Siedzę przed domem, późne popołudnie popycha słońce za linię horyzontu, a ja piję to oślepiające światło, które teraz wpada mi prosto w źrenice mażąc esy floresy na mojej siatkówce. Wokół mnie istny hałas świata, który o dziwo, mi nie przeszkadza. To tylko we wrześniu być może, że stukanie młotków, buczenie maszyn, okrzyki dzieci i skrzypienie pobliskiej siłowni na świeżym powietrzu, kompletnie mi nie wadzą, a wręcz przeciwnie, znajduję się na wielkim podwórzu świata, podwórzu pełnym dzieciństwa i wszystkich wieków późniejszych. We wrześniu mój świat i świat zewnętrzny są najbliżej siebie i mogę przebić palcem opalizującą błonkę światła i dotrzeć do wszystkich mroków wszechświata. Świat przenika do mnie osmotycznie, ale wyjątkowo nie nosi to znamion inwazji. Siedzę i czytam Anandę Devi. Kolejna książka - Ewa ze swych zgliszcz (przekład: Krzysztof Jarosz) jest bardzo poetycka i świetnie harmonizuje z tą chwilą. Maurytyjskie słońce jest tożsame z warmińskim, myśli bohaterów są częścią odgłosów wrześniowego podwórza, wszystko dzieje się tu i teraz, wszystko dzieje się we mnie.
Kolejna trudna historia, tym razem opowiedziana w inny sposób, niż mówi Zielone sari. Oniryczne, osamotnione bańki bohaterów stykają się powierzchniami tylko na krótką chwilę nie mogąc prawdziwie połączyć się i przynieść ulgi. Zamknięty, tragiczny świat młodzieży z dzielnicy biedaków, młodych ludzi o prawdziwych pragnieniach i życiach jak sny, niespokojnych, gorączkowych, brutalnych. A wszystko to pod lejącym się, chorym blaskiem, zbyt białym, by przetrwać bez skazy.
A jeśli dziwne sny, brutalność i poszukiwanie tożsamości, to przepuszczam przez szkiełko i oko serial Westworld, w którym to wszystko jest. Dwie strony medalu - ludzie i zbudowane dla ich w większości brutalnych przyjemności, androidy nazywane hostami, a może raczej ta sama strona medalu. Wielki park rozrywki naśladujący rzeczywistość, w którym można bezkarnie polować, mordować i gwałcić. Można też kochać i być kochanym, tylko, że jeśli pojawiają się różne pragnienia i potrzeby, wszystko się zmienia. Znajduję tu bardzo błyskotliwie wplecione w wątki, znane nam już pytania o to, kiedy możemy uznać sztuczną inteligencję za żywą, czy kod samomodyfikujący się, podlegający ewolucji, rzeczywiście różni się od programu DNA. I gdzie się zaczyna i czy kończy grzech.
A może będzie kiedyś tak, że ci z kodem będą się zastanawiać czy żywą inteligencję można uznać za inteligencję. hehe
OdpowiedzUsuńtak być może, to kod i to kod :D
OdpowiedzUsuńa w serialu im dalej, tym porąbaniej, no i Anthony Hopkins jak zawsze niemal nie musi nic robić, a i tak jest mroczny