reszty ciasta amoniaczkowego i przed świętami i zwykle dostają je najmłodsi i najstarsi w  rodzinie. Te robiłyśmy mama (nasz kogut Florian) i ja (panna łaskotka i coś, co w teorii miało być paszkotem)


i nowolatka siostry



a po upieczeniu wyszło jak zwykle, a nawet gorzej, bo  w tym roku ciastka urosły wyjątkowo.
Pomimo tego, życzę Wam wszystkim siły i nadziei. Dziękuję tym, którzy wpadają jeszcze na tego bloga, a nawet czasem dadzą znać, że wpadają. Dzięki temu mój trudny w uprawie zapał jeszcze się tli.



wtorek, 21 grudnia 2021

dżinglo bels

 Tralala, zimowe przesilenie, mniej ranne wstawanie gdyż dobra strona zdalnego oćwiczania młódzi jest taka, że nie muszę drzeć na przystanek pod gwiazdami. A skoro mniej ranne wstawanie, to i świt mnie cmoknął w oko, i to skrzypienie, szacowny i wiekowy wszechświecie, to poranne skrzypienie śniegu zdrętwiałego z powodu całonocnego leżenia, i ten rozwijający wściekle kolorowe ręczniki świt, i te gwiazdy na nieumytych oknach mojego domostwa, to, czcigodny wszechświecie, jest jawne twoje kurestwo, gdyż wytrąca mi z zaciśniętych zębów kijek i nakazuje rozciągnąć pysk w całkiem niesygnowanym przez Międzynarodowy Komitet Do Doła, uśmiechu.
To jest wszechświecie jawne draństwo, że człowiekiem szamoczesz to w zad, to na łeb na szyję, jakby nie można było krok za krokiem sobie, ścieżynką, dróżeczką w tym śniegu wydeptaną, drążyć.
A poranek ten i dzionek cały, w tym słońcem, niebem, tym mrozem, z tym sypiącym co jakiś czas śniegiem zrobiłeś chytrze, wszechświecie, w dniu, w  którym kurew mać mam ośm lekcji i pedagogiczną radę. No bomba.
Kiedy skończyłam pracownicze rytuały, to się pierzyna w górze rozpruła i na mą rozognioną, rozochoconą tym jeszcze niedawnym pięknem, które przesiedziałam przed kompem, gębusię, posypały się, dzie tam posypały, pieprznęło mnie w pysk zimowisko i zamieć. No dzięki.
A teraz jest wieczór i przychodzi mi taka myśl, że może by się przekraść na paluszkach do biblioteki i zanim mój mózg się zorientuje, coś posprzątać. No bo zaraz wielka rodzinna gala, a domostwo chyba od upadku cesarstwa zachodniorzymskiego trwa nieporuszone pod panowaniem kurzu i pająków. Więc tak sobie knuję co chwila pógębkiem kresomózgowia, że może cała reszta się nie zorientuje, że ja na tych paluszkach ze ścierką, że jak już przeciągnie się rozkosznie i rozprostuje zwoje, to reszta organicznego opakowania już będzie w ferworze albo nawet w połowie i mus będzie dokończyć przynajmniej jeden pokój przed bigosem, dzięki czemu na zrobienie bigosu uzyskam, jeszcze trochę czasu. Ale nie, gadzina siedząca pod stosunkowo  nowym nabytkiem mózgowia, od razu się orientuje i bądź tu mądry, pisz wiersze. Tia, tylko, że z czego?


Jako ilustracja, mamcia w postaci renifera



niedziela, 19 grudnia 2021

cienie w ścianie

Ciemno i ciemniej, o piątej rano płynie nad nami przygniatająca chmura, a to przez bezmróz i wilgoć w powietrzu, która o tej porze powinna być tu, na dole, zestalona w białą pierzynę na nieporządek i zimowe kości pól. I nocą przez tę chmurę rzadko widać mojego ukochanego Oriona, któżby zresztą go nie kochał, skoro to najpiękniejszy gwiazdozbiór naszego zimowego nieba. Zaszyłam się jakoś tak trwalej w namiocie z biurka i koca, z pracą i swoją głową, bez kota, bez kilku osób, którym towarzyszyłam tu niedaleko, za ogrodzenie cmentarza. Nawet nie wiem, czy mi smutno, wszystko wsiąkło we mnie jak w piasek, w gąbczastą strukturę trwania. Wydeptuję ścieżkę codzienności, wydeptuję właściwie kanion codzienności, poruszając się utartym szlakiem bez skoków w bok, bez skoków napięcia, bez zmian w dostawie prądu, bez serca poruszeń. Obłożyłam się pracą jak kurhanem, szkolenia, narzędzia, akcje, projekty towarzyszą mi jak jakiemuś popieprzonemu wojownikowi, który strawił życie machając mieczem, żeby wylądować na koniec w kopczyku ziemi z garścią tlejących przedmiotów mających zaświadczyć o jego glorii i męstwie. Słaby to dowód i głównie służy archeologii, nie umiem jednak zostawić pracy, jeszcze nie. Jeszcze nie czas na zajmowanie się sobą, jeszcze obawiam się puścić tę chyboczącą rzeczywistość i sprawdzić, czy się trwale nie przechyli. Ale sterana jestem okrutnie, czuję jak wypływają ze mnie strumyki energii i nie wracają. Jedyna aktywność poza pracą i pracą, aktywność, na która jeszcze mam siłę i ochotę, to książki i filmy. Tam przeniosłam swój umęczony łeb, tam zabezpieczyłam swoje uczucia, zdeponowałam. I tak na przykład spłakałam się setnie na kolejnym tomie Malazańskiej Księgi Poległych, bo gdzieś przecież można i trzeba płakać.


a żeby nie było zbyt smętnie, na zdjęciu moja wariacka klasa kończąca zaprojektowaną przez nas akcję zbiórki pomocowej dla uchodźców na granicy. Zebrane rzeczy przesłaliśmy Białowieskiej Akcji Humanitarnej i nie pytajcie ile czasu walczyłam z firmą kurierską...



poniedziałek, 6 grudnia 2021

Powaga chwili vs świąteczny makowiec


 Dzień dzisiejszy. Zostałam w robocie malować bałwany i już już przekradałam się do sali, żeby broń losie nikt mnie nie zaczepił żadną sytuacją wychowawczą ale bystre oko pedagożki wyodrębniło mnie z tła korytarza, w które tak udatnie się wpasowałam i koncept legł w gruzach. Sytuacja nader poważna, właściwie ciąg dalszy ubiegłego tygodnia, scenariusz - miłość, zazdrość i stare koronki. Rozmawiam więc z młodziankiem z mojej klasy niezwykle poważnie, atmosfera jest napięta, że można pranie wieszać w powietrzu i ciągle mi coś delikatnie w uszy dzwoni. Takie wiecie, dalekie sanie św. Mikołaja. Łowię wzrokiem, że młodzianek trochę jest przejęty, a trochę z zaciekawieniem zezuje nad moją głowę. Otóż zapomniałam, że na głowie mam przypięte poroże renifera z dzwonkami. Ciabas.


niedziela, 28 listopada 2021

Kreaturia w okienku

 A gdyby ktoś chciał posłuchać, jak gadam jakieś straszliwe głupoty, a także zobaczyć jak wygląda ponury Grzegórz Ósmy, to zapraszam do obejrzenia wczorajszego spotkania.

link do

czwartek, 25 listopada 2021

jaskinia

 Liliowe światło wlewa się przez tylną szybę do wnętrza poloneza. Łudzi swoim ciepłym, przytulnym kolorem. Czekam na siostrę i szwagra, którzy robią ostatnie przedświąteczne zakupy. Na tylnym parapecie samochodu leżą najcudowniejsze cuda, dziecięce loteryjki, których miałam nie widzieć, ale widzę, bo czujne dziecięce oko znakomicie wyłapuje sekrety nawet jeśli rzucone są nonszalancko. Nikt nie przechytrzy dziecka. To loteryjka z obrazkami, które przenoszą mnie w sam środek świątecznego serca naśladującego staroangielskie pocztówki. Teraz wiem, że tamte obrazki są kiczowate, są tym fatalnym ilustratorstwem, które opanowało na jakiś czas wiele książeczek dla dzieci, ale dla mnie wówczas był, ze względu na to liliowe światło i zabarwiony nim śnieg, i szczypiący na zewnątrz mróz, i powolne paprocie szronu na oknach poloneza, była to najcudowniejsza tajemnica, której nie wolno było zdradzić. Nikomu.

Dziś szłam w pola, liliowe światło wyciągnęło mnie z domu. Myślałam o strachu, o ludziach w strachu  umierających, o ludziach umierających bez nadziei, bez kiczowatej loteryjki z obrazkiem wielkiej choinki, ale bez widma babci Dziewczynki z zapałkami, która przytuli i ogrzeje. Myślałam  o tym, jakie będą  gasnące wspomnienia tych, którym odbiera się nadzieję. Wczoraj przepłakałam wieczór, przedwczoraj, przedprzedwczoraj...
Robię co mogę i umiem. Dziś na chwilę, schroniłam się cała w tym liliowym świetle.

https://crm.ocalenie.org.pl/civicrm/contribute/transact?reset=1&id=3&lang=pl


A ponieważ dzieci są czujne, uważne i mają swoje własne pytania oraz chęci, to moja klasa działa tak. Jestem z nich dumna

kliknij tu. akcja klasy 7.

poniedziałek, 15 listopada 2021

same dziady

 Długi łikend ambiwalentny do samej kości, bo dużo dobrego i wesołego wymieszane ze smutnym. Panna Łaskotka, to owo smutne, wesołe zaś to przyjaciele i spotkania na żywo oraz online.

Tak właśnie mnie Kubuś przedstawił w kole filologów GUM-u i było spotkanie online

https://www.facebook.com/342913689597935/posts/979066715982626/

Na spotkaniu byłam lekko zestresowana, ale Kubuś rzekł, że było dobrze, więc mu wierzę.

A na żywo Piterki i gadanie do rana i trzy pięć osiem i wspólnie odrobiliśmy pracę domową ich córy Polci, to znaczy odegraliśmy drugą część Dziadów, gdzie Piter wystąpił w podwójnej roli  widma i upiora.

Następnie nagraliśmy fragment jako dowód, że praca odrobiona, przy czym  w minucie 6.43, kiedy mnie nagle i nieopanowanie poniosła fantazja drugiego planu, nie spodziewałam się, że Piter akurat złapie i mnie w kadr i tak zostałam na wieki. No i tak jakoś przeturlało się to życie kawałek dalej.


czwartek, 11 listopada 2021

kultura grzebania

 Tak sobie dzisiaj szorowałam lodówkę śpiewając z mamcią pieśni legionowe, że my, naród, jakoś ciągle ponuro podchodzimy do tego niepodległości świętowania. Możliwe, że to dlatego, że jesteśmy narodem starym i steranym i mamy to we krwi, że zamiast tą niepodległością i wolnością (obecnie nieco kontrowersyjną) się radować i strzelać na wiwat, i robić festyny z mydłem, powidłem i wiatraczkami z celuloidu. Po raz kolejny rozgrzebujemy groby, wyjmujemy prawdopodobnie opierające się, chcące już pobyć w świętym spokoju, zwłoki, podnosimy je wysoko, wysoko pod niebo i czcimy śmierć. Zastanawiam się, czy ci ludzie, starzy, młodzi, dzieci, którzy polegli za tę naszą mateńkę ojczyznę, właśnie tego chcieli. Czy o to im szło, żebyśmy na zawsze już zwracali się twarzą ku przeszłości, przezywając raz po raz skrzętnie i pracowicie odświeżaną żałobę zamiast zwykłej, pełnej szacunku pamięci, nie wykluczającej przecież trwania w radości. Czy właśnie tak wyobrażali sobie, że będziemy pożytkowali to, co ofiarowali, czy gdyby to wiedzieli, nie pomyśleli by sobie, cholera, jak mają używać tego czasu, którego może niewiele już im zostało na wykopywanie nas z ziemi zamiast na pożytek przyszłości, to ja przepraszam. Ale chyba  jesteśmy starym, ponurym od wieków narodem, który zasiadł jak kwoka i nie bardzo widzi poza ściany swojego kurnika. A takie na przykład Amerykany, młode, butne, bezczelnie cieszące się ze swoich zwycięstw i kto im podskoczy?

Tak, czy siak, cieszę się z tego, co nam wywalczono i pamiętam. Martwię się też o to, co trwonimy, nieubłaganie, niepostrzeżenie.




niedziela, 7 listopada 2021

nieopłakane skutki pomologiczne

 Rzeczywistość układa się w jakichś bolesnych skurczach, a tak łatwo się ogląda perypetie w skrótach komedii romantycznych zapominając przynajmniej na chwilę, że w życiu nie ma przeskoku "dwa lata później". Z drugiej strony czas tak potrafi przeciekać przez palce, że ani się spostrzeżesz, już jest dwa lata później, ale siedzisz bardziej w komedii czarnej, niż  biegając wokół domu w kraciastych koszulach i polewając się z chichotem wodą z węża. Zresztą i tak trzeba oszczędzać wodę.
Monsieur Platon nabił paru osobom głowy metaforą, która okazała się wiralem i teraz już jest za późno, żeby cokolwiek z tym zrobić. Nie wiem, czy jest gdzieś dla mnie jakakolwiek połówka, jabłka, pomarańczy, czy choćby cholernego orzecha włoskiego. Pewnie nie, bo z czasem owoce wysychają, zwłaszcza nadkrojone, marszczą się i pewnie nie da się już ich nigdzie dopasować, chyba tylko na kompost. Kilka razy byłam zakochana, dwa razy kochałam i bardzo serio myślałam, że Platon jednak nie łgał, bo wskazywały na to wszystkie znaki na niebie i ziemi i w związku z tym przefasonowałam cały mój ówczesny świat.  Wyszło jednak, że to chyba były smugi kondensacyjne samolotów i ścieżki mrówek przechodzących akurat i pomimo, a że świat jest mało elastyczny, nie wraca już do stanu zero, tylko turla się z tymi wszystkimi dziwnymi kształtami nadanymi mu w przystępie ułańskiej fantazji i obłędu.
Czasem zastanawiam się, czemu tak się toczy, jak uniknąć kolejnego rozmontowania sobie facjaty o bruk i kolejnego przekręcenia pompy krwi przez maszynkę do mięsa i nie wiem. Z czasem pojawił się we mnie obezwładniający strach przed jakimkolwiek zbliżeniem się. gdy sytuacja choćby nieznacznie odsłoni możliwość, wieję, wieję natychmiast, smagam boki ogonem i zamiatam ślad. Wieję zaraz na początku, na wszelki wypadek nawet nie podchodzę. Nie okazałam się warta żadnej romantycznej, czy nieromantycznej miłości i żadnej też nie byłam w stanie utrzymać. 
Panie Platon, chyba nie powinnam była nabijać sobie głowy Tobą w średniej szkole, kiedy maszyna organizująca jestestwo jest jeszcze galaretowata i chłonna. Nikt mnie wtedy nie ostrzegł, że czytanie grozi kalectwem oraz utratą, a teraz nawet nie mogę wnioskować do Areopagu o odszkodowanie, bo już za późno.
Albo może są takie wadliwe owoce, który wyrosły wybrakowane, z jedną twarzą i czworgiem kończyn, skazane od początku na zhumusowanie solo.
Tak sobie mędzę, bo niedziela, listopad, jutro idę do pracy, gdzie ostatnio strasznie ciężko, tak ciężko po ludzku. Za moimi plecami powoli acz nieuchronnie umiera Panna Łaskotka, mamcia coraz szybciej przesuwa się w stronę cienia, a ja mam upierdliwy katar i zachrypnięte gardło. I w przerwach między troską, zniechęceniem i strachem, usiłuję utrzymać ten kruchy mikroekosystem w szczątkowej równowadze, przełykając łacinę z mocnym postanowieniem nierozsypania się, co skutkuje rzęsistymi łzami na wszystkich najdurniejszych i absolutnie niewzruszających scenach z komedii romantycznych, które, jako niewymagające zaangażowania płatów czołowych  dzisiaj oglądam.

Ale za dostałam niedawno trzecią kartkę do kolekcji od Łukasza. To taki jasny dźwięk w zgrzycie kółek zębatych tego najponurniejeszego ze światów. Że ktoś te moje wierszyki czyta, że mu znaczą.


I do tej kartki i nastroju dorzucę sobie wierszyk z Kreaturii

gołębie

czy widziałeś jak usypiają gołębie?
kiedy ich gołębie trwożliwe serduszka
przestają w końcu łomotać

pod szarym pierzastym niebem
otulone najczulszym skrzydłem
układają głowy i nareszcie

cicho przychodzi na świecie
poranek i chłodną ręką
podnosi każdego do ust


O, świetnie, nosiłam się z zamiarem napisać zawadiackiego postu, a wyszło szydło.

Ale z miłych i pozytywnych (mam nadzieję) rzeczy jest to, że w sobotę będę onlinegościówą na Uniwersytecie im. Łomonosowa w Moskwie. Z Kreaturią, fajnie, nie? 

czwartek, 4 listopada 2021

dobra noc

 Najlepszą rzeczą okropnego dnia jest to, że się skończy o 24.








sobota, 30 października 2021

nauka postoju

 Promocja, robienie rzeczy, które widać. Szkoła musi być widoczna i to widoczna atrakcyjnie. Bo inaczej rodzice nie dostrzegą jej jakości, a organy uznają, że nie spełnia zadania
 I tak już zagonieni, pobladli z bezsennych , pełnych lęku nocy  pedagodzy, gonią okazje, wyżymają mózgi wymyślając, jak zrobić wyżej, dalej, mocniej. Nie ma w dzisiejszej szkole przyzwolenia na miejsce ciche i spokojne, w którym po prostu można postać, wysunąć czułki i wpełznąć na listek. Akcje, atrakcje, projekty, które spadają jak ulęgałki i stresują wszystkich - od muszącego skołować stosowną liczbę karnie uczęszczających uczestników, bo listy muszą być uzupełnione, po zestresowanych beneficjentów, bo nie ma tam miejsca na nieobecność, dowolność, czy zwykłe rozmyślenie się ucznia, że jednak nie, to nie jego ścieżka.
Zajęcia obecnie przydzielone przez naczelny organ oświatowy (chciałoby się, żeby było to serce, ale to inny organ jednak) mają nabrać w czerpak minimum 10 osób, które przymuszą do posiadania zaległości ze zdalnego. 10 osób (nie mniej) ma te zaległości bezwzględnie mieć i na nic się zda tłumaczenie, że w naszej małej szkole zgłosiły się takie osoby trzy, jeśli nie wygrzebiemy zaległości u jeszcze siedmiu, trzy osoby stracą szansę na zajęcia. Jedna z klas liczy 9. uczniów, to także zbyt mało, niechby i wszyscy czuli potrzebę nadrobienia czegoś. Zatem łączenie uczniów z różnych klas. Po co, skoro połączenie różnych poziomów będzie skutkowało tym samym, bezsensownym siedzeniem na ósmej lekcji, bo załadowany program nie daje możliwości zorganizowania tych zajęć w innym układzie.
Naciski na konkursy, przyglądanie się mediom społecznościowym, gdzie fantastyczni nauczyciele robią fantastyczne rzeczy, zalewanie głowy komunikatami słanymi mailem o konkursie takim siakim czy owakim. Weź udział w projekcie  z klasą, dostań się do, wygraj odrzutowiec, wszystko to kusi, wabi i niesłychanie przygnębia, takie przebodźcowanie hiperkreatywnością. Myślisz sobie, jezu, nic nie umiem wymyślić, a jak umiem, to nie mam kiedy, nie mam z kim, nie mam jak i panika, że trzeba coś, szarpiesz się jak dżdżownica maczana w wodzie na końcu żyłki, nabita na haczyk, choć jeszcze żywa.
A najczęściej potrzeba nic z tymi dziećmi nie robić, przestać je za wszelką cenę rozwijać we wszystkie możliwe strony, rozwałkowywać na placki każdy talent i umiejętność. Czuję, że  potrzeba przystanąć, posłuchać, porozmawiać z nimi, pokazać, że człowiek nie musi koniecznie być szczurem sukcesu, choć pewnie musi i w związku z  tym skończy na zawał serca biegając w kółku. Chce się być z tymi dziećmi, z ich kłopotami, pamiętać o ich sprawach, pamiętać o drobnostkach z ich życia, mieć na to czas. Nie musieć batem wymuszać realizacji kolejnych projektowych zadań. Chce się mieć taki komfort, że ktoś ci powie, dobrze, możecie zrezygnować jeśli nie czujecie się na siłach, macie prawo, ma prawo coś nie wyjść, spokojnie, nie musisz nosić ze sobą aparatu fotograficznego i przerywać zajęć, żeby sfotografować, bo są wyjątkowo udane i nie będzie to wpływało na ocenę ciebie, jako nauczyciela, nie musisz szarpać się z fakturami, bo otrzymaliście 200zł dotacji i nagle na fakturze brakuje 1 złotówki.
 Ostatnio przegadaliśmy w  klasowym kręgu całą godzinę wychowawczą, bo tak wyszło, bo dwa małe problemy wywołały potrzebę wyrzucenia pewnych emocji, uczuć. Nie pierwsza to taka lekcja, w której krąg potrwał aż do dzwonka i nie zrealizowaliśmy zaplanowanego tematu. I dobrze, ludzie uczą się być ludźmi raczej przez powolne i uczuciowe działanie, cele, jakie powstają w projektach często są tylko zapisem tego, czego oczekiwalibyśmy, gdyby uczestnicy byli światłymi mędrcami, często umierają, rozpadają się i zostają zapomniane tuż po słowie koniec. Dzieci uczą się być dobre rozmawiając, odczuwając i dopiero, z rozmowy, z pojawiających się tematów i potrzeb, powinny wyrastać projekty.
 Z moją klasą robimy zbiórkę rzeczy dla uchodźców, tak po prostu wyszło, z ich pytań i opinii. Z ich lęków i niepewności, co mają o tym temacie myśleć zbombardowani najróżniejszymi zdaniami mediów i bliskich. Tak zwyczajnie, bo nagle poczuliśmy potrzebę okazania człowieczeństwa, okazania troski innym dzieciom, bez rozliczania się z listy obecności, bez rozliczania się z finansów, z jedną tylko kartką papieru, na której zapisaliśmy kto co i do kiedy ma zrobić, żeby rzecz się nie rozsypała. I tyle.




środa, 20 października 2021

Miziam się płetwą

 Fanaberka czyta mój wierszyk, a za oknem padaka, a w łikend Gdańsk


niedziela, 17 października 2021

szybując

 Umyłam okna w pokoju, co jest wielkim wyczynem u mnie, akolity chaosu, może jego ziarna nawet, bo gdzie się nie zatrzymam, bałagan, gdzie nie położę jednej rzeczy, rozrasta się wykładniczo i obejmuje we władanie całą dostępną przestrzeń. A ponieważ jestem akolitą niewiernym i występnym, staram się z sił wszystkich utrzymać ten chaos w ryzach, burząc mu jego chaotyczność staraniem (w granicach wszakże rozsądku) o porządek. ratując więc swoje życie, staję sama przeciwko własnej naturze i własną naturą swoje działania przekreślam. Jednym słowem Uroboros, a pierdolnik, który zwycięża, siada na szczycie sterty.
No to tak patrząc przez czyste szyby myślę sobie, jaka ta jesień ładna, jak pędzi w niej niebo, galopuje, zwija się w chmurach, układa w zalotne pasma, jak się bzdyczy deszczem i zaognia poranną mroźną czerwienią. Wyciągam z herbaty maliny i zjadam jedna po drugiej, umieszczając ich smak na widmowych półkach pamięci. 
A właśnie, pamięć. Moją supermocą jest dostęp do większości emocjonalnych wspomnień i wrażeń, które były moim udziałem. Niemal fotograficznie, jeśli można byłoby zrobić uczuciu fotografię. Z ogromnej  ich liczby  nie korzystam, zwłaszcza z tych bolących, ale czasem lubię wyjąć jedno z albumu, pooddychać. I tak wczoraj, szybując przez okno na jesień, wydobyłam sobie to wspomnienie, kiedyśmy żegnali się kończąc studia. To poczucie, że już nigdy nie spotkamy się w tamtym składzie, w tamtych czterech ścianach, w takich codziennych okolicznościach, w tamtym życiu. Że to już odchodzi. Pamiętam to poczucie straty i smutku i wczoraj przeżyłam je raz jeszcze z pamięci.  Smakowałam jego nuty, rozcierałam na języku popiół i słodycz, zanurzałam się w tamtych obawach. Takie rozrywki sobotnie.

a mieszkaliśmy na ulicy Aleja Przyjaciół nad pięknym jeziorem Długim
no i spotykamy się, oczywiście, ale już nigdy tak, bo już nigdy nie będzie takiego lata i wódka nie będzie taka zimna




sobota, 16 października 2021

Chomiczek

 Druga kartka to już może być początek kolekcji. Uwielbiam przesyłki pocztowe i dotarła do mnie kartka od Łukasza na okoliczność wanny. Cudownie, ze gdzieś tam we wszechświecie jest jeszcze człowiek, któremu chce się wysłać kartkę pocztą, a wcześniej jeszcze ją zrobić. Kartkę, nie pocztę.


Z nostalgią wspominam czasy, kiedy Internet był wielkości ogródka i nie dopasowywał cholernych treści do cholernej osobowości używaciela. Dzięki temu można było znaleźć wiele i z sensem i z dużą zmiennością wyszukać rzeczy oryginalne i do siebie nieprzystające, ba nawet kurioza. Szlag mnie trafia, kiedy licząc na los puszczam po kolei jutuby i już po dwóch kawałkach, uczynny demon ustawia mi srylion raza przesłuchane i dopasowane do mnie kawałki, których wcale słyszeć  nie chcę. Nie żebym się obraziła na nie, ale nie szukałam ich. Podobnie jest z wyszukiwaniem filmików i nagrań, mam wrażenie, że jak chomik biegam w jakiejś obłędnej karuzelce i za cholerę nie mogę się wyrwać z klatki. Netflix pisze do mnie uprzejmie na mail, że ma coś, co mnie powinno zainteresować, a HBO ustawia galeryjkę "moich marzeń". FB nawet nie wspomnę, bo to dla mnie jeno ścianka, która w moim żywocie ma pewną użyteczność, ale nie poszukuję na niej.
Usłużność rzeczy staje się więzieniem, pech chce, że muszę z Internetu korzystać i wyszukiwać rzeczy potrzebne do pracy. Wciąż te same krwa mać rzeczy. Nawet teraz pilne spamoboty czytają co piszę i kto wie, co jutro znajdę na swojej poczcie, akcesoria do terrarium, środek pielęgnujący sierść dla małych gryzoni, czy może puszkę z pandorą do samodzielnego montażu. Psiajegomać!

A dziś po raz pierwszy od dawna ze spokojem w duchu i serze otworzyłam książeczkę i mogłam nareszcie czytać. Coś wspaniałego, wiedzieliście o tym?
Reajmund i chorobowe członków domostwa sprawiły, że zapomniałam jaki to stan, ale już pamiętam. Jestem w niebstwie.

Ps: Miniserial "Sprzątaczka" na netflixie jest całkiem udatny, jeśli macie ochotę sobie trochę popłakać. A  Andie MacDowell jako matka bohaterki (sic!) przewspaniała i robi 50% filmu


Ps 2: mam drzwi do łazienki






poniedziałek, 11 października 2021

Ludzie listy piszą

Lubię listowność, przesyłanie papieru, kartek i staram się dzielnie obyczaj podtrzymywać. A tymczasem niespodziewanie ludzie zeszli z drogi listonoszowi, bo jechał i ja dostałam cudowną kartkę z Siedlec od Łukasza. Kartka niesamowicie podpompowała mi koło nastroju i uśmiechnęła mnie, że ktoś właściwie obcy zrobił taki śliczny gest, i wrotycz, i pomysł, i w ogóle. To taki znienacki, a potrzebny promyk.

Dziś dostałam cudowną dedykację od Ósmego, bo umówiliśmy się wymienić egzemplarzami, jako że kolaże Grzegorza traktuję jako ważną część i współautorstwo książeczki. I kurczę tak to wyszło z naszych dawniejszych żartów, że powinniśmy kiedyś popełnić książeczkę wspólnie. Czyli wszechświat słuchał znowu. Co prawda w naszych fantazmatach miało to wyglądać nieco inaczej, ale wiele rzeczy miało inaczej wyglądać, więc to nie jest kuriozum jakieś. I o dziwo tym razem to ja zamulam z moją dedykacją i nie zabrałam się jeszcze za wysyłkę. Chyba zepsuła mi się w środku maszynka do ćwierkania. Albo to też z powodu rajmunda łazienkowego i choroby Panny Łaskotki (na coś trzeba zrzucić). A dedykacja jest też zrobiona właśnieręcznie i spłynęła mi po organie pompującym, wyjątkowo potrzebnym ciepłem. 


Mocne postanowienia poprawy w dyscyplinie pisania zawsze biorą w łeb i no to co, właśnie jestem po Małych kobietkach filmowych (książki znam od młodzieńctwa i uwielbiam, jako że jestem gęsią sentymentalną pod łykowatą podeszwą skóry codziennej)  i oczywiście, że spłakałam się, no bo jak nie płakać.

Nie czytam ostatnio zbyt wiele, bo patrz powyżej, jeno Horacego i artykuły w internecie, no i Gazetę Olsztyńską do porannej herbaty. Przestałam się zmuszać do tych cholernych śniadań o piątej, bo ani to działa, ani poprawia mi nastrój, siorbię więc herbatę i głodnieję jak kiedyś, koło 11. Nawet na czytanie w busie jakoś nie mam wenanty, Nowosielski leży w torbie i jeździ w te i wew tę.

A łazienkę obecnie prowadzimy otwartą, bo drzwi schną jakieś eony, tak więc prosto z tronu można przywitać się z gośćmi, podpisać zlecenie kurierowi, pogawędzić z listonoszem prosto z wanny. Ekstra!

Powietrze jesienne już tnie oddech na cieniutkie plastry. Cudownie. A tu śpiące kasztany. Moje prototypy, a wkrótce rusza produkcja w klasie siódmej, mamy fajny plan.













środa, 6 października 2021

Z rozmów z przyjaciółmi - O pochwale ablucjonizmu

 Wusz: Jako  "ciekawostka dnia", myślę, że to będzie na Osiołka - Konrad Góra jako jeden z pierwszych polubił moją łazienkę. Moja łazienka jest lubiana przez Konrada Górę

Wusz: Łazienka lewandowskiej lubiana przez wielu polskich poetów
Również inni artyści doceniają jakość tej łązienki

Jakub: A bo to bardzo artystyczna łazienka
Być może będzie się w niej zbierać okoliczna bohema


*


Czyli już prawie koniec, jeszcze mydelniczki, appierniczki, malowanie karoryfera i drzwi i to naprawdę ament będzie.





sobota, 2 października 2021

jacysiowanie i straty materiałowe

 Co się dzieje z tymi wszystkimi kawałkami nas, które nie biorą udziału w naszych związkach? Miłosnych, przyjacielskich, rodzinnych. Czy te kawałki odstające z powodu transformacji naszego oblicza w rodzinie, związku, przyjaźni, degenerują? Rozpadają się w pył, czy może na przykład ułożone  w kostkę, przesypane naftaliną i zapakowane w próżniowe worki, trwają nieporuszenie aż do naszego końca i tuż po nim, na wypadek istnienia ostatecznych trybunałów, staną wszystkie razem przepychając się i depcząc sobie po palcach ? A jeśli tak się właśnie stanie, czy będziemy jak potwór srodze naćpanego Frankensteina działającego do spółki z pijanym Gallagherem? 
Czy fastrygowany przez nas dzień po dniu patchwork robi się coraz grubszy, jak makatka z naszywaną bez ustanku kolejną aplikacją i stratygrafią wszystkiego mnie pod kretonem w kwiatki? Czy może odpruwane kawałki walają się tu i ówdzie po zakamarach naszego umysłu, zawalają komory serca i piętrzą po przedsionkach.
Ciekawe. czy mogę odzyskać dane z siebie sprzed dwudziestu lat, czy to, że nie zrobiłam wtedy archiwizacji i kopii zapasowej skaże mnie na zawsze na nowe apki i przeglądarkę, która nie współpracuje już  z Javą.


a tu wierszyk. z Kreaturii



czwartek, 23 września 2021

Obieg wyduszony

 Rajmund, zimna woda (Czy w Zimnej Wodzie staje?), pojawy kibla, wszędobylskie pyły i pierdolnik ogólny. Gdyby ktoś szukał reszty wszechświata, jest prawdopodobnie gdzieś pomiędzy miską, a lustrami. W kalendarium szkoleń i dziań się pogubiłam,w  kopalni klasa dojrzewa hurtem. Dlatego z zupełnie innego Sierra Leone oraz z niemożności wykąpania się inaczej niż w misce, Joanna na lwich łapach oraz fafle.


 foto: Jola



niedziela, 12 września 2021

w górze, czyli na dole

 Och, przeputałam ciepłą słoneczną sobotę na funkelnówka sezon Lucypera, a dziś jest ciepła mokra niedziela i też fajnie, choć niedziele w roku pracowym są zawsze nieco nostalgiczne i pociągnięte niepokojem. Uczę się jednak ten niepokój oddalać, można by rzec prokrastynuję go. Zanim siądę do dalszego czytania  Malazańskiej Księgi Poległych t.3, który to cykl już wiem o czym jest, on jest o tym, że wojny, każde wojny są be, więc zanim zasiądę to słów kilka o innej książce, która również, tylko w inny sposób to zdanie popiera.
 Dzień został w nocy. Wiersze miłości i z nienawiści Konrada Góry. Czytam ją sobie na trasie dom-kopalnia, wykorzystując chytrze fałdkę czasu, czytam na różne sposoby, raz usiłując zajrzeć pod słowa, innym znów razem smakując melodię, jeszcze inaczej, przebiegając po niej tylko powierzchownie myślą. Książka trochę jest chyba trochę jak Konrad (słabo go znam, właściwie wcale, ale takie wrażenie pierwsze), pod lekkim grymasem smętnego oblicza, zdaje się skrywa przewrażliwy rdzeń, który reaguje na drgania atomowego zegara świata. Konrad buduje obrazy z używanych desek, szkiełek i chwastu, przykleja konstrukcje w ruderalnych miejscach użyteczności i stawia w  tych całkiem nowych, które naznaczone zbudowanym przez autora szałasem wiersza, nagle zaczynają się kruszyć, przesypywać i odsłaniać swój mizerny szkielet. O czym według mnie buduje Góra? O lichocie naszego wytwarzania, o niespójności wytwarzania z tworzeniem i stworzeniem, o nieubłaganej bezmyślności. Ale jednocześnie przepływa przez wiersze pewien masochiostyczny zachwyt nad tą nietrwałością, nad szmelcem,  rupieciarnią naszego umysłu i języka, które nieudolnie obracając materię i ducha w swoich żarnach, dekonstruują, destruują. Widzę też w tych wierszach tęsknotę połączenia, powrotu do ewolucyjnej sieci powiązań, która za naszą sprawą pękła i przebudowuje się poza nami, odcinając możliwości, nieubłaganie, krok po kroku wyrzucając nas poza harmonię i skazując na klęskę. Czy niesie nadzieję? Chociaż wiersze mówią, to jest koniec, to jest ruch ostateczny, jednokierunkowy, pomiędzy słowami przewija się jednak, może niechciane, może odpędzane, ale jednak, poczucie wystawiania głowy nad nurt, przytulenia do ostatniej topoli w geście uspokojenia, bycia z ludźmi i znajdowania w tym przyjemności nawet za cenę nienawiści, nawet za cenę miłości. Zresztą sami przeczytajcie, a ja idę na szczaw.



poniedziałek, 6 września 2021

konwergencja

 Siedzę przed domem, późne popołudnie popycha słońce za linię horyzontu, a ja piję to oślepiające światło, które teraz wpada mi prosto w źrenice mażąc esy floresy na mojej siatkówce. Wokół mnie istny hałas świata, który o dziwo, mi nie przeszkadza. To tylko we wrześniu być może, że stukanie młotków, buczenie maszyn, okrzyki dzieci i skrzypienie pobliskiej siłowni na świeżym powietrzu, kompletnie mi nie wadzą, a wręcz przeciwnie, znajduję się na wielkim podwórzu świata, podwórzu pełnym dzieciństwa i wszystkich wieków późniejszych. We wrześniu mój świat i świat zewnętrzny  są najbliżej siebie i mogę przebić palcem opalizującą błonkę światła i dotrzeć do wszystkich mroków wszechświata. Świat przenika do mnie osmotycznie, ale wyjątkowo nie nosi to znamion inwazji. Siedzę i czytam Anandę Devi. Kolejna książka - Ewa ze swych zgliszcz (przekład: Krzysztof Jarosz) jest bardzo poetycka i świetnie harmonizuje z tą chwilą. Maurytyjskie słońce jest tożsame z warmińskim, myśli bohaterów są częścią odgłosów wrześniowego podwórza, wszystko dzieje się tu i teraz, wszystko dzieje się we mnie. 
Kolejna trudna historia, tym razem opowiedziana w inny sposób, niż mówi Zielone sari. Oniryczne, osamotnione bańki bohaterów stykają się powierzchniami tylko na krótką chwilę nie mogąc prawdziwie połączyć się i przynieść ulgi. Zamknięty, tragiczny świat młodzieży z dzielnicy biedaków, młodych ludzi o prawdziwych pragnieniach i życiach jak sny, niespokojnych, gorączkowych, brutalnych. A wszystko to  pod lejącym się, chorym blaskiem, zbyt białym, by przetrwać bez skazy.
A jeśli dziwne sny, brutalność i poszukiwanie tożsamości, to przepuszczam przez szkiełko i oko serial Westworld, w którym to wszystko jest. Dwie strony medalu - ludzie i zbudowane dla ich w większości brutalnych przyjemności, androidy nazywane hostami, a może raczej ta sama strona medalu. Wielki park rozrywki naśladujący rzeczywistość, w którym można bezkarnie polować, mordować i gwałcić. Można też kochać i być kochanym, tylko, że jeśli pojawiają się różne pragnienia i potrzeby,  wszystko się zmienia.  Znajduję tu bardzo błyskotliwie wplecione w wątki, znane nam już pytania o to, kiedy możemy uznać sztuczną inteligencję za żywą, czy kod samomodyfikujący się, podlegający ewolucji, rzeczywiście różni się od programu DNA. I gdzie się zaczyna i czy kończy grzech. 



niedziela, 5 września 2021

Niedzieląc włosa

 A gdyby tak zdarzył się cud i jutro otwierając oczy, ujrzałabym okna nieskazitelnie przeczyste? Jakby to było ach! Tymczasem nie tylko radosne cuda zdarzają się w minimalnym stopniu i okazyjnie, ale w miejsce na cud oczekujące, pojawiają się jakieś pokraczne antypody, na przykład taki, że niechcący dyrekcja usunęła mi konto nauczyciela z dziennika i całe dwa lata ciężkiej pracy nad obudową dydaktyczną trafił szlag, a zatem linki, prezentacje, tablice multimedialne, karty pracy, ćwiczenia wirtualne, zagadnienia z pytaniami kontrolnymi dla uczniów dopisane do każdej jednostki lekcyjnej, zedytowane autorsko rozkłady, beztrosko dryfują sobie teraz w chmurze i zaprawdę, powiadam wam, że chociaż spece od bezpieczeństwa w sieci głoszą, że nic w sieci nie ginie, że wszystko tam zostaje, to oczywiście dotyczy to wszystkiego tego, co chcielibyśmy w sieci zagubić, natomiast odzyskanie pieprzonego konta nauczyciela, okazuje się tą rzeczą nie być. Gdyby ktoś zatem znalazł dryfujące w cyberprzestrzeni strzępki długich godzin mojej  pracy przed kompem, niech westchnie nade mną, bo ja mam ochotę rozpędzić się i zrobić w ścianę nie tylko baranka, ale bardziej woła piżmowego.
No ale rozpacz i tak nie uratuje tej sytuacji, więc mój organizm chytrze podmienił mi to uczucie na odczucie mdłości, kiedy mam wejść na nowe konto w dzienniku elektronicznym i wyszukać dziewicze programy, by je przypiąć do dziewiczego konta. Jutro zmuszę się w robocie, bo w łikend zrobiłam cztery podejścia i za każdym razem ręka opadała mi na podłogę, a wół piżmowy przebierał racicami.

Całkiem kompatybilna z tymże moim stanem ducha jest książka Zielone sari  maurytyjskiej pisarki Anandy Devi przełożona przez Krzysztofa Jarosza i przez niego opatrzona zajmującym posłowiem. Książka mocna, brutalna tym szczególnym rodzajem naturalizmu, który zdaje się być poetycko uskrzydlony. Książka, której pastelowa okładka po przeczytaniu treści, nabiera zupełnie innego odcienia. Książka o naturze przemocy tak skomplikowanej, że jest się targanym współczuciem nie tylko dla ofiar, ale także dla kata. Książka opowiedziana przez sprawcę, przez jego lęki, niepokoje i uczucia, przez wypaczoną miłość. Trzy kobiety, trzy pokolenia i on, historia ludzkiego niezaspokojonego pożądania, nie tego seksualnego, ale pożądania szczęścia w takim kształcie, jakim je sobie wyśniło. Zdecydowanie książka trzyma przy kartkach aż do rana, choć bardzo chce się ją już opuścić.  Znakomita jest jednak ta Devi, dlatego już napoczęłam jej kolejną rzecz.

I już przez wrzesień zbliża się sadząc susy Wielki Zatrważający Remont Łazienki, więc staram się teraz naczytać na zapas, bo później wchłoną mnie jak stułbia, kafle, wanny na lwich łapach i inne ekstrawagancje. A jeszcze jesienne owocobrania, a jeszcze te okna cholerne...

Ale na razie niedziela!



wtorek, 31 sierpnia 2021

plumkanie fantasyjne

 Dzień ostatni kanikuły, pada, bogać tam pada, leje jak z cebra i sama nie wiem, czy już powinnam spraszać do domu wakacyjnych urlopowiczów doniczkowych, czy jeszcze wytrwają pośród września korzystając ze słońca i przestrzeni. Maliny rozmakają w ogrodzie i nici z dzisiejszego jabłkobrania, a chce mi się owoców, pochłaniam latem owoce garściami, napycham sobie nimi buzię jak chomik, bo tylko wtedy czuję ich smak. To nie tyle zachłanność, co kompulsywność smakowa.
Z rzeczy, które powinnam  pamiętać, to takie, że idąc w stroju galowym do roboty, warto tym razem wziąć ze sobą -parasol, nawet jeśli zdaje się, że to tylko przelotna mżawka. W czerwcu zaniedbałam i wylądowałam na uroczystym apelu mokra do szpiku kości z resztkami fryzury sterczącej entuzjastycznie we wszystkich kierunkach podczas wysychania. Wesoła matka natura zamiast dać mi zdecydowane włosy proste, jak u połowy rodziny lub zdecydowane włosy kręcone, jak u drugiej połowy, dała mi coś spokrewnionego z hybrydą słomianego stracha na wróble i brzozowej miotły i to coś żyje swoim własnym niewyjaśnialnym życiem, ale na pewno się nie układa.


Zdalne nauczanie trochę przeformowało moje podejście szkolne, więc planuję kilka zmian, trochę eksperymentów, a co będzie to będzie. Nie wiem jeszcze czy mi się chce już do pracy, jakaś część mnie jest zanurzona nadal w zniechęceniu i zmęczeniu oświatową polityką, część jednak cieszy się na spotkanie z dzieciakami, więc jutro zapakuję organiczną zawartość w odświętne tekstylia i będzie co będzie.


Tymczasem naprędce czytam jeszcze Malazańską Księgę Poległych Stevena Ericksona (tłum. Michał Jakuszewski), a czytając drżę, bo Luk pożyczył mi  obkładając wszakże klątwą, że jeśli coś się stanie, to wydarzy mi się szereg niezrozumiałych, a  bezlitosnych przypadków, jak całkowanie, permutacje i wielki limes, wolę zatem wkładać rękawiczki. Na razie jestem u końca drugiego tomu i rzecz jest fajna, tylko jak zwykle w pierwszej połowie gubię się w imionach, nazwiskach i stronach konfliktów, później już jest lepiej.  Bardziej strategiczna rzecz, niż magiczna, ale w pozytywny sposób, więc czytam z zajęciem. Na skutek pełnego zanurzenia się w wizualia i literaturę fantastyczną, moje sny prawidłowo zareagowały kreacją przedziwnych przygód onirycznych i po raz kolejny zachwyciła mnie zdolność ludzkiego umysłu do generowania Wysokiego Absurdu z pozorami logiki. Szkoda, że nie chce mi się tych fabuł zapisywać, kiedyś to czyniłam, ale zaczęłam pamiętać tak obłędne szczegóły senne, że czułam się nimi przytłoczona. Niektóre wszakże sny, miejsca i szczegóły senne  zachowałam sobie w mojej prywatnej przeglądarce, z której korzystam, kiedy dopada mnie bezsenność lub kiedy muszę zasnąć na życzenie. Zazwyczaj działa ich przejrzenie i siup. Śpię.


Empik mi powiedział, że będzie drugie wydanie pierwszego tomu Fistaszków Zebranych, z czego niezmiernie się ucieszyłam, bo nie uśmiechało mi się wydawanie połowy patyka na allegro, a nie potrzebuje koniecznie wydania pierwszego. 

I jeszcze poliżę  jęzorem autopromocji, ale muszę, no muszę, bo rozbawiła mnie recenzja Ósmego, którą tu w całości przytaczam:


"Chciałem polecić Wam nową książkę Joanny Lewandowskiej, która opowiada o pierwiastkach (głównie o węglu) łączących się w bardziej skomplikowane struktury i przeżywających tragikomiczne perypetie.

Wprawdzie książka jest bardzo dobra, ale ostatecznie można jej nie czytać, gdy kogoś to męczy, natomiast jest opcja zerknąć na ilustracje, które do niej popełniłem.
W sumie obrazków też nie trzeba oglądać, ale pozycję warto nabyć, gdyż znakomicie leży w dłoni i doskonale prezentuje się na półce podnosząc optycznie IQ posiadacza o 10 do 12 punktów.
Polecam."



A na koniec wrzucam przepis na zupę ze świeżych ogórków, bo już last call sezonu i koniecznie musicie ją mieć!
A zatem:

  1. Świeże ogórki kroimy w kosteczkę. Jeśli są chrupkie, młode, to ich nie obieram, jeśli skórka już zgrubiała, wtedy obieram, do wyboru. Tych ogórków im więcej, tym zupa ma intensywniejszą ogórkowość, ja biorę zwykle 6 średnich ogórków na garnek 4l
  2. Ogórki podduszamy na maśle (to istotne) w garnku
  3. Zalewamy bulionem. Albo wodą i kostka bulionowa. Ilość wody zależy od tego ile macie ogórków i ile chcecie mieć zupy, ja robię ok 3l
  4. Gotujemy, solimy, pieprzymy
  5. Dodajemy śmietanę, kto ile lubi, ja daję zwykle jakieś 4 łychy, żeby zupa miała intensywniejszą kwaśność. Czekamy aż zabulga ze dwa razy
  6. Wrzucamy mnóstwo zielonego koperku
  7. Jemy z chlebem lub bez, z jajem na twardo lub bez.
  8. Można też zupę bezkarnie i bezecnie modyfikować dodając np marchewkę, czy cuś, ale ja ją robię taką saute i jest pyszna oraz jej niewątpliwą zaletą jest to, ze szybko się ją sporządza.
Smacznegoż!


niedziela, 29 sierpnia 2021

siedzileń

Aloha, idzi jesień, spóźniony brat idziego wiosny i dobrze, bo wrześniowe pajęczynowe słońce poprzecinane chrypą żurawi, jest mi chyba najulubieńszym w kole roku. I tak jak zakochani pałętają się zwykle wiosną, ja zakochiwałam się najbardziej jesiennie. Nie to, że teraz, obecnie Kocham się  w jesieni, która w ogrodzie pełna jest późnych malin, jeszcze trochę świerszczy nocą i ładuje mi się przez okno razem z zziębniętym księżycem i kosmatymi ćmami.
Wyznam szczerze, że lato przerżnęłam w karty, a dokładniej w karty książek, zaś kiedy dwa tygodnie temu rozwikłałam tajemnicę opłat i z dzikiego entuzjazmu, że w końcu doszłam o co chodzi, zaabonowałam sobie i HBO i Netflix, no to cóż, wymiotło mnie niemal z życia, bo musiałam obejrzeć te rzeczy, które pragnęłam tajemnie i skrycie obejrzeć, a także rzeczy, których obejrzeć nie pragnęłam, ale tak ładnie wyglądały. Można mieć leniwe oko, można mieć leniwe lato. Można mieć też leniwe pierogi, choć tych nie lubię, ale za to chętnie wałkuję pierogi z innymi rzeczami.
Tak więc przeciekając wakacyjnie przez palce, bezczelnie przed nikim się nie tłumaczyłam, nie dosięgałam wymagań, nie martwiłam się opinią mieszkańców lasu i rozrzucałam czas garściami. Poczułam  konieczność odszukania siebie pod tymi wszystkimi posługami świadczonymi rzeczywistości nabytej, skupić się na sobie czasem aż do bólu, nie szukać balansu tylko wypucować się  bambusową szczotą i nawilżyć balsamem. No i tak jakoś zeszło, a  poza tym było wściekle gorąco, więc i tak aktywność moich neuronów była zminimalizowana, czyli szkody światu nijakiej większej nieuczestnictwem swym nie wyrządziłam. Przynajmniej na razie o tym nie wiem.

A w tym tygodniu pokazała się moja książeczka, z której barzo się cieszę, bo wygląda ładnie i ładnie Ósmy zrobił kolaże, do czego potrzebował trochę hejzdalejwięcowania oraz kija z marchewką, ale na koniec się sam z tego ucieszył. Wyszło zacnie bardzo, a  i pan profesor, który wymyślił serię,  znalazł w tych kolażach upodobanie. W ogóle to jest wielki fart, że mi Biblioteka Śląska drugi raz zaproponowała wydanie tomiku, więc uznaję, że wszechświatowi chyba czasem jest głupio z powodu swojej na mnie działalności i próbuje mi od czasu do czasu zesłać jakiś deszcz na uschłą trawę. Janek Baron, najulubieńszy i nadal na razie jedyny redaktor obu moich tomów, to też taki podarunek, bo współpracuje mi się z nim znakomicie i rozumiemy się bez pudła w kwestii co i gdzie. No i pokłada we mnie wiele wiary i zaufania, a to najważniejsza dla mnie droga redaktorska. Tak więc włala, Kreaturia!



czwartek, 26 sierpnia 2021

Z rozmów z przyjaciółmi - O takich czasach

 G8: No właśnie, zwłaszcza, że żyjemy w Dniach Ostatnich, koniec świata się zbliża: Rollingstonsi już wymierają

wusz: no, zaczęło się Wielkie Wymieranie Zespołów Rockowych

G8: antropoceńskie

G8: Potem będą krążyły legendy, że ostatni Ozzy żyje jeszcze gdzieś w szkockim pubie...

poniedziałek, 2 sierpnia 2021

od świętej Anki

 Sezon tęcz i chłodnego światła mówi, że za rogiem domu jesień oparła już plecy o ścianę i obserwuje żurawie. Lada chwila opuszczą nas bociany, jeśli zdecyduję się na wyjazd, przegapię ten odlot, zazwyczaj go przegapiałam. Niziutko, tuż nad przyciętą grzywką trawy, pełznie nostalgia, że kolejne lato za nami, że znowu skalista planetka obiegła dookoła naszą najbliższą gwiazdę, najdłuższa nasza podróż. Skończyłam czytać Wytrąconych z milczenia Magdaleny Grochowskiej. Piękna książka, która zgromadziła kilkanaście interesujących i ważnych postaci. Pisze o nich Magdalena Grochowska z czułością, ale nie tracąc dystansu. Nie potępia, nie winduje na piedestał, stara się zajrzeć za parawan i odszukać, skąd bierze się ten blask, to dziwne, czasem niepokojące, pulsujące wokół portretowanych światło.  Nie ma dłużyzn, język jest giętki i potoczysty, swojski, a ładny i elegancki. Niczego więcej tej książce nie trzeba.

Ukorzeniam róże, z trzech badylków będą ludzie. To biała, cmentarna, kwitnąca pysznymi kwiatami i obłędnym zapachem. Z płomiennopomarańczowej niestety znów nie dało się wykrzesać skry, już kolejny rok opiera się ze wszystkich różanych sił. Pakujemy lato do słoików z ogórkami, kisimy je na zimę, kiedy będą nam potrzebne siły witalne w walce z armią drobnoustrojów i brakiem światła. Nadajemy temu latu smak czarnej porzeczki, liści wiśni, zapach kopru, czosnku, surowość chrzanu i krzepkość dębu. Solimy łzami za przemijającym, jedna łyżka  na litr wody, ileż to się trzeba napłakać. 
Na krzaczkach umęczonych dźwiganiem, rozsiadają się pomidory, kwitną i pachną floksy, zarozumiałe pelargonie wdzięczą się do motyli i pszczół. I najważniejsze, papierówki, doroczne nabożeństwo smaku, na które czekam jak się czekało pierwszej świętej komunii. Iść pod drzewo, nadstawić dłonie, a oberwać jabłkiem w głowę, może być i tak, zwłaszcza kiedy drzewo się otrząsa z wiatru, jak pies z wody. Stara papierówka zna mnie od dzieciństwa i ja ją znam, ważne i piękne.



piątek, 30 lipca 2021

kiedy konie kołaczą

uporczywy ból w części głowy znów mnie gnębi 24h na dobę i tylko zupełne unieruchomienie puszki pozwala mi od niego na chwilę się oderwać. a przestrzeń tej wsi wesołej niestety jest pełna hałasu. ludzie uwielbiają hałasowo, ciągle coś koszą, kopią, budują, piłują, uprawiają maszynami, a  kiedy na przykład niedzielą nie robią tego, umilają sobie czas wozidłami, żeby odpocząć.
marzy mi się dzień zupełnej ciszy, jak w  pierwszym lokdałnie, to było jak jakaś obłędna wygrana na loterii, ale to już było.

 
książeczka poszła do druku, czekam, żeby zobaczyć jak wyjrzy na żywo, jak się spisze i oczywiście mam wątpliwości, czy to będzie porządny tomik. jak zawsze zresztą pełna jestem wątpliwości, których nie jest w stanie rozproszyć nikt.

 
tymczasem przeczytałam kolejny tom Dzienników Agnieszki Osieckiej i jakże się pięknie zagląda do życia osób niezwykłych ze zwykłymi człeczymi przypadłościami, potknięciami i niezgrabnościami. a przy tym robiących rzeczy wymykające się szarzyźnie codzienności i tę codzienność stwarzające. czytam życie artystki i odruchowo porównuję je ze swoją biedą szarą, z ubożyzną własnych działań, gnuśnością i prokrastynacją wszystkiego. nie napawa mnie optymizmem, zresztą nawet o optymizmie nie mam jak pomyśleć, bo ten łeb zakuty mnie boli, pulsująco, tętni mi w nim galopada przynajmniej zetrzech koni. i to takich bardziej prawych, gdybym miała zorientować strony.


Michał przysłał mi swój tomtom Za lasem. Fajne, socjologiczne pisanie, bardzo współczesne w języku, bardzo osobiste, ale nie wsobne. trochę z gorzkim przekąsem, trochę z żalem za niedostatecznościa korzeni, ale też z przyznaniem racji bytu sadzonkom ludzkim. taka próba spojrzenia i rozumienia po obu stronach rzeczy na granicy nowe osiedle- stara wieś.
 o poszukiwaniach, koczownictwie współczesnym i że się świat przemienia na naszych oczach, w  naszych rękach, pod naszymi nogami, a jest to proces nieunikniony, choć jednocześnie budzi w nas widma obaw, ksenofobii, poczucie starzenia się.
tak, dobra książka z fajnie zgrywającymi się obrazkami, właściwie nawet traktat.

no to wierszyk z tegoż

Czasy niby nowe, przynajmniej niczym duże, większe,
największe ekrany telewizorów - mniejszych
od aut, których duma uniemożliwia
mieszczenie się na parkingach,
jakby czas przerósł przestrzeń. Ludzie
mieszczą się w  pozorach domów
i domach pozorów. Poglądy prezentują wyraźne
dzięki ekranom dotykowym.

(Michał Domagalski z tomu Zalasewo)

Ku uciesze mych ócz lazuru i niezżartej ponurością części ducha, nabyłam sobie barzo piękny album, do posiąścia którego zachęcywuję, bo zacne reprodukcje i o święci aniołowie, niewiele z nich jest przepołowionych na dwoje przez szew, a wiemy wszyscy jakie to jest ważne. i kartki nie świecą. tylko sporo waży więc raczej stolik na dłuższe oglądanie jest potrzebny


i jeszcze cudowna waza od cudownej artystki, którą wypatrzyłam, a jakże, na fb i znowu się nie zawiodłam (dlatego nie mogę porzucić fb). Właściwie wazy mam dwie, bo jedna się nadtłukła w transporcie i pani Kasia zrobiła mi drugą absolutnie za darmo i nie chciała nawet słyszeć o zapłacie. polecam tę artystkę zarówno z obejścia cudną, jak i z tego co wytwarza.


autor: Katarzyna Snela

aa i z ładnych rzeczy mam nowe pidełko/kapielidełko dla ptasząt, gdyż poprzednie wylądowało na moim stole w roli misy i nie umiem już bez niego w  domostwie być. A zatem piękne pidełko w  towarzystwie pelargoniów.  no i jak wam się podoba?