sobota, 29 sierpnia 2020

podróże fotelowe

W pisaniu Hrabala pociąga mnie między innymi to, że się to pisanie kręci jak karuzela. Kolejne tomy wprawiają w wir wciąż te same postaci nadając im nowych wymiarów, przez co rzeczy - miejsca i bohaterowie stają się zupełnie inne, znane i nieznane zarazem. Można przysiąść się do kolejnej książki jak do starych w knajpie znajomych, wysłuchać ich powtarzanych od lat historii i te historie smakować na nowo, słyszeć je po raz pierwszy, a podnosząc oczy odkryć, że rysy twarzy są zupełnie inne niż się pamiętało, że te osoby nie są naszym wspomnieniem, a żyją prawdziwym, konkretnym, trochę onirycznym życiem, które ich zmienia,  niezmordowanie kształtuje. To pisanie Hrabala, to jest ta sama siła odśrodkowa, która nakazuje trzymać palce zaciśnięte na drążku krzesełka wirującego coraz szybciej na łańcuchach - dookoła miga świat, który przecież jest, zamazuje się w wielokolorową smugę i kiedy karuzela się zatrzymuje, a krzesełka opadają łagodnie, już nie jest tym, z którym ruszaliśmy. Wstaję z tych wakacji, z mojego fotela z rozkołysaną głową i sercem.



Zestaw Hrabalów wakacyjnych, tych czytanych po raz pierwszy teraz i tych przypomnianych z czasów studenckich, kiedy to pracujący w Empiku kapitan Sparrow i kilku naszych współdomowników z Alei Przyjaciół, pożyczali książeczki i należało je czytać tak, żeby nie było na nich widać żadnego śladu, śladziczku nawet, bo przecież trzeba było oną oddać przyszłym nabywcom, a u nas z kasą było wtedy krucho, więc nie nam. 

Pociągi pod specjalnym nadzorem
Postrzyżyny
Czuły barbarzyńca
Miasteczko w  którym czas się zatrzymał
Zbyt głośna samotność
Święto przebisniegu
Życie bez smokingu
Wesela w domu
Vita Nuowa
Przerwy
Schizofreniczna ewangelia
Piękna rupieciarnia
Złocieńka
Obsługiwałem angielskiego króla
Listy do Kwiecieńki
Taka piękna żałoba
Lekcje tańca dla starszych i zaawansowanych
Sprzedam dom, w którym już nie chcę mieszkać
Auteczko
Bambini di Praga

Ps: Przy czytaniu zżeram papierówki tonami

czwartek, 20 sierpnia 2020

zaciesze domowe

Ha, bo mam tydzień, że tylko ja i domostwo, gdyż mamcia wizytuje siostrę mę, a swoję córę. A bo mam tydzień, to i nie szarpią mną wyrzuty sumienia, co powinnam, a czego nie robię, co dobrze by było, a czego ani chcę, i nie budzą mnie nocne strachy, czy coś się nie wydarzy, czy może będzie niewydarzone, mam tydzień. No dobra, już pół zostało.
Tak czy siak, oprócz ogarniania zapomnianych i dziwacznych kątów domostwa, ćpam zaciesze>

Na ten przykład czytam obłędnie Hrabala, nabyłam sobie brakujące rzeczy oraz takie, które czytałam na studiach pożyczone i razem z posiadanymi, jeszcze raz


na ten przykład, jak można na poprzednim zdjęciu zauważyć, nabyłam elegancki podnóżek. Właściwie chciałam nabyć fotel, ale odłożyłam to w czasie, promocja się była skończyła, może i dobrze, gdyż nie mam na ten fotel tak naprawdę już miejsca, ale za to ten podnóżek. Trochę potrzebny byłby mi wyższy, ale i tak napawamsię stanem eleganckiego posiadania




Ponadto nabyłam pidełko dla ptaków. Miało stać w ogrodzie, umajać me pelargonie, hortensje, róże i dalie pięknem swym spod ręki artystki z Pracowni Ceramicznej Chochole wyjszłym, ale piękno wyrwało się było spod kontroli i nie mogłam się nim już dzielić z ptactwem i entomologią i wylądowało to piękno na moim stole, co się przecież bardziej rymuje z chochole niż ogród


przetworzyłam też wiadro aronii od mojej przyjaciółki Izy, (która zawsze o mnie pamięta w kwestii darów ogrodowych) na nader udatne trunki dla nieletnich i letnich oraz całkiem zimnych, 


a także dzięki bogu nie zrobiłam kotletów z jajek tylko spagetti




i jeszcze nabyłam u innej artystki absokurwalutnie piękną grafikę(Jolanta Pilch-Barysz,) która to grafika w dodatku okazała się z tytułem "O czym szumią wierzby", którą to książeczkę kocham sercem czystym i bez skazy. Wierzby zmieniają się wraz ze światłem robiąc różne pory dnia i roku, jestem w  nich zakochana.





I jeszcze świetne jest to, że utrafiam w artystów przesympatycznych i to zupełnie niechcący

W cholerę niespodziewanie przybył do mnie piękny kurzy kubek. 
Po małym śledztwie, wykryłam sprawców daru, to Agata i Grześ, którzy mi po naszej rozmowie o Bolesławcu na imprezie urodzinowej, wymyślili te kury, że mam mieć



i jeszcze mam kolejne fajne koszulki z Dead Can Talk



i jeszcze naprawdę udaje mi się zrzucać tę cholerną kwarantannę z opon




Jedyną zadrą w oku mym jest kot, który zjada futro z przyczyn psychoalergicznych (niedługo będe miała sfinksa) i nie odstępuje mnie na krok, musi spać w bliskim kontakcie







 No to taki post chwalipięcko afirmacyjny, gdyż dziś za wyjątkiem drobnej kosmetyki domostwa robię sobie otdych

joho!

środa, 19 sierpnia 2020

kotleciki jak złoto

dawno nie było postu kulinarnego, a więc oto on. Uwaga, zawiera lokowanie produktu.

Przerabiam od wczoraj aronię i wykańczam nalewki (w sensie finalizacji procesu, a nie picia), tak więc stół mam założony książkami i przepisami. No i przeglądając segregator trafiłam na przepis  wydrukowany kiedyż z Internetu i zatytułowany kotleciki z jajek. Och, jakże mi one zapachniały, proste w przygotowaniu, niewiele trzeba i obiad jak znalazł. Oczyma duszy już widziałam te cudownie usmażone na złoto, jak podaje w opisie autor, kotleciki, już w fantazjach swych rozdzieliłam te  8 (według przepisu) arcydzieł sztuki kulinarnej pomiędzy krewnych i znajomych królika, wysłałam królowej angielskiej w ramach poczty dyplomatycznej oraz na dwa konkursy kulinarne.

No więc najpierw ugotować 5 jaj na twardo a jedno wziąć surowe. O zgrozo, okazało się, że mam tylko 5 jaj w zanadrzu, a moje trzy kury od dwóch dni ani drgnęły w tym temacie. Modląc się do wszystkich świętych i płynąc na marzeniu o złocistych jajecznych kotlecikach, pognałam do kurnika, w którym to po krótkiej utarczce z wykorzystaniem miotły, triumfalnie wyciągnęłam spod kurzej dupy brakujące jajo. 
Owszem, mogłam zrobić mniej kotlecików, ale ponieważ ja lubię kombinować i bywa się w tym przestrzelam, tym razem postanowiłam rygorystycznie trzymać się przepisu.

Weźmij 5 jaj na twardo i jedno surowe, dodaj do tego 2 łyżki kaszki kukurydzianej. Tu się zatrzymałam skrobiąc w łeb, no bo ugotowana ta kaszka ma być, czy nieugotowana, na dwoje babka wróżyła, zatem stanęło na ugotowana. Według przepisu ugotowanie dwóch łyżek kaszy powinno się odbyć proporcjonalnie w czterech łyżkach wody, zasumitowałam się, czy ja mam gdzieś garnek, w którym przyrządzę te 6 łyżek i czy ja mam taki palnik (wyszło mi, że może nadałby się bunsenowski). Według najoszczędniejszego z przepisów na torebce, winna być szklanka kaszy na dwie wody, ale po kij mi cała szklanka kaszki kukurydzianej, z której wezmę dwie łyżki? Krakowskim targiem stanęło na połowie szklanki. Trochę mi ta kasza przywarła, trochę się nie dogotowała, ale przecz jeszcze będę smażyć, to chyba problemu nie ma. Aby urozmaicić danie (i tu wystąpiłam przeciw przepisowi) dodałam posiekaną pietruszkę i koperek, żeby warzywo, gdyż zdrowe.

Wyrób wszystko na jednolitą masę z pieprzem i solą- tutaj trochę zaczęły się schody, bo jajko na twardo ni chu chu nie dawało się ujednolicić, a w dodatku za mało osoliłam i opieprzyłam, więc oblepiona od góry do dołu masą jajczano-kukurydzianą upaprałam też pół kuchni usiłując zdobyć sól oraz ukręcić pieprz młynkiem wykorzystując do tego stopę i mały palec lewej dłoni. W dodatku przypomniało mi się, że nie wyjęłam z szafki talerza na te kotleciki, więc upaprałam drugie pół  kuchni sięgając po talerz, gdyż okazało się, że na talerzach płaskich, z których jeden był mi potrzebny, położyłam wczoraj na chwilę jeden talerz głęboki, co go  później zapomniałam przełożyć i teraz albo upieprzę wszystko albo zdejmę ten talerz zębami i nosem.

Weźmij do tego dwie łyżki kaszki kukurydzianej - nie można marnować jedzenia, tak sobie myślałam, czy będzie to więc wielkim wykroczeniem, jeśli wrzucę te pół szklanki? Nie będzie, zadecydowałam twardo wbrew postanowieniu sprzeniewierzając się przepisowi i dalej dziarsko wyrabiałam masę podśpiewując o tym, jak to wszyscy wpadną w szalony zachwyt nad moją finezją, nad artyzmem, nad  kuchennym geniuszem, już odbierałam tę Kuchenną Nagrodę Nobla...

A tymczasem na patelni wesoło zaskwierczał już olej. Zatrzymałam się nieco w  przepisie, czy należy te kotleciki obtoczyć w bułce tartej, czy nie. Doświadczenie nakazuje mi używać bułki wszędzie i w gargantuicznych ilościach, przepis nie mówił nic. Obejrzałam przepis ze wszystkich stron, obwąchałam podejrzliwie, potrzymałam chwilę nad świeczką na wypadek gdyby autor użył atramentu sympatycznego - nic nie było też bułki w spisie - a więc wszystko uda się znakomicie i smaż najlepiej pod przykryciem na złocisty kolor.

Kolejne wątpliwości zaczęły się podczas formowania kotlecików (uformuj zgrabne kotleciki), które aby zachować szczątkową zgrabność musiały być ciskane w powietrzu akrobatycznie, niemal bezdotykowo, zatem odrzuciłam pomysł z talerzem jako zbędny i napawając się własną przebiegłością oraz genialnym rozwiązywaniem problemów, formowałam (sic!) kotleciki wprost na patelnię. Po dziwnych ewolucjach udało mi się tam wycisnąć 10 kotlecików (wyjątkowa omownia) i całość wedle nakazu przykryłam.

Kontrolując smażenie zaobserwowałam, że formowane przeze mnie z takim trudem i poświęceniem kotleciki zamieniły się w rozlazłe jajeczne gówno, w dodatku z okrzykiem juppi przywarły do dna i każda próba ich oderwania skutkowała wesołym rozsypywaniem się masy (sic!) na wszystkie strony, a było to procesem nieodwracalnym. O odwróceniu kotlecika (?) na plecki nie było nawet mowy.

Tym  samym wylądowałam z patelnią pełną jajecznego gówna, które podejrzanie przypominało usmażoną pastę kanapkową. Załamana zajrzałam  do przepisu, - Z czym podawać kotleciki? Polecam do tego bukiet sałat i jest pysznie! Możesz tez ich użyć jako wypełnienia kanapek - w dupę sobie wsadź warknęłam i ulokowałam produkt w misce podwórzowych kotów. Idę układać sąg.


poniedziałek, 17 sierpnia 2020

grzech śmiertelny

Kiedy przestaję się zamartwiać światem, wyłazi ze mnie nieumiarkowanie w życiu. Nigdy jakoś nie potrzebowałam do szczęścia czegoś specjalnego, więc gdy tylko troska o stan i kondycję wszechświata z wszelkimi jego szykanami na trochę znika, jest dobrze. Możliwe, że wymusza to na mnie moje pierwsze imię, którego używam wszakże tylko urzędowo i nigdy na co dzień, ale może kiedy ja nie używam jego,  ono używa mnie? Porankami kontempluję te moje pelargonie, zanurzam się w chłód ogrodu, trochę piszę, trochę czytam, popołudniami noszę i układam drewno (jak wrócę do pracy powiem, że spędzałam wakacje układając songi), wdycham zapach ogrodu i sadu, przejrzewających papierówek, wariacko kwitnących floksów, słucham żurawi, skrzypienia huśtawki omywanej tym specyficznym  światłem zachodu późnego lata, nocą spada mi na głowę deszcz gwiazd, mam wszystko i jeszcze więcej, no jak tu nie popaść w obłęd? 

Może kiedyś uda mi się zmieścić to poczucie w wierszu albo fotografii albo w obrazie może, a jeśli nie, zapisane będzie na deskach mojej podłogi, tam go szukajcie.



Opłakałam końcówkę nienowego już, ale dla mnie tak, serialu SF "Battlestar Galactica" (ten nowszy 2004-2009) i ja się pytam, dlaczego nikt mi o tym serialu nie powiedział? Dobra, powiedział, trochę się migałam, ale raz rzuciłam okiem i zassał, cholera, świetny serial z wielowymiarowymi postaciami, świetnie dobraną obsadą, trzymającą w napięciu fabułą, fajnymi zdjęciami, niegłupio skonstruowanymi pytaniami i nieoczywistymi odpowiedziami. Jeśli lubi się fantastykę, a ja jestem wielbicielką od o takiego małego, to kurczę. A może już tylko ja go nie znałam na tym świecie? E nie, trafił się jeden głupi Jaś, na bank trafi się i drugi, tak mówi prawdopodobieństwo pojawiania się głupich Jasiów na tym najponurniejszym ze światów. I oczywiście, ponieważ jestem wzruszycielska, roniłam łzę na nim nie raz, ale na koniec to już się popłakałam nie tylko ze wzruszenia, ale że już się skończył, że to już, za szybko, nie byłam na to gotowa - bo oczywiście nic o nim nie przeczytałam i oglądałam w tivi na Syfach i naprawdę nie spodziewałam się. Wzięli mnie z zaskoczenia i zakończyli historię, barzo udatnie dodam. 


A dziś oprócz wykonywania robót domowych, napasam się ciszą i nieuczestniczeniem, gdyż mamcia jest na wizytacji u siostry mej Jolanty, a ja walam się po kątach rozmyślając, że trzeba zacząć doprowadzać dom do światłości i świetności, ale jeszcze ponapawam się trochę dziś





piątek, 14 sierpnia 2020

Z rozmów z przyjaciółmi - O oszczędności

Rozmowa telefoniczna z Kubusiem Sajkowskim, któren rezyduje literacko w Antoninie. Ma tam pisać swój nowy tom

ja: I jak?

Kubuś: Nie no, bardzo dobrze, już napisałem 4 wiersze...

ja: Y, ja napisałam w tym czasie ze sześć siedząc w domu, to patrz jak państwo na mnie oszczędziło


*oczywiście jestem z Kubusia barzo dumna i strasznie się cieszę, że dostał to stypendium i jest Primus inter pares!

za kamień chlebem

Tak własnie należy, uczono mnie od zawsze w domu. Nadstaw drugi policzek, odpłać miłością, jeśli dajesz, oddaj co najlepsze. I nie, mój dom nie był jakiś tam ultrakatolicki, wręcz przeciwnie, cechował i chyba cechuje go radosny eklektyzm wszelkiego rodzaju myśli, idei, filozofii i umysłowego bezhołowia. Chyba najbardziej za sprawą taty, który był wielkim idealistą i wolnomyślicielem (zresztą świrnięta moja rodzina i przyjaciele też). I ja jestem niestety idealistką (tak wiem, w tej chwili tow. Radwański zaciera ręce z uciechy i nie mówi mi "aniemówiłem"). Często też zamartwiam się, czy kogoś nie utrąciłam, nie popchnęłam, nie rzekłam fałszywego słowa, nogi nie podstawiłam z powodu zazdrości o ładniejszy kucyk, naklejki nie ukradłam zostawionej samotnie na stole, bez zupełnej opieki, nie napisałam czego, co później przeczyta wujciotkabratmęża i się obrazić może, że to o nim, choć nie o nim to - jednym  słowem (sic!) - cierpnę za miliony.
Ileż to razy starałam się naprzyglądać rzeczom z każdej możliwej strony odrzucając własną - "bo ja na pewno patrzę przez pryzmat ukrzywdzenia", więc z góry to odrzucałam, jako nierzetelne.
Kiedy dostaję od życia po łbie, najczęściej mówię sobie i światu, to nic, to nic, to tylko we mnie tkwi szkopuł, na pewno to ja. To ciągłe obarczanie się winą za świat, za innych, za to, że ktoś okazał się draniem, za zdradę przyjaźni, za źle wykonaną pracę, za...
A wewnętrzne ciśnienie niepostrzeżenie rośnie, coś z tyłu głowy mówi  od dawna - hej, ty, w tych dziwnych skarpetach, to chyba nie do końca tak, przecież nie możesz być aż taka zła, aż taka głupia, aż taka złośliwa, nie możesz być aż taka winna za to wszystko, co się staje. Niby mówi, a się tego a priori nie słucha, nie słucha się siebie i się sobie nie wierzy, sobie, która to sobia jest właściwie najbliższa i winna być najdroższa
Dość powoli to trwa, ale postępuje we mnie świadomość, że jeśli ktoś cię zranił, skrzywdził, nie powinien raczej oczekiwać od ciebie, że przyklaśniesz, że będziesz wielbić imię jego i nikomu o tym nie opowiesz, o swoim bólu, o rozczarowaniu, o smutku. Że masz prawo do tego, by nawet to wykrzyczeć - nie z zemsty, tylko z bólu, nie po to, żeby zranić, a dlatego, że to ty zostałeś zraniony, że masz prawo pokazać swoje uczucia i własną wersję zderzeń. I przestań do cholery tłumaczyć innych, że może to dlatego, a może tak wyszło, a może to ty... 
Tak jak my bierzemy odpowiedzialność za to co robimy innym, tak samo ktoś ją bierze, nie jest upośledzony, nie może oczekiwać, że będzie kochany za posłanie zatrutej strzały. Przypadek, niechcącość objawiają się zupełnie inaczej, potrąconym przypadkowo lub niechcący mówimy przepraszam, czasem otrzepujemy z kurzu, okazujemy, że to niespecjalnie. Wszyscy wiemy co czynimy (no, może poza wariatami, ale to już ciężko rozpoznać w tym najdziwaczniejszym ze światów)
I to tak w kwestii wszelkiego co się wokół mnie, nas teraz dzieje - ofiar domowej przemocy i przemocy ulicznej, LGBT, uchodźców, innowierców, niewierców, zdradzonych obywateli, szykanowanych sąsiadów i zwykłych zranionych serc. 



*

Kurna, a to mię naszło, ale to chyba dlatego, że często marudzę w kołnierz, że ja ciągle takie sielskie pocztóweczki piszę z mojego ogródeczka i że ciągle nic ważnego, że nie zajmuję stanowisk w tekstach, no i chyba jakoś tak. Ale to, że lubię sielskość nie oznacza, że ja o takich rzeczach nie myślę -  ciągle myślę, tylko nie potrafię później zapisać z pamięci. Zostają mi jakieś szczątkowe dwie myśli na krzyż i nie ma z czego zrobić postu. Dlatego przybiegłam pędem z podlewania pelargonii, żeby ucapić to, co mię się myślało przy tem. I o, jaki zaangażowany wyszedł był, hm.

*

na zachowanie sielskości pokażę urbi et orbi ogród, o którym Agat ostatnio powiedziała słodkie mi słowa, że jest to najzaczarowańszy ogród jaki widziała. A dokładniej pokażę jak się czuję w ogrodzie w dniach prześwietlonych słońcem, sielalalana, nie? Chwalę się, bo lubię i mogę

*Uwaga wpis zawiera lokowanie produktu oraz treści kryptoekologiczne

W dodatku bardzo udatnie można tu poczuć (Jackiewicze przekonali się na skórze własnej), jak wiele dobrego chłodu w czasach upału robią drzewa i krzewy. Ogród mój posiada połacie słońca, dobrego wilgotnego cienia i miejsc światła przefiltrowanego dla tych, co nie lubią ani tak, ani siak.
W dodatku miejsca te zmieniają się i zamieniają oświetleniem i temperaturą w ciągu doby i roku, co jest wielce magiczne i przyjemne, kto był, siedział pod jabłonią lub w alejce bzowej, ten wie.
I roślinom wcale nie przeszkadza, że plewię chwasty raz na ruski miesiąc, mam wrażenie, że jest wręcz naprzeciwko

















a tu czeka na nas kolejne drewno, ale to jutro...


czwartek, 13 sierpnia 2020

"Kto się..."

Ohohoho, a kto to rozpoczął czterdziesty piąty rok swego kruchego żywota? Wszystkiego obyczajnego mi!



Jako, że przezornie obejszłam z krewnymi i znajomymi królika tę okazję w łikend, wczorej udało mi się tylko złapać wirusówkę żołądkową, która do dziś mnie pielęgnuje od wewnątrz - znacie to uczucie, kiedy macie ochotę na frytki i pizzę, a czerstwy chleb, który wprowadzacie do jestestwa, wsiada do bolida i napieprza po flakach jak po torze Interlagos* (musiałam najpierw sprawdzić w sieci, jakie są tory F1) 



A  jeszcze rankiem, zanim mnie uściskała f1, ułożyłam urodzinowy song, w zasadzie to był sąg.
Cytuje się tu tow. Radwańskiego: "sensacja na urodzinach znanej poetki! Nagi drwal wyskakuje z tortu z drewna (zobacz slajdy)"



Część czasu przeznaczyłam na odbiór urofonów, które nie były związane z dializą; albo może trochę...
I tak minął mi dzień urodzin, cytuję z dzisiejszej rozmowy z Reteską: I tak ma wyglądać początek mojego czterdziestego piątego roku życia!? czerstwy chleb i woda? Intonujemy: Czarny chleb i czarna kawa, opętani samotnością...
No dobra, z tą samotnością, to jak u wszystkich, wewnątrz i zewnątrz się nie wykluczają, acz różnią znakomicie.

A (Lewandoska, nie zaczynaj zdania od a!) skoro o Retesce już napomkłam to wydała siążeczkę nową, barzo dobrą, w której próbuje sobie (i trochę nam) oswoić śmierć - Teresa Radziewicz, Ś. Pamiętam swój sen, w  którym śmierć był moim kochankiem, pokazał mi nawet gdzie będę leżeć na naszym cmentarzu i był diablo przystojny i chyba też dlatego, z powodu tego bardzo dawnego snu, ten tomtom Retessy jest mi jeszcze bliższy. 
Czułe i uważne pisanie, subtelne, nienachalne  myśli o kruchości szczęścia i nieszczęścia, o pamięci, strachu i przede wszystkim miłowaniu, bo to książka dla mnie nie tyle o śmierci, co o miłowaniu właśnie - wszystkiego, od siebie, przez miłość romantyczną, rodzinną, przyjacielską, przyrodniczą, całego naszego mikroświata, czyli jak to z  Retes mawiamy "o życiu". Przez śmierć do życia, tak własnie...

"Jeszcze się wam przydam, jeszcze mnie wezwiecie
- myśli pan ś siadając w wolniejsze wieczory na dachach,
kiedy wymówki spychają go na skraj wytrzymałości. lubi patrzeć"

(dobry i łaskawy z tomu  Ś, autor Teresa Radziewicz)


A (Lewandoska nadal to robisz!) skoro wcześniej o tow. Radwańskim, to Janusz Radwański też skończył nową książeczkę, z tłumaczeniami ukraińskiego poety i czekam na nią, ale to spiskuję o niej, kiedy już będzie w łapkach mech, teraz tak tylko zagajam.

I jeszcze chcę powiedzieć uczestnikom niszczącej zdrowie, a budującej ducha trzydniówki urodzinowej, ze jesteście wielcy, świetnie gotujecie i doskonale gracie w gry! Zapasów zostało jeszcze na jakiś miesiąc 

Tu najwytrzymalsi...




aaaa, i muszę się pochwalić, gdyż posiadłam nową przepiękną szafkę i polecam jej twórczynię, panią Katarzynę Mietlińską i jej firmę M&K Craft (to ta z globusem) (szafka nie Katarzyna), jest świetną osobą (Katarzyna nie szafka) i robi cuda, panie, cuuuda!

Ps: A umiecie tak rozłożyć i pościelić wersalkę, żeby nie poruszyć kotem?



Ps2: śniło mi się dzisiaj, że obcięłam włosy, to chyba idzie nowe

czwartek, 6 sierpnia 2020

post stricte cielesny

Lato to dla mnie czas chodzenia z jak najmniejszą ilością krępujących ducha osłon cielesnych, a więc wszędzie łażę boso. No przy drewnie z wiadomych względów nie, ale podczas pracy w ogrodzie już tak. Cudowne jest kontaktowanie się z glebą, zwłaszcza jeśli jest wilgotna, z miękką trawą, ciepłym piaskiem lub kałużami chłodnej wody, cudowne i lecznicze. To dobre strony, marniejsza jest taka, że tak terapeutyzowanym piętom daleko jest do reklamowego wizerunku i żadne tam kremy, pumeksy i inne skarpety (tak naprawdę skarpety złuszczające to nie wiem, bo bałabym się włożyć w nie nogi, gdyż a nuż pięty by mi zeszły razem ze stopami?) - działają doraźnie, a za chwile mam znowu terenowy luk i chuj* (pardąsik, staram się używać jak najmniej, ale są takie momenty, kiedy potrzeba mi tej staropolskiej końcówki).
I tak wczoraj, plewiąc chaszcz rozmyślałam trochę o moim podejściu do wyglądu, no bo z jednej strony uwielbiam stroić się w piórka, fatałaszki, kocham sukienki, koronki, bluzeczki, buciki, biżuteryjki, z drugiej od paru lat się nie maluję (o ile nazwiemy makijażem to, co wyczyniałam wcześniej, czyli zrobienie kreski na oku i pociągnięcie tuszem rzęs), nie farbuję włosów (czasem też ich nie czeszę) (dobra, jeśli nie muszę iść do roboty, to częściej niż czasem) (dobra, do roboty tez czasami tylko markuję koafiurę, ze po umyciu niby tak poukładane mhm) (i tak tylko nieliczni się zorientowali) (ci, którzy mnie blisko znają z gruntu prywatnego), nie spędzam czasu oćwiczając ciało tysiącem żeli, balsamów, pilingów i innych szykan, to w końcu dbam o ten wygląd, czy nie? 
Chyba dobrze mi z tą sobą, taką sauté, choć czasem przyglądam się z wielką nostalgią temu ciału, przemijającej sprężystości i gładkości skóry, smukłości sylwetki, barwie i gęstości włosów. 
Przyglądam, ale nie robię ruchu, żeby je zatrzymać. I nie to, że nie chcę, oczywiście, że chcę, tylko mi się nie chce - a więc jedno jest chcenie, a zupełnie drugie sięchcenie. Sięchcenie wygrywa, czy może raczej przegrywa kiedy pojawia się dodatkowo partykuła nie. 
I wiem, że wizerunek jest niezwykle ważny, również w oczach tych mężczyzn, z którymi gdzieś tam zetknął mnie wszechświat, traciłam sporo na tym byciu taką se, koniec końców znajdowali sobie młodsze i ładniejsze dziołszki (prawdopodobnie też fajniejsze i mądrzejsze, no cóż, jak to pisał Vonnegut: bywa i tak), ale nigdy nie umiałam stawać się dla kogoś. Owszem zmieniam się przy kimś, to naturalne, ale nie umiem obatożyć tej mojej zdziczałej części jestestwa na tyle, by się mi chciało stale i na wieki wieków amen.
Tym samym umrę samotnie i z szorstkimi pietami. I chuj* (i znowu musiałam posiłkować się)