niedziela, 16 lutego 2020

O tym, dlaczego niezupełnie się wysypiam

Ramowy Plan Dnia Panny Łaskotki

Ramowy Plan Dnia Panny Łaskotki 
3.40 – mycie futra i sapanie
4.15 – robienie rrrrrr
4.20 – siadanie na głowie joanny
4.25 – bieg do kuchni ponieważ joanna się podnosi z łóżka
4.26 – powrót, gdyż jednak tylko się przekręciła na drugi bok
4.27 - siadanie na głowie joanny i robienie rrrrr
4.30 – wpatrywanie się w joannę
4.35 – otwieranie oczu joannie, mycie futra obok twarzy joanny
4.40 – zrzucanie przedmiotów z półek, siadanie na drukarce, turlanie kamieni
4.50 - dzikie wrzaski
4.51 – śniadanie
5.00 – mycie futra i sapanie
5.15 – robienie rrrrrr
5.20 – siadanie na głowie joanny
5.25 – dziki pęd do drzwi
5.27 – patrol podwórzowy
6.00 – powrót do domu, jedzenie
6.10 – narzekanie, asysta podczas przygotowań porannych, okłaczanie joanny ubrania do pracy, robienie rrrrr
6.40 – mycie futra
7.00 – 15.00 – sen z kilkoma przerywnikami na jedzenie i mycie futra, czasem wyjście na podwórze stłuc inne koty
15.10 – czekanie, robienie rrrr, jęczenie, żebranie przy garach, mycie futra
15.40 – prawdziwy posiłek (bo te wcześniejsze nie liczą się jako prawdziwe), mycie futra, mizianie
16.00 – wyjście na dwór, bicie podwórzowych kotów
17.00 – powrót, jęczenie, mycie futra, jęczenie, przeraźliwe wrzaski, mizianie, mycie futra, jęczenie
17.30 – jęczenie i kolacja
17.35 – jęczenie, narzekanie, mizianie, okłaczanie wszystkiego, włażenie na kolana joanny, mycie futra, próby namówienia na ponowny posiłek, darcie japy, błaganie żeby w takim razie, skoro w domostwie panuje głód, wyjść na dwór, robienie rrrrrr
18.00 – mycie futra
18.20 – drzemka
19.00 – mycie futra, jęczenie, robienie rrrrr, marudne wrzaski, deptanie po Joannie, wpatrywanie się, robienie kostki na podłodze
19.30 – posiłek
20.00 – mycie futra, sen
22.00 – mycie futra, przejście do łóżka właściwego
22.01 – mycie futra, moszczenie się sapanie
23.00 – ofuknięcie i opierdziel, że joanna śmiała zmienić pozycję i wyjąć zdrętwiałą rękę spod głowy kota
23.01 – mycie futra, moszczenie się w innej pozycji
24.30 – przypomnienie sobie, że jeść, próby negocjacji, jęczenie, wpatrywanie się
24..40 – dąs i wymarsz na drugi tapczan, mycie futra
01.00 – powrót na łóżko właściwe, mycie futra, moszczenie się
01.40 - sen
...






czwartek, 13 lutego 2020

przed Walentynkami

Napisałam dziewiętnaście, moim uczniom. Nie mogłam ich zawieść, zwłaszcza po tym, kiedy mi koleżanka doniosła, że: "no to co że nie dostanę walentynki, i tak dostaniemy wszyscy od naszej pani", tonem lekceważącym było to wypowiedziane, że niby trochę siara, trochę po co, ale jednak, zauważone, te moje dzieciaki-kwiaty nie zostaną bez kartki w tym dniu. I oczywista, woleliby dostać od niej/niego, wiadomo, ale skoro nie, to choć tyle, na łapkę, na serce, w zasadzie nic, ale jednak trochę.
Pomstuje się czasem na to święto, że obce, że owakie, że niechrześcijańskie, aleć po pirsze primo zastanawiamy się po a) co to za święto  po b) skąd się wzięło i po c) na czym polega? [to już łatwe do odszukania odpowiedzi na te podpunkty, zatem nie nadpisuję]
i co z tym podłym świętem miłowania zrobić?
Ech, gdyby tak klasycznie i odruchowo przyjąć, to chciałabym mieć z kim je spędzać, uczciwie napiszę, chciałabym mieć kogoś, do kogo te specjalne słowa powiem, napiszę, pomyślę, pewnie, że chciałabym. Ale nie mam, niefortunnie układały się historyjki w żywocie mym, więc tego wyznania przynależnego memu etapowi życia, uczynic nie mogę, ale
napiszę jutro mojej rodzinie i przyjaciołom
i poślę pocztą szkolną moim uczniom

joho
i też fajowo



czwartek, 6 lutego 2020

mówić do siebie





To jest tak, pewnie każdy to zna, że zawsze jest na świecie ktoś, o kim pierwszym się myśli, kiedy się coś interesującego, łamane przez pięknego, łamane przez obrzydliwego, łamane przez itd, zobaczy, łamane przez przeczyta, łamane przez usłyszy, łamane przez pomyśli. Są takie ktosie. To taki ktoś, z kim się człowiek tak rozumie, że gdyby nie bariera skóry, to prawdopodobnie przeniknęlibyście się, a to przecież nawet nie znaczy, że się zgadza, czy ma takie samo zdanie, tylko jest coś, wrażliwość, zaufanie, przedział poczucia humoru i wszystkie te szykany, które splatają się na to szczególne coś, że własnie temu ktosiu chcesz powiedzieć pierwszemu. I zdarza się, że z takich czy innych powodów tego ktosia nie ma, chociaż gdzieś tam przecież pewnie  jest, ale tu nie ma i już. I będą inne ktosie przecież i będzie się z nimi mówić, ale tak to już nie, już nigdy tak.
W związku z  powyższym to o nabytym w Supraślu albumie napiszę na blobie, zamiast. 
Album Krystyny Czerni nosi tytuł "Nowosielski - sztuka sakralna. Podlasie, Warmia i Mazury, Lublin". Jest barzo ładnie wydany, z barzo dobrej jakości ilustracjami, dobrym papierem i jeszcze w dodatku z dobrą ceną. Dziś przeczytałam od A do Zet, a kolejny dzień już oglądam i smakuję. Ładnie napisany, z cytatami, fragmentami wypowiedzi i listów Jerzego Nowosielskiego oraz osób, które z nim w tym okresie pracowały, współpracowały, czy po prostu uczestniczyły w jego świecie. Właściwie po raz pierwszy dotarło do mnie, jak artysta był rozdarty, jak osamotniony, jak świat sakralny nie był jeszcze na niego wówczas  gotowy. Miałam okazję kilkukrotnie kontemplować dzieło profesora w cerkwi w naszym Górowie Iławeckim, dzieło doskonale zważone, łączące tradycję i nowoczesność w sposób genialny. Książka dobitnie mi pokazała, że miał Nowosielski niezwykłą umiejętność ogarniania i komponowania całości, aranżował przestrzeń sakralną właściwie w każdych warunkach, na swój niepodrabialny sposób i to w taki, w którym czuć, i kontemplację, i przeżycie, i głębokie korzenie kościoła wschodniego w nim, a jednocześnie doświadczamy współczesnego kształtu, oczyszczenia tego kształtu, fantastycznej operacji na barwie. Album jest przepiękny czego i temu światu życzę

*

i jeszcze nabyłam piękny album z ikonami podróżnymi. metalowymi. uwielbiam metal


*

Przeczytałam też w pociągu z Podlasia  Pod powierzchnią Daisy Johnson (tłumacza nie pomnę, gdyż książka była Zinka i mu już ją zwróciłam). Antyczna tragedia w malignowym świecie na pograniczu jawy i snu, na krawędzi świadomości i podświadomości, w aurze dusznych oparów rzecznych, pod napięciem czającej się tuż poza polem widzenia grozy. Rodzinne sekrety, historie kilku osób splatają się ze sobą, by w sposób niekontrolowany jak strumienie połączyć się w rzekę i podążyć wspólnie w dół, do oceanu. 
Czytałam już taką formułę w książkach, ale przecież i tę przeczytałam z wielką przyjemnością. 

*

I dziś jeszcze po powrocie z kopalni, chociaż jem mało mięsa, przeczytałam Jem mięso Rafała Gawina. Bardzo, cholernie smutna książka poetycka. Dużo obserwacji, wiele drwiny, sporo czułości, czasem buntowniczo, czasem z wielką rezygnacją, to  punktująca rzeczywistość, to od niej stroniąca, można powiedzieć, że Rafał zrobił wielki rachunek swojego wycinka świata i obrachunek świata widzianego ze swojego wycinka i zrobił to na sposób mantryczny, transowy, ale też mający coś z tabloidowych haseł, błysków ekranów telewizyjnych, kiedy przeskakujemy po stacjach. Mający coś z krzyku słyszanego w podziemiach metra, z pisku opon na ulicy, dźwięku elektrycznej golarki zza drzwi łazienki, odgłosów dochodzących od sąsiadów. 
Jest mnóstwo nawiązań do twórstwa najróżniejszego, jest dużo błyskotliwych parafraz, zwrotów ukutych na zwrotach, autor splata je, jak się plecie z różnokolorowych szmatek jarmarczny chodnik, którego prawdziwą, acz nieoczywistą urodę oglądamy, kiedy jest już utkany, w całości, kiedy rozwiniemy go na podłodze i rozejrzymy się po nim z góry. Dobra książka, bardzo cholernie smutna książka.




wtorek, 4 lutego 2020

Gdy nie kręci cię w Mombasie, ruszaj brachu na Podlasie, czy jakoś tak

A kiedy była u mnie Retes, to robiłyśmy sobie z lieniem w Dobrym Mieście o tak



i obejrzałyśmy skansen miejski, czyli całkiem przyjemną uliczeczkę z zakładami rzemieślniczymi (ale tylko z zewnątrz, bo było późno, ciemno i padało)

a jeszcze nasamkoniec później, udałyśmy się do hotelu na kawę i lody, ach, jak hrabianki

a nasampóźniej kazałam Retes oglądać te mroczne materie

a na kolejny dzień to już jechałyśmy do Juchnowca w opadach jedynego śniegu tej zimy.

*

Juchnowiec jest na Podlasiu i korzystając z bycia tam, u Reteski, zawsze udaje mi się coś ładnego i bardzo podlaskiego zobaczyć, jak na przykład Supraśl.


W Supraślu byłyśmy, a  jakże, tradycyjnie późno, gdyż musiałyśmy się wyspać przecież, bo ferie są po to, wysypiać się żeby, a jeszcze zanim to, zanim tamto i zanim siamto, to zlądowałyśmy w miasteczku srodze po południu, ale to nie szkodzi.

Muzeum ikon jest znakomite, a znajduje się w Monastyrze Zwiastowania Przenajświętszej Bogurodzicy i św. Jana Teologa. Sale wystawowe zaaranżowane są jako wnętrza groty, cerkiewki, przydroża obok starej chaty, które to wnętrza przydają, dzięki stłumionemu światłu i prawosławnym pieśniom, aury tajemniczości, modlitewnej zadumy. W takim entourageu mogłam do woli naprzyglądać się prezentowanym tam ikonom, a do woli, bo byłyśmy z Retes i panią kustosz samotrzeć, więc był luksus oglądania nieśpiesznego i w wielkim skupieniu. W samotności niemalże, bo przesympatyczna pani kustosz zupełnie nie bała się, że będziemy lizać ikony, czy pisać na nich HWDP i pozwalała nam na zaszywanie się w zakamarkach z ikonami sam na sam. Od czasu do czasu wymieniałyśmy zdania i informacje.
Ikona to jest światło absolutne, to ludzka dyscyplina i kontemplacja, to okno na zupełnie inny świat i niekoniecznie musi to być świat z wyobrażeń religijnych, to dziura w artyście, przez którą patrzymy mu do duszy i przez tę duszę widzimy inne rzeczy. 
Ekspozycja nie jest jakaś ogromna, ale naprawdę warta obejrzenia i życzę wam, żebyście mieli na to takie jak my warunki. 















Jest też kilka barzo ciekawych ikon współczesnych artystów




I ocalałe fragmenty polichromii z oryginalnej cerkwi, która została wysadzona



No i nie obyło się bez wyniesienia drobnych zakupów z muzealnej księgarenki, z czego przezacnym nabytkiem, jest świetnie wydany album o Nowosielskim (to ten czerwony).



Po muzeum była ziemniaczana babka i zupa z kiszonych opieniek 




i obowiązkowe połażenie pomiędzy chatami tkaczy. Jako, że padało, było wieczornie, to i ludzi katulało się niewielu, zatem miałyśmy ulice też głównie dla siebie  i tak się szwendałyśmy chłonąc opary czasu z drewnianych domostw, z płynącej nieopodal rzeki.










A w drodze powrotnej zajechałyśmy do reteskowych przyjaciół, których też już znam od którychś wakacjuszy i tam się uśmiałyśmy po korzonki włosów przy niesamowitej, jak zawsze z nimi, rozmowie pełnej cytatów, myśli, rozważań, durnych żartów i żartobliwych durnot. Oraz psa i kota.

W domu reteskowym kontynuacja gadania do późnych godzin wieczornych



A na dzień trzeci byłam na spektaklu retesowej grupy Trylobit, którą tworzą mieszkańcy Juchnowca, w tym osobisty retesowy brat oraz osobista brata żona. 
Spektakl mana imię "Moja babka urodziła się w Taszkiencie" (reż. Teresa Radziewicz) i jest opowieścią osnutą na wątkach babcinych opowieści z historii rodzinnych członków grupy. Mają Trylobici cudowne babki, trzeba przyznać i jak sami mówią w spektaklu, wszystkie one były twardymi kobietami.
Spektakl, przyznam szczerze, zajął mnie ogromnie, nie spodziewałam się, że grupa entuzjastycznie nastawionych amatorów, robi coś aż tak profesjonalnie. Przedstawienie jest kompilacją żartu, rubaszności, romantyzmu, dramatów życiowych w pięknej poetyckiej odsłonie, z bardzo wysmakowaną, oszczędną, a przecież przebogatą dekoracją,  ze świetnie dobraną muzyką i czułą grą aktorów. 
Cudowna jest na przykład scena, kiedy nagle, zupełnie znikąd, tuż przed nami, widzami, pośród świeżo utkanego płótna pojawia się młoda panna w welonie i kwietnym wianku. Nie widzimy jej twarzy, panna idzie powoli w głąb sceny i znika tak samo niesamowicie, jak się pojawiła.
Mamy w spektaklu, obok klasycznego teatru aktorskiego, teatr przedmiotu z zajmującą i przykuwającą oko historią z niemieckim snajperem, mamy teatr cieni z wzruszającymi historiami miłosnymi, jest jak osnowa historii podróż pociągiem, a wszystko pięknie, wszystko wciągająco. Obejrzałam dwa razy pod rząd i nie znudziłam się ani razu. Więc gdyby ktoś był akurat w pobliżu i zupełnie przypadkiem grali znów, idzie niech tam do nich, do tego świata, który został odciśnięty w pamięci na na płótnie


a później dyskutowaliśmy z aktorami o sztuce, o jej roli w życiu, o potrzebie kultury...



a na ostatni dzień było jak w tym dowcipie z budzeniem. Zebrałyśmy się z retes z dyskusji trochę wcześniej (sic!), gdyż raniutko na pociąg (o 7 mam). Leżę sobie rano i czekam aż zadzwoni budzik, ale dziwnie jestem wyspana, wchodzi Retes
ja: już? która godzina/
Retes: dziesiąta

tada!

poniedziałek, 3 lutego 2020

czasem słońce, czasem deszcz

Powrót do roboty jest bolesny, zwłaszcza o poranku, więc pozwoliłam sobie na szaleństwo i rano przestawiłam budzik z 5.40 na 5.50, ach jakiż był w łóżku bal !

a w internetach w podsumowaniu poezji 2019, pióra pana Jakuba Skurtysa, znalazła się również wzmianka o mym Trachu następującej treści:
"Joanna Lewandowska i Trach (tu mamy kilka ciekawostek; monolog bywa celowo histeryczny, momentami przypominając ataki egzaltacji i paniki w poezji Witkowskiej, z tą różnicą, że debiutująca autorka ma tendencję do rozwijania swoich obrazów, (d)opowiadania wierszy, a nie kondensowania ich w  jednym momencie)"
cała podsuma w linku

a ja dostałam dziś pocztą Polską od Ósmego koszulkę, bo ón wie, że jestem absolutnym fanem Tadeusza Baranowskiego, zresztą ón też jest.



I to był taki ładny promyk w smutnym dniu, w którym na moim ukochanym cmentarzu zaczęli ścinać piękne, stare drzewa...


Joanna Lewandowska i „Trach” (tu mamy kilka ciekawostek; monolog bywa celowo histeryczny, momentami przypominając ataki egzaltacji i paniki z poezji Witkowskiej, z tą różnicą, że debiutująca autorka ma tendencję do rozwijania swoich obrazów, (d)opowiadania wierszy, a nie kondensowania ich w jednym momencie),