czwartek, 29 stycznia 2015

Kocia religia Wielkiego Droba

no to z Drobiem, koty, z Drobiem!


na półce z ksiązkami

Ostatnie okoliczności nie sprzyjały jakiemuś szczególnemu zajmowaniu się nielotą, ale o nich może kiedyś, nie teraz jeszcze.
dziś zdjęcie Maryjki z cudowną wodą z lurd, która to niebieska(sic!) Maria otrzymana w darze od Wielce Pobożnej Ciotki nareszcie znalazła lokum, a to za sprawą przypadku.
Od początku, Maria, której korona, proszę to zauważyć, ma skłonności do fosforyzowania (najudatniej w  ciemnościach) była skwapliwie wciskana wszystkim krewnym i znajomym królika pod różnymi pretekstami - a to na nową drogę życia, a to na urodziny, a to na zdany egzamin. Podobny proceder dotyczył plastikowego Jezuska ze świecącą aureolką ze smętnym wszakże skutkiem. I Maryjka i Jezusek nadal trwają krzepiąc mój dom. W sobotę ubiegłego tygodnia, nawiedził mnie Zina i aby nie bał się ciemności w biblioteczce gdzie spał, wcisnęłam mu Maryjkę (tak naprawdę chodziło o to, gdyby mu się woda podczas kaca skończyła w butelce) Rano, gdym przylazła pogadać, wespół oceniliśmy efekt, że Maryjka na półce z książkami znalazła miejsce idealne. A kiedym jeszcze ujrzała dziś w internetach zdjęcie Pani Tokarczuk z trzema Maryjkami w wyszukanej etiudzie kolorystycznej błękit-róż, to już zupełnie uważam, że jest wspaniale. I tak wcale nie chciałam tej Maryjki oddawać, przywykłam do niej, jak do pana żołędziaka, który ma nogę w ręce, a którego uratowałam przed Potwornymi Dziećmi, które dręczyły go w mojej szkole



ostatnio w czytaniu było tak:


Hotel du Nord, Eugene Dabit

Przyjemna staroświecka książka z posmakiem Paryża ukrytego w ścianach i ulicach nad brzegiem kanału Saint-Martin, poczuciem miasta o pięknej brzydocie z jego lekkim smrodkiem zastałej wody, potu i taniego pudru. Życie książki skupia się w tytułowym hotelu, który jako, że podrzędnej kategorii, instaluje w swym wnętrzu historie pracownic fabryk, wozaków, aktorek i pomywaczek, historie par małżeńskich i nielegalnych, Książka o trwaniu, pracy, miłościach, miłostkach, przyjaźniach, nadziejach i całej kruchej konstrukcji życia, która musi się w końcu rozsypać



Mała księga, Kazimierz Brandys

Wspomnieniowa książeczka z błyskotliwą ironią i rozbrajającą czułością. Książka, która zaskoczyła mnie swoją nienachalną bliskością z równolegle płynącym, pełnym szacunku dystansem. Młody autor przeżywa swoją historię, która jednocześnie (a bardzo subtelnie) splata się z historią państwa. Bohater patrzy w specyficzny sposób na świat, dziwuje mu się, sprzeciwia, akceptuje, cierpi i bawi się, a ja razem z nim.



Pakameria, C.S. Lewis i W.H. Lewis

Na początku zastanawiałam się, czy ją przeczytam, jakoś nudno mi się zaczynało, ale w miarę czytania wsiąkłam w ten dziecięcy, a kurewsko dorosły i wnikliwy świat młodych braci Lewis (zaczęli tworzyć Pakamerię w wieku 8 (Clive) i 11 (Warren) lat). Są rzeczy napisane bardzo rzutko, z dowcipem i śmiem stwierdzić biorąc pod uwagę ówczesny wiek twórców - gienijalnie. Pakameria to pierwowzór Narnii, zamieszkują ją zwierzęta w formule ludzkiej, ludzie i szachmaci (lud o formule figur szachowych bez własnego państwa, coś na kształt Żydów). Persony Pakamerii politykują, prowadzą wojny, używają życia, wywołują skandale i wpadają w tarapaty. Mało jest wątku miłosnego, który zdaje się młodym braciom jeszcze nie był  potrzebny, by dopełnić historii. Książka nie jest zaplanowaną całością, bracia pisali sobie opowiadania i studia spraw różnych tej krainy, mieszając geografię realną z fantastyczną i wytwarzając świat będący na pograniczu snu i jawy, taki, który czai się tuż pod powieką, kiedy przykładamy głowę do poduszki


wszystkie trzy polecam

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Z rozmów rodzinych - Kieszonkowiec

 oglądamy z mamą Pytanie na śniadanie, ponieważ ma tam ukazać się chłopiec naszej Madziuli
 na ekranie właśnie toczy się rozmowa:

prezenterka: Czy prowadzić konto osobno, czy wspólne w związku?

mamcia (bez namysłu i z wielkim przekonaniem): o Boże, zabiera się partnerowi pieniądze i wydziela, wielka mi rzecz!




kolejne nawiedzenie, czyli biała dama bez rydzyka

opowiastka znaleziona na naszym korytarzu



czwartek, 22 stycznia 2015

Z rozmów rodzinnych - O bon tonie

ja: "towarzyszą monarsze"
mama (triumfalnie) - Marsjanie
*
Mama- aaaaa bo myślałam, że jest "towarzyszą na Marsie"

sobota, 10 stycznia 2015

piątek, 9 stycznia 2015

Z rozmów z przyjaciółmi - O tym, że gdyby pierdolnął meteor, to Ziemia mogłaby się zacząć kręcić w drugą stronę. Kometo przybywaj!



Retes: dlaczego tak jest, że interesują się najbardziej nami ci, których nie chcemy

Ja: dlatego, że my się też interesujemy bardziej tymi, którzy nie chcą

Ja: jak widzisz świat jest skierowany w jedną stronę- efekt Coriolisa!


ewolucyjnie

Zanim pojawił się człowiek, małpy żyły sobie spokojnie na drzewach. Któregoś dnia niektóre spadły. Te nieudane.

czwartek, 8 stycznia 2015

test osobowościowy dla Jakuba


Jaki kolor majtek pasuje do ciebie?
Rozpocznij test

1. Ubierając się podnosisz najpierw
a) lewą
b) prawą
 c) obie nogi


2. Idąc na spacer z psem

a) patrzysz w górę i przewracasz się
 b) patrzysz w dół i rąbiesz głową w drzewo
c) zamykasz oczy i toniesz w jeziorze


3. Najlepszą części bielizny jest wg ciebie
a) krawat
b) obrus
c) Krzysztof Ibisz

4. W telewizji leci nudny film więc
a) ziewasz
b) wołasz hip hip hurra bo nie lubisz czytać a drwal jest w podróży służbowej
c) idziesz uprawiać biegi narciarskie

5. Ugryzła cię żmija więc
a) mówisz jej przepraszam bo jesteś dobrze wychowany
b) mówisz jej na zdrowie, bo żmija jest dobrze wychowana
c) mówisz jej po imieniu

Wynik - pasuje do ciebie zielony kolor majtek  Zielony to kolor nadzienia, jesteś człowiekiem o uduchowionej osobowości, wszędzie dokąd pójdziesz, jesteś lubiany i potrafisz być świetnym przyjacielem. Przy okazji jesteś też przystojny. Twoją największą słabością są pobite gary, twoją pasją są wyścigi w rzędach i lubisz śpiewać pod prysznicem

środa, 7 stycznia 2015

wejść w podwoje

Czasami szczerze nienawidzę być kobietą bez mężczyzny. Gdybym była kobietą z mężczyzną to zamiast spędzić ostatnią godzinę okładając kran żabką i nazywając go małym błyszczącym skurwysynem (bo warto rozmawiać), spędziłabym ją pisząc pieprzoną opinię dla ucznia i zawołała tylko słodkim głosem: Guciuuu, a zerknij co ta woda tak z kranu ciurkiem leci, tym samym odrywając zachwyconego Gucia od  lektury, phi.
Jednakże naprawiłam małego błyszczącego skurwysyna (wystarczyło tylko dołożyć dodatkową uszczelkę, chociaż jestem pewna, ze bardziej podziałała szczera rozmowa z kranem) i teraz mogę spokojnie znów być kobietą bez mężczyzny. Przyznam się wszakże, że nim przystąpiłam do wykonania robót,  wykonałam telefon do szwagra inżyniera i zapytałam - Grzechuuu, a powiedz mi raz jeszcze w którą stronę się kran odkręca... : ]
Zatem zabieram się do pisania pieprzonej opinii, a tu wrzucam przepiękne tłumaczenie dokonane Wojciechem Młynarskim, przepięknej piosenki Jacquesa Brela, zaśpiewane przepięknie przez Adin dwa tri, podrzucił mi to Jakub wczora z wieczora i od tego czasu odsłuchałam je srylion dwieście razy i jeszcze dodatkowo odsłuchałam wygrzebaną z czeluści półki płytę Brela


wtorek, 6 stycznia 2015

jestem już piana

dziś byłam dzielna i byłam na spacerze. na górce życzeń - pięknym i ponurym miejscu, gdzie wypowiedziane w skrytości ducha życzenia się zawsze spełniają. tylko pokrętnie oczywiście, ale precyzyjnie co do joty

ale nie o tym

pacnęłam sobie po połedniu raz jeszcze Pianę dni, Viana i skonfrontowałam odczucia sprzed uhum lat i teraz. Wtedy zachwyt absurdem, teraz przesyt (możliwe, że też dlatego, iże nie znam aż tak języka  viańskiego, by czytać w oryżinalu, a to tylko tłumaczenie przecież)
wtedy o miłości: no tak, tak, wiem wiem - teraz : ojezu jak przepięknie zasmarował tym absurdem absurdalnie klasyczny dramat miłosny i zrobił nań i podeń prawdziwą wartość uczuciowo-człowieczą. zatem remis (pisze się Reims)

na psa: upiekłam piszny chleb z oliwą (z braku oliwki do dzieci) i słonecznikiem i piszę o tym, choć ostatnio przeczytałam artykuł dobrej pani blogierki dziennikarki (nieironia, naprawdę dobrze pisze), że nie powinno się i szczyt to wiochy pisać o takich rzeczach, jak ja piszę, i w taki sposób, jak piszę, czynić osobiste zwierza i robić złe zdjęcia złym sprzętem (ps psa, czy robienie zdjęcia widelcem jest w kategorii złysprzęt?), a ponieważ jestem ze wsi, to mogie i robię to z dzikim nieujarzmionym rozkoszem, a w ogóle to pamiętam, jak się kiedyś brać poetycko-artystowska w ogóle wyśmiewała z blogów, później było atakiren boom, a teraz jest fb i znowu można być na swoim blogu, jakby w osobnej komórce (monadzie?) (mówi się nomadzie)

zdjęcia są nie o chlebie tylko o tym, że Łysy świeci przez Luciano* (i przez okno). Luciano jest przerzedzony bo jest zima.

*gwoli wyjaśnienia, bo przecież i tak nikt, oprócz mnie tego nie pamięta, Luciano to bonzaj grab i nosi imię na cześć mojego ukochanego tenora



a teraz naleję sobie kielonek nalewki węgierskiej, czyli śliwowicy, którą juter będę filtrować.

Politura druku

Lalu napisałem wiersz! Ceratowy uważnie wpatruje się w literki odbite na kawowym stoliku

poniedziałek, 5 stycznia 2015

dzyń dzyń

Przeczytałam dziś wieczorem Trzęsienie czasu Vonneguta i kiedym zaryczana i wstrząśnięta w łeb ją odnosiła na biurko, odczytałam z okładki: "Najzabawniejsza powieść Vonneguta od czasu Śniadania mistrzów (Newsweek)". Na Croma, co jest ze mną nie tak? !

Ps: Czuję się jak kot do uśpienia

Ikiołs

Jestem świeżo po przeczytaniu artykułu "Czekając na barbarzyńców", rozmowy Ewy Mazgalprof. Zbigniewem Mikołejko (Gazeta Olsztyńska  3-4.01.2015), ciekawego  (i w dodatku jesteśmy dumni, bo pan prof. to Warmiak Lidzbarczanin, ha!), ale nie o nim chcę mówić, choć też i trochę się o niego ocierając. Właśnie dzięki artykułowi przyszło mi na myśl, że słynne "słoiki", to nie tylko imigranci miejscy, ale w drugą stronę działa to znakomicie tak samo. Pierwej jednak zacytuję akapit:

" (...)
- A co złego jest w "słoikach"?!
- To, że należą wszędzie i nigdzie, że nie zrzucili dawnych wzorów kulturowych, aaa w miastach się nie zakorzenili. Publicyści liberalno-lewicowi cieszą się, że "słoiki" wniosą coś nowego, ale się mylą. Słoiki to byty egocentryczne, które nie korzystają z zasobów wielkomiejskiej kultury. Równie dobrze mogą zaczepić się w Polsce, Anglii, czy Francji."

Pan profesor jednak nie dyskredytuje w rozmowie wszystkich migrantów, a jedynie wskazuje cechy postawy widocznej coraz wyraźniej w kulturze. I ja tak sobie czytając pomyślałam (pamiętaj nigdy nie zaczynaj zdania od i), że  formuła ta działa podobnie na kierunku miasto-wieś.

Drzewiej, panie, to były wsie - sąsiad wiedział, gdzie kto babę pierze, a gdzie prawdziwe babskie  pranie, czy kto zachorzał, bo z chałupy nie wychyla nosa i trza sprawdzić i czy czasem nie trza w polu pomóc. 
Jeszcze nie tak dawno, bom młoda (tralala), a pamiętam, biegało się po wszystkich łąkach i było solidarnie trzepanym za tzw "szkodę", za zabawy w zbożu i zjeżdżanie ze stogów siana, czego w żadnym razie czynić nie było wolno. Żaden chłop cię nie okrzyczał za zbieranie pieczarek na jego łące albo podniesienie jabłka z ziemi, nikt nie zwrócił uwagi, że idąc do lasu przechodzisz przez Jego Ziemię, nawet ścieżka skrótowa przez zboże czy buraki, raz wydeptana, przez wszystkich użytkowana była i się właściciel pola o to jakoś nie pieklił. Póki szkody nijakiej nie czyniłeś jedzeniu, zwierzynie, czy zapasom zimowym, hulaj dusza! - światy za stodołą, łowienie ryb w stawkach i jazda po nich na łyżwach (nie w tym samym okresie rzecz jasna), krzaki, sady, zjeżdżanie na workach z okolicznych wzgórz i żwirowni (no akurat za żwirownie to czasem było trzepanie tyłka, bo rodzice się bali) to była nasza wspólna rzecz. Na sanki chodziło się "do Orszewskich", co oznaczało zjazdy przez ich podwórze startując dokładnie spod stojącego na wzgórzu domu i nikt nigdy nie wpadł na pomysł, żeby się właścicieli zapytać, czy wolno, a i wylot z podwórza był zawsze rozgrodzony, dzięki czemu zjeżdżaliśmy przez drogę polną aż pod sam płot innego gospodarza. I żaden z właścicieli też nigdy nie zapytał, co my tu robimy, bo jasne było, że przecież na sankach. Była jakaś zażyłość, był szacunek wzajemny i pomoc, i wspólne prace, i wspólne zabawy. Jak któryś dzieciak coś zmajstrował, to przecież od razu wiadome było do kogo iść, a rodzic odpowiednio sprawą się zajął (niekoniecznie na korzyść własnej latorośli) 
Niesnaski też były wspólne i pół wsi nieraz brało w nich udział, a jak na zabawie się trafiło, to i płot musiał usłużyć czasem (to też jeszcze pamiętam). Nie to, że gloryfikuję, czy z nostalgią wspominam tu nagle przemoc, bo nie lubiłam akurat tej części życia, ale tej części życia z moim ongi ukochanym (tylko pozbawionej płotu) też nie lubiłam, a wszak jest to wpisane w cykl roczny, że się dogadać na drodze głośnej wymiany poglądów czasem i warto i trzeba. Wieś jest innym niż miasto światem i nie dla wszystkich.
Teraz się zmieniło, ziemia jest tak srodze czyjaś, że i psy groźne jej strzegą i zasieki wielkie, a nawet cudnej urody betonowe ogrodzenia albo, jak kto bogatszy to kute i obciążone jeszcze tabliczką "obiekt monitorowany" - taka działka nad jeziorem na przykład, żeby kto broń boże nie przelazł nad jezioro schodząc. 
I tu właśnie do tych słoików. Jak kto ma do wsi serce albo ze wsi pochodzi i na wieś wrócił, to wie, że tak właśnie się wieś zabija. Niestety wiele tutejszej ziemi zostało wykupione przez te właśnie "słoiki" (najczęściej warszawskie, ale nie tylko), choć nie wiem, jaki termin należałoby nadać przyjezdnym z miasta na wieś, może "terenówki" (no bo na wsi, to trzeba mieć pojazd na śnieg i błoto) albo może od tyłu - "ikiołs", co będzie też brzmiało nowocześnie i z angielska. Wykupione przez ludzi, których interesuje tylko własna okoliczność i dla niej w bardzo egocentrycznie rozumianym pojęciu, odgradzają murem las, łąkę, a nawet kawałek jeziora (choć nielegalne to), żeby móc się nimi napawać w tzw "spokoju", "intymności". A wieś nie jest intymna, intymność wiejska jest w alkowie, bo już w kuchni to nie, bo kuchnia to miejsce spotkań, gawęd, śmiechu i płaczu. Miejsce gdzie się gości sadza do stołu, miejsce gdzie jest ciepło i dobrze, gdzie urzęduje gospodyni i ma zawsze coś dobrego na ząb. Podwórze to teren gospodarski, ale też i dla wszystkich, bo i sąsiad zajrzy, na ławce posiedzi i rower pod domem postawi bo na pekaes idzie, a łąka? las? są moje, ale nikt nie biednieje od zebrania grzybów, czy poziomek (no co innego, jak drań drzewo by wycinał, ale na takich to ludzie we wsi zawsze mieli oko). 
No więc wieś nie potrafi pociąć się murami, pokaleczyć drutami i zamknąć drzwi. Błąd - już potrafi, co mnie śmiertelnie zasmuca. Wieś umiera, coraz bardziej staje się dominium "ikiołs-ów", którzy jako przybysze z "wyższego świata" niosą przecież modę, "kulturę wyższą" i wyznaczniki estetyki i piękna. 
No to podupadają nam tradycyjne przepiękne warmijskie domy, a miast być hołubione, rozpieprzane są w gruz. Na to miejsce kładzie się blachodachówkę i powstają eklektyczne dzieła śmiałego, acz niezbyt ogarniętego w estetyce i tożsamości kulturowej architekta odcinające się od unerwienia i krwiobiegu natury, kultury wsi, tworząc obieg własny, zamknięty z iglaczkami, polbrukowymi drogami i placykami i błękitnym niebem kiedy się wysoko zadrze głowę (no, ale są i takie, gdzie mur jest na tyle daleko, że się można wzrokiem rozhulać). Zaduszamy wspólnotę, szatkujemy wolność, mordujemy piękno.
I dobrze, że nie pożyję (mam nadzieję) na tyle długo, by na moich oczach padło ostatnie drzewo i jedyny widok otwarty na pola i las łomotałza bramą.

Ps: podczas pisania nie wynajęłam żadnego płatnego mordercy, nie zginał żaden groźny pies ani nie spadła z mojej przyczyny żadna dachówka (acz mieliśmy ostatnio porządne wiatry /jak to na wsi - kapusta/) i też nie dotykam imigrantów wiejskich, którzy rozumieją na czym wieś polega. żeby nie było, bo podobnie, jak w artykule, nie chcę dotknąć ludzi, a tylko panoszącej się coraz bardziej postawy.

dwuwierszyks

gorzką miłość w ustach czuła
gdy się pleonazmem truła

tadaaa, dziś mi się przyśniło : D

niedziela, 4 stycznia 2015

dzień nowego roku, który nie jest pierwszy

Siedzimy z Jakubem w barze pizzabar pełni okołosylwestrowego jeszcze piwa i pomimo ewidentnego zapełnienia naszych możliwości, odruchowo zamawiamy - ja Tyskie, on Książęce. To pierwszy rok, który od pierwszego naszego spotkania powiedział nam o sobie coś ważkiego, chyba był już czas. Tak, to chyba był czas przejść na kolejny etap i zwierzyć się sobie bardziej, zawierzyć, że istota po drugiej stronie (a nie, przepraszam nawet po tej samej) stołu nie wyskoczy nagle i nie ucieknie z wrzaskiem, albo się nie zatrzaśnie na amen na siedem spustów i cztery sześciocyfrowe hasła, jak litość, głupio albo jeszcze gorsze. Tak sobie po prostu rozmawiamy o naszych planach, które nie wyszły o lękach, obawach, które z mniejszym lub większym skutkiem pokonaliśmy albo nadal hodujemy. Na stół wjeżdża pizza pół na pół. Jedno pół jest ostre i  należy do Jakuba, drugie pół jest słodkie i jest dla mnie (później Jakub dostanie jeszcze zupełnie inne kawałki pizzy należącej do dwóch naszych przyjaciółek). Jest paskudny dzień nowego roku, na oko 3 stycznia, ale wyjątkowo nie czepiamy się dat, istotna jest tylko godzina odjazdu Jakuba i tej trzeba pilnować, bo choć na Warmii ludzie są sympatyczni i mówią na zdrowie z sąsiedniego stolika, to pociągi jak wszędzie są maszynami nie okiełznanymi żadnym logicznym systemem. Jest więc ten dzień nowego roku ponury ze względu na kolejne pożegnania i deszcz i wszelaką paskudną pogodę i to zmęczenie bebechów, które prawdopodobnie nie wynika wcale z ilości alkoholu, którą standardowo określa się - może.

noworoczne zwierzę o imieniu Postanowień

Teoretycznie zdaje sobie sprawę, że trwając w stanach depresyjnych podkręcanych przez niespełnioną możliwość, tracę prawdziwą miłość swojego życia - miłość która coraz mniej pamięta i wiecznie gdera, hałaśliwe miłości, na których odwiedzanie jakoś nie mam siły, co tłumaczę brakiem czasu, chaotyczne miłości rozsiane po różnych stronach tego świata, spotykające się i rozstające, szczęśliwe i będące w rozsypce, miłości z dziećmi, psami, kotami, bezdzietne, bez zwierząt, samotne i stadne, rzutkie i fajtłapowate, wysokie i niskie, pokasłujące i idealne w wyglądzie. Miłości, które same wpadły mi w ręce, o które nie prosiłam, które znalazły się jak kamyki na drodze, rosa na pajęczynie albo uczucia-niespodzianki na samym końcu lasu. Które wybrały mnie i zostały pomimo, a nie za coś.
Teoretycznie wiem, że ta miłość przecieka mi przez palce, że może za jakiś czas obudzę się ze łzami zaciskanymi w kątach oczu, że powiem kurwamać, dlaczego ten świat jest taki pojebany, że nie dał mi kopa w dupę i pozwolił na ucieczkę dla jednej durnej obsesji. Staram się  obudzić z tego letargu, wygrzebać z kokonu bezruchu, z języka na supeł, z tej rozpaczliwej bezsilności, którą jak jadowitego pająka w terrarium pielęgnuję, niczym jakiś obłąkany hodowca. Trzeba wstać, szarpię się za rękaw, wstać wstać wstać...



na to są wiersze na to są szczere ludzkie rozmowy
na to jest płacz twój w zakątku głowy ty ciągle nie żyjesz
i wciąż żyjesz od nowa
  



Tajemnice Prus Wschodnich

Choć rzecz dotyczy wielu ciemnych sprawek, które się dzieją na tej dziwacznej ziemi, to tekst przedni zwłaszcza dla Warmiaków i ludzi, którzy znają te okolice

a więc Janusz Radwański raz jeszcze



Z rozmów z przyjaciółmi - Sylwestrowy makaron

kilka okołosylwestrowości

gramy w skrable z mamą, Reteską i Jakubem i omawiamy rzeczywistość okołosylwestrową
mama: nie lubię, jak pijesz alkohol
ja: mogłabym nie pić, ale wtedy musiałabym się puszczać
mama: szczerze mówiąc wolę, jak się puszczasz..


Siedzimy właśnie z Kubą i omawiamy różne ważkie sprawy
ja (entuzjastycznie): Jak mnie wkurwiają te wszystkie akcje czytelnicze! A właśnie że jak to słyszę to mam ochotę nie przeczytać przez rok ani jednej książki
Jakub (filozoficznie): I pójść do łóżka z drwalem, który nie tylko nie przeczytał żadnej książki, ale jeszcze spalił...
: ]


o tym, że przed chwilą wołam Jakuba na dół chcąc okazać mu wielce przepiękny księżyc omijany przez chmuły. Kuba schodzi, podziwia, a i owszem, przy czym prowadzimy luźną konserwację o estetyce, pięknie i okolicznościach natury
Kuba: I jeszcze ten cmentarz...
ja (filozoficznie i z rozmarzeniem): Tak, cmentarz jest jedną z przyjemniejszych rzeczy jakie posiadam...


Ja: Pierwszy makaron jest ważniejszy niż pierwsza miłość Twoje wiersze nigdy nie osiągną takiej popularności, jak Twój makaron
Kuba: rozważam możliwość dodawania mojego tomiku gratis do trzech paczek mojego makaronu