niedziela, 25 sierpnia 2019

ogniska

Takie słowa, które na pozór nie znaczą wiele, rozświetlają dzień. Dostajesz takie słowa, krótkie, malutkie, niepozorne, ot drobiażdżki, porankiem i później już  na samo ich wspomnienie rozświecasz się jak gwiazda, od wewnątrz, jakby samo słońce zapaliło Cię od środka. I czujesz moc i ogrom, piękno i puls świata. I to, że ktoś jest, niechby nawet na innej planecie. Czujesz tak wiele, że rozciągasz się na cały czas, na całą przestrzeń, uśmiechasz. Do wszystkich, do świata, a najbardziej do siebie.


piątek, 23 sierpnia 2019

Skrawek

Czasami jest tak, że inny człowiek jest częścią twojej duszy, czasami jest tak, że częścią twojej duszy jest miejsce, miejsce w życiu, zdarzenie, cokolwiek. Nie wiesz tego, póki go nie spotkasz, ale, o ile przypatrujesz się rzeczom uważnie, zanim spotkasz,  czujesz, że czegoś ci brakuje. 
Jeśli napotkasz ten brakujący fragment stajesz się cały, rośniesz, budujesz, radujesz, jesteś spokojny i żywy, nic nie może cię pokonać. To odczucie pełni jest niezwykłe i zarazem tak cholernie zwykłe, że nie sposób go określić znanymi słowami. 
Można nazwać to miłością, ale to coś więcej. Miłość to jedna z form uzewnętrzniania tego poczucia pełni, napotkanie brakującej części duszy, połączenie, zawiera ją i przekracza. Od tego miejsca nic już nie jest takie samo, a zarazem wszystko jest znane i po staremu. Czujesz w środku słońce, a świat widzi je przez twoje oczy.
I możesz wtedy swobodnie używać słowa "kocham", używać do woli, bo to słowo jest niewielką częścią o wiele większej, całej duszy, już nie niesie obciążenia, nie myli się, nie jest wielkim odważnikiem, staje się lekkie i radosne, jak inne słowa.Możesz też go nie używać, to zupełnie nie ma znaczenia, jeśli znalazłeś skrawek duszy


środa, 7 sierpnia 2019

post van gogh*

*tztu z powodu wyłączenia, a nawet krwa ma wyłanczenia ucha z obiegu. Zzatkało mi przedwczoraj lewe, wczoraj prawe, po przepłukaniu przez laryngologa głucha jestem na lewe i dostaję szmergla, bo mam tam coś na kształt wieczniepracującej maszyny do huku, albo jakbym była odbiornikiem fal kosmicznych wrażego pelmienia z betelgezy 10. i boli mnie od targania, miętoszenia, naciskania, a kręci się z powodu trząsania łbem jak na metalowym koncercie, tylko trwającym cały dzień, oraz noga włazi w dupę w myśl "poskacz na jednej nodze to ci się odetka". możliwe, ze ten dźwięk, który teraz słyszę to procesor mojego mózgu taki głośny jest, bo stary już model, lata siedemdziesiąte, a ciepło, to i chłodzenie siada i wydajność już nie ta.
w takich warunkach zatem robienie czegokolwiek w domu, rozmowa jakakolwiek jest niemożliwa, gdyż jedynymi wyrazami, które mi przychodzą na głos jest zestaw swobodnych inwektyw, a także chęć wyrzucenia rozmówcy przez okno, defenestracja czyli. muszę się zająć czymś bo zwariuje, na czytaniu skupić się nie mogę z powodu tego huku i sama chyba zaraz demfenestruję.

Obejrzałam film Atlas chmur (T.Tykwer, bracia Wachowscy), tak z ciekawości, bo ktoś szukał, żeby obejrzeć, mnie znalazł go znajomy, to obejrzałam, no i nie wiem, holiłud takie. No ładnie się i łatwo oglądało (to in plus, bo ja tam nie jestem z tych, którzy koniecznie muszą cierpieć), ale taki mocno pokolorowany z patosem, który niekoniecznie jest potrzebny żeby mówić o ważnych rzeczach.

dziś skończyłam czytać książkę, którą zamówiłam po obejrzeniu filmu, żeby wiedzieć, czy też. no i trochę też, na okładce napisano, że wg "wpływowych brytyjskich krytyków literackich R.Mqadeleya i J.Finnigan , to jedna ze Stu Książek Dekady"* i tutaj rozumiem tę konstrukcję z krytykami, których jest dwoje. Książka to takie czytadło też holiłódzko napisane, z tym, że inaczej ułożono historyjki w filmie. In plus dla książki jest to, że traktuje o wolności, również przez miłość, ale też i przez zdradę, skrwysyństwo, i wiele innych uczuć, a  film zdaje się być zrobiony bardziej o miłości tak jakoś słodkawo nawet, więc 1:0 dla książki,z  tym, że rzyci mię nie urwała. (*O Atlasie chmur, Davida Mitchella, w przekł Justyny Gardzińskiej)

*

a z zupełnie innej beczki. dziś sobie pisałam wierszyk, jeden z tych wierszyków, co to się od lat chce napisać i żaden nie wychodzi. ale co innego mi wyszło w trzeciej strofce, myśl mi przyszła zupełnie nie na temat do głowy i bezmyślnie wklepałam ją w wersy zanim zobaczyłam o czym jest. 
a jest o tym, że zwróćmy uwagę, czego lękają się dzisiaj ludzie - nie robią wrażenia wojny, strucie środowiska, mordy, głód, coraz liczniejsze choroby również autoimmunologiczne, paskudna żywność, antybiotyki, śmieci, fale elektromagnetyczne;
zwróćmy uwagę, czego tak na co dzień boją się ludzie (na podstawie artykułów i wiadomości) - "wilki zagryzają owce, dziki panosza się na polach, drzewa czyhają na zbłąkanych kierowców by im upaść na twarz, drzewa czyhają na każdego, żeby konarem lub piorunem zrobić kuku niewiniątkom, jezioro w pobliżu, rzeka, osy, szerszenie, maliny z krzaka". 
znowu lud prosty boi się natury, nie siebie, nie zniszczenia, które sam niesie. 
hm, historia i świadomość znowu zatoczyła kalco, czyż nie?

*

a tu trochę miłej brygady w moich żegotach