środa, 27 lipca 2016

trzymaj windę za zębami

W dzisiejszym śniku mocno już spóźniona, galopowałam na zajęcia (jakieś licealne moje) do sali nr 003. Dwoje drzwi obok siebie informowało mnie, że jest 002 i 004, pytałam więc ludzi, gdzie jest 003 i wyszło, że na drugim piętrze, a dostać się tam mogę windą. Winda znajdowała się w  kuchni u wujostwa, a dokładnie pod ich kuchennym stołem. Weszłam więc pod ów stół, nacisnęłam guzik i zorientowałam się, że przecież ta winda nie jest niczym chroniona z zewnątrz, więc na pewno wypadnę. Jako, że szybkość była zawrotna, a droga na drugie piętro długa, z całych sił chwyciłam się metalowego pręta rozciągniętego wzdłuż yyy kabiny(?), tylko dlaczego u licha trzymałam się go zębami?

wtorek, 26 lipca 2016

Lactobacillus

Miotam się między słodkim nieróbstwem, a wyrzutem obowiązku do sumienia, więc to skubnę pół grządki z zielska, to zalegnę z książczyną i zimnym piwkiem dając się rozpieszczać zapachom traw, gonitwom różnistych cieni i półcieni. Ogólnie wygrywa nieróbstwo, ale cóż poradzić, kiedy lato takie bose. 
Cwany obowiązek znalazł sobie wszakże stronnika w osobie mojej mamy, która ze zbolałą miną przyjmuje odmownie załatwione przeze mnie petycje na temat a to tego, a to śmego, a to owego. Fi tam, świat nie rumie z powodu nieprzeniesionego kompostownika.
Czytam sobie teraz Kapuścińskiego, którego skutecznie i z argumentem botakowym, do tej pory omijałam. Podróże z Herodotem czytam i z niejakim zdumieniem odkrywam paralele myśli i pytań moich, do myśli i pytań Kapuścińskiego dotykających sprawy herodotowej. Z przyjemnością więc czytuję sobie na nowo do kompletu fragmenty Dziejów i okraszam to nieco Legendami Krzyżackimi (Anna Koprowska-Głowacka), które nabyłam w napadzie na książkarnię w naszym mieście powiatowym i przy okazji  otrzymałam delikatną połajankę okraszoną nutą tęsknoty, że dawnopaniniebyło. Miło jest, że ludzie obcy przywykają i rejestrują brak.
Ale nie o tym, chciałam o tym, że plewiąc dziś zielnik rozmyślałam po raz n-ty nad wierszem pana Brzechwy - Psie smutki (bo zwykle przy robocie wiersze mi się w głowie recytują najróżniejsze) . 
Że nadal zdejmuje mnie ten wiersz bezbrzeżnym smutkiem, na najprostszym poziomie, bo mi smutno w imieniu bohatera lirycznego, dalej w imieniu psiech ogólnie wobec przejawów niesprawiedliwości świata tego, a dalej to jest mi smutno, bo ten wiersz dla mnie jest nie o psich smutkach, tylko o drapaniu wewnętrznym, z jego niezależnymi i zależnymi od nas zmiennymi, wściekaniu się na inność,  opadanie z sił w dążeniach, odczucie niesprawiedliwości, bunt przeciwko zniewoleniu. I trochę jest we mnie ironicznego uśmiechu, a trochę ludzkiego westchnienia, jak myślę ón wierszyk.
I wcale nie pociesza mnie pointa, wręcz przeciwnie, zalanie smutku mlekiem ucisza, ale nie likwiduje problemu. Taki kurna obrazek ludziejstwa również, że wystarczy "pieskowi dać mleczko...". Takie też na dziś

Psie smutki
(J.Brzechwa)

Na brzegu błękitnej rzeczki
Mieszkają małe smuteczki.
Ten pierwszy jest z tego powodu,
Że nie wolno wchodzić do ogrodu,
Drugi - że woda nie chce być sucha,
Trzeci - że mucha wleciała do ucha,
A jeszcze, że kot musi drapać,
Że kura nie daje się złapać,
Że nie można gryźć w nogę sąsiada
I że z nieba kiełbasa nie spada,
A ostatni smuteczek jest o to,
Że człowiek jedzie, a piesek musi biec piechotą.
Lecz wystarczy pieskowi dać mleczko
I już nie ma smuteczków nad rzeczką.

Ps: Ale i tak najbardziej jest mi smutno w imieniu bohatera lirycznego

czwartek, 21 lipca 2016

fistachy

i z nowego tomiku Fistachów. polecywuję!


pogłos z bezgłosu

kh kh, czy konie mnie słyszą?

W ramach przepłukania gardła słowiem, cycat z baśni białoruskiej, która paralelna jest z naszymi o szczwanym chopie i zachłannym, a bezwzględnie durnym diable; acz inacy niż w naszych, występuje w niej (prócz zbierania tego co nad i pod ziemią), jeszcze taka pointa:

"Rad nierad, poszedł znów do Lucypera.
- Idź do pastucha i próbuj go pokonać w śmiechu.
Wysłuchał chłopak diabła i odrzekł:
- Ze mną ci się to nie uda, ale spróbuj wpierw w śmiechu zwyciężyć moją starą matkę.
- A gdzie twoja matka?
Pastuch zaprowadził diabła do zdechłej klaczy z wyszczerzonymi zębami.
Diabeł, rechocząc, zaczął latać wokół klaczy. Latał, latał, aż zdechł ze śmiechu."

(Diabelskie wesele. Bajki z Polesia, zebrał Michał Federowski, przełożył Aleksander Barszczewski)

Co do całości, to polecam, bo zbiór na starą dobą modłę, choć  tłumacz nadmienia, że wybierał takie, które zjadalne są dla dziecków, jednak nie są i te, pozbawione czystości bajania właściwego, naturalnego, bez pierdoł i nowoczesnej terapeutyzacji, która niezjadalna jest i nudna do trzewiów.