środa, 9 czerwca 2021

mniejsza połowa światła

 Na ekranie G.I. Joe właśnie roznosili w pył połowę Paryża, tymczasem ja umaślonymi w kanapce palcami przerzucałam kartki Opowiadań. Iha, czy komuś zadrżało serce na słowo umaślone? Dobra, zrobiłam tylko jeden placek. Nadal drży? Dobra, nie zrobiłam żadnego, choć mogłam, czemu nie, ale czyn pojedynczego człowieka należy w jakiś sposób do wszystkich ludzi*, więc nie mogłam skazać ludzkości na plackanie książki masłem, nie w tak okrutny sposób. Nie takiej książki. Przypatrzmy się słowom Borgesa niemal nabożnie, jak buduje, jak chwyta wyrazy i splatając znaczenia robi obrazy oszczędne, a rozbudowane, pamiętacie Człowieka z przedmieścia? Poczytajmy:
Zostałem sam i tak patrzę na ten kawałek  świata, gdzie człowiek życie przeżył: tyle nieba, że aż człowiek ma dość, ta rzeczka, co się w dole szarpie, jakby czemu poradzić nie mogła, parę koni, droga nie brukowana, piece, gdzie chleb pieką - i pomyślałem sobie, że człowiek wyrósł na tym gnoju i na tym błocie, jak jaki chwast do niczego nieprzydatny. Bo i co z takiego śmiecia mogło wyróść? Tylko tacy jak my: do gadania - owszem, ale żeby tak do czego innego... Do przechwałek, do krzyku zdolni - i tyle.
A potem pomyślałem sobie, że nie, że im bardziej pieska dzielnica, to tym bardziej człowiek powinien mieć ten swój honor. Śmiecie? Powój akurat kwitnął i jak wiatr powiał, to pełno było tego zapachu. A muzykanci jakby powariowali, od ich grania wszystko wokół aż drgało. Śliczna była nocka. Tyle gwiazd, że aż się człowiekowi we łbie mąciło - jedne na drugich. A ja się tak szarpałem ze sobą...

(J.L.Borges, Człowiek z przedmieścia w przekładzie S.Zembrzuskiego (Opowiadania))

*J.L.Borges, Blizna (Opowiadania), przeł. S.Zembrzuski


a tu stary wierszyk, który powstał na motywie tego opowiadania

*


Tymczasem w ogrodzie pszczoły po raz kolejny próbują szczęścia robiąc w pniu mojej ulubionej jabłoni barć, czereśnie słaniają się pod ciężarem pęczniejących owoców, ujmuję więc im ciężaru ze wszystkich sił, napychając buzię i plując pestkami w dal. Pomieszanie z poplątaniem, maj splątał się z czerwcem, że nijak odróżnić, które kwiaty trzymają się kalendarza, a które występują poza kolejką. Lilak współzawodniczy z owocami czereśni, piwonie i irysy z pelargoniami, kwitnący tymianek z dopiero co odbijającą miętą, czarny bez jeszcze w ogóle nie rozpoczął, świat na głowie. Susza aż szeleści i wiatr, ten jest wyjątkowo okrutny dla ziemi, dla nocy. W słupku furtki do ogrodu, pisklęta sikory bogatki otwierają na oścież nienasycone dzioby zmuszając zagonionych rodzicieli do jeszcze większego wysiłku, jeszcze szybciej, jeszcze hałasliwiej, jeszcze zgiełkliwiej

i choć czerwiec, to wierszyk majowy przypomnę tu, durnowata zabaweczka, którą bardzo lubię

czy pisałam o Drażliwych Tematach. Krótkich formach i punktach zapalnych Neila Gaimana (w przeł.P.Braiter) ? jeśli nie, to sobie weźcie i poczytajcie. Oprócz jak zawsze przezacnej prozy gaimanowskiej, ładną rzeczą są słowa autorskie o każdym opowiadaniu - skąd się wzięło, jaka historyjka jest z nim związana. I fajnie zagląda się pisarzowi przez ramię.

*

a długi łikend spędziliśmy barzo radośliwie, a słońce wlewało nam się uszami


foto: Polcia


wtorek, 1 czerwca 2021

jadąc w stronę środy

 No więc wspominałam, że Borges ma poczucie humoru, no więc jadąc dzisiaj z kopalni cieszyłam półmisek skryty w cieniu maseczki czytając opowiadanie Pierre Menard, autor Don Kichota (przeł. A. Sobol-Jurczykowski). W ogóle znakomite są te opowiadania, ale to wyjątkowo udatne mi się zdało, za drugim czytaniem, albowiem rozproszywszy się nieco na zaoknie oraz spór niedorostków z ósmej i siódmej w tyle powozu,  zastanawiając się z ciężkim westchnieniem, że zaraz trzeba będzie interweniować i święty spokój po szychcie diabli wzieni, z niejakim zdumieniem skonstatowałam, że w porównaniu fragmenty tekstu Cervantesa i tytułowego Menarda są identyczne, a więc musiałam wrócić do początku i okazało się, że za sprawą nachalnej rzeczywistości czterowymiarowej przeczytałam opowiadanie płonnie, acz w resztce podróży udało mi się, również dzięki zniknięciu problemu w postaci fukającej młódzi (zaoknie nadal beztrosko trwało i majtało nogami) przeczytać je raz jeszcze. Cóż za pomysł! Cóż za Jorge! Cóż za wtorek! A teraz, wieczorem, wypierając tyle wody ile straciło na ciężarze moje cieliszcze i myśląc o owym przeczytanym opowiadaniu, przypomniałam sobie, że co prawda w zupełnie innym celu, ale dawny mój z pracy kumpel anglista przepisywał książki ręcznie. Takie hobby.