sobota, 14 września 2019

pamięć tkankowa

Wrzucałam dziś listek bobkowy do zupy buraczkowej i przeniosło mnie do srebrnodachej Gjirokastry, gdzie na schodach wiodących do twierdzy, stary Albańczyk sprzedawał nam zioła. Za grosze, które dla niego były zawyżoną turystyczną ceną. Zioła dokładnie takie same, jak te, które zbieram w domu, jeszcze mokre, niewysuszone, nieprzebrane z domieszką runa, kłaczkami grzybów i mchu. 
Pomarszczony, niziutki Albańczyk tryskał poczciwą radością, rozmawialiśmy w mieszance języków, słowiańskich i angielskiego, zaśmiewaliśmy się razem z nim w albańskim słońcu, w trzepocie plam cienia z okolicznych drzew porastających zbocze góry, wdychaliśmy zapachy ziół, beztroski i nieskończonego czasu. Albańczyk wpychał nam do rąk całe bukiety lauru. Bierzcie, bierzcie, mówił, pakował nam bez zapłaty, ot tak, bo na tę chwilę staliśmy się  jego gośćmi, sąsiadami na tych kamiennych schodach. Ten laur właśnie dziś pływa w mojej zupie, nadając jej smak tamtego słońca, tamtej radości.
Właśnie robię sobie herbatkę z kupionej u niego malwy. Wypiję ją w moim grającym kubku z cieniutkiego szkła.


z rozmów z przyjaciółmi - impresyjki telefoniczne

Mam taki cieniutki szklany kubek do herbaty. Kiedy wokół jest poranna cisza, dźwięk tej nalewanej z imbryczka herbaty gra melodię pozytywki. Zastanawiałam się, skąd dobiega ta melodia, a to ten kubek.

Na wyrażoną przeze mnie w drugim smsie wątpliwość, czy jeszcze jestem normalna, skoro słyszę muzykę, Jakub Sajkowski, już coraz mniej młody, a bardziej poeta odpisał mi był: "nie no, ty jesteś regularnie jebnięta, a przecież nie zawsze słyszysz muzykę" ...




żegoty 13.09.19 poranek

niedziela, 8 września 2019

kiedy robi się ciasno

Mam specyficzny rodzaj klaustrofobii, nie lękam się zamknięcia, małej przestrzeni, ciasnych ubrań, lekam się niemożności uwolnienia. i tak pierścionek na palcu nie przeszkadza mi dopóki lekko schodzi, bransoletka, póki można ją odpiąć, obranie, póki suwak się nie zacina, uścisk reki, dopóki nikt nie przytrzyma mi jej na siłę, pudełko, póki wiem, że w każdej chwili mogę z niego wyjść, bycie we własnym ciele, póki nie przypałęta się do mnie myśl, że nie mogę opuścić własnej skóry (bardzo ciężkie odczucie wpychające aż w stan lękowy)
O klaustrofobię przyprawiają mnie też przedmioty i mimo, że jestem molem książkowym, gromadzące się wokół mnie książki. To z tego powodu mam w domu dwie biblioteki poza miejscem codziennego pobytu. A jako, że miejsce codziennego bytu ściąga ku sobie książki, moje biurko, półki, podłoga, koszyki, zawierają sedymentujące tomy i w pewnym momencie zaczynam świrować. No i własnie świruję, więc szybko zrzucę przynajmniej część myśli/notek z tych, które przeczytałam, żeby zmniejszyć spiętrzenie biurkowe.


Dwie używające tego samego pomysłu książki, zbiegiem z okoliczności obie francuskich autorów
Łagodnie, wsobnie, niemal onirycznie poprowadzona Uległość Michela Houellebecqua (tłum. Beata Geppert) wprowadza nas niepostrzeżenie w inną rzeczywistość. Ta bierze się ze zwycięstwa Bractwa Muzułmańskiego we francuskich wyborach, co owocuje na pozór łagodnymi, ale diametralnymi zmianami. I nikt ani piśnie i wszystko jest inne. Bohater książki, akademicki wykładowca, znużony,  nieco otępiały, sfrustrowany przeprawia nas w łodzi swojej głowy przez wymyśloną odautorsko możliwość. I jak powoli odpadający ze ściany tynk odpadają słabo trzymające się już płytki zachodniej kultury. I to już. Jesteśmy na drugim brzegu.

*

Druga książka,a  w zasadzie cykl, to Dzikusy Sabri Loutaha (tłum. B.Geppert takoż). O pierwszym tomie już wspominałam, tu tom drugi - Upiór nawiedził Europę, więc przypomnę tylko, że w tym cyklu wybory prezydenckie wygrywa liberalny Muzułmanin, zaś historia dzieje się dzięki i wewnątrz algierskiej rodziny, której to oczami widzimy świat, jego konstrukcję i dekonstrukcję, jego mechanizmy, a także przeżywamy najróżniejsze ludzkie stany. Ta książka pokazuje temat raczej socjologicznie, ale jest i sensacja, jest kryminał, jest melodramat i jest obyczaj. 

Obie polecam.

*

Kierując się li i jedynie tytułem i okładką, nabyłam książkę Melanie Benjamin, Łabędzie z Piątej Alei w przekładzie Jacka Żuławnika. Tutaj kanwą historii jest wyimek z życia socjety  lat pięćdziesiątych z punktem centralnym Trumanem Capote. Barzo przyjemne, dość wciągające czytadło na zmęczone dni, kiedy na pewno, ale to na pewno nie sięgnie człek po Heideggera.

*

A na A.Norton, muszę osobny post.
O, no i proszę, już zmniejszam kupkę o trzy grzbieciki i już może nie idealnie, ale lepiej, na pewno lepiej.

foto: Zinek, Żegoty 2019