Tak sobie dzisiaj szorowałam lodówkę śpiewając z mamcią pieśni legionowe, że my, naród, jakoś ciągle ponuro podchodzimy do tego niepodległości świętowania. Możliwe, że to dlatego, że jesteśmy narodem starym i steranym i mamy to we krwi, że zamiast tą niepodległością i wolnością (obecnie nieco kontrowersyjną) się radować i strzelać na wiwat, i robić festyny z mydłem, powidłem i wiatraczkami z celuloidu. Po raz kolejny rozgrzebujemy groby, wyjmujemy prawdopodobnie opierające się, chcące już pobyć w świętym spokoju, zwłoki, podnosimy je wysoko, wysoko pod niebo i czcimy śmierć. Zastanawiam się, czy ci ludzie, starzy, młodzi, dzieci, którzy polegli za tę naszą mateńkę ojczyznę, właśnie tego chcieli. Czy o to im szło, żebyśmy na zawsze już zwracali się twarzą ku przeszłości, przezywając raz po raz skrzętnie i pracowicie odświeżaną żałobę zamiast zwykłej, pełnej szacunku pamięci, nie wykluczającej przecież trwania w radości. Czy właśnie tak wyobrażali sobie, że będziemy pożytkowali to, co ofiarowali, czy gdyby to wiedzieli, nie pomyśleli by sobie, cholera, jak mają używać tego czasu, którego może niewiele już im zostało na wykopywanie nas z ziemi zamiast na pożytek przyszłości, to ja przepraszam. Ale chyba jesteśmy starym, ponurym od wieków narodem, który zasiadł jak kwoka i nie bardzo widzi poza ściany swojego kurnika. A takie na przykład Amerykany, młode, butne, bezczelnie cieszące się ze swoich zwycięstw i kto im podskoczy?
Tak, czy siak, cieszę się z tego, co nam wywalczono i pamiętam. Martwię się też o to, co trwonimy, nieubłaganie, niepostrzeżenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz