czwartek, 30 czerwca 2022

a prywatnie być blądynem...

 Wakacjuszy nie trzeba reklamować, się wie, jesteśmy niemal wszyscy stworzeni do emerytury, ale dziś przeciągnęła mnie rozkosznie ta myśl, że oto nareszcie mogę bez skomplikowanych wielowarstwowych wyrzutów sumienia, czytać se, leżeć se, nie robić se nic istotnego poza ogarnięciem domostwa i istot jego, bo tu akurat wolnego nie ma. 
W związku z powyższym, nadal na fali Wiolkowych ogólniackich poleceń, przeczytałam w końcu jeden album Przygód Tintina - Krab o złotych szczypcach, Herge (przeł. Marek Puszczykowski). Rzeczywiście, całkiem sympatyczny komiks, choć musiałam trochę akomodować wrażliwość odnosząc niejasne wrażenie, że trochę się z nim do siebie spóźniłam, ale kiedy to wrażenie zlokalizowałam, poszło gładko. Miękka, prościutka kreska, gładkie, płaskie obrazki dają dużo przestrzeni w okienku. Bezwzględnie cudowny jest Miluś, pies Tintina, który odzywa, czy raczej odmyśla się rzadko, ale z brawurą (oczywiście nieuchronne skojarzenie ze smokiem Kajka i Kokosza). Mam tylko jeden tom, ale orientując się po okładkach i tytule serii, chyba się nie zmylę, jeśli rzeknę, że przygoda jest tu nadrzędną narratorką, zaś Tintin uroczo dobrze wychowany, pracujący w towarzystwie dwóch uroczo staroświeckich detektywów gamoni, ciągle popada w jakieś kałabanie. W krabie... czynnikiem wciąż mieszającym bohaterowi szyki są nie złoczyńcy, a kapitan pijanista, przy czym przekaz jest oczywiście jasny, bo największym wrogiem marynarza nie jest bynajmniej srożąca się nawałnica ani spienione fale walące na pokład i unoszące wszystko, co napotkają; ani nawet podwodne rafy kryjące się perfidnie tuż pod powierzchnią, zdolne rozorać kadłub statku na całej długości... Największym wrogiem marynarza jest alkohol! (Przygody Tintina. Krab o Złotych szczypcach, Herge)(czy nie przypomina nam się As z Hydrozagadki?) To ostatniostronicowe wystąpienie kapitana jednak nie kończy książeczki, pointa jest nieco inna, obczajcie sobie, jak wam się zechce

A żeby lato nie było jakieś za bardzo zabawne, przeczytałam dziś rano jeszcze Niewiedzę Milana Kundery (przekład Marka Bieńczyka) i ja lubię Kunderę, to się nie czepię, nawet do tego, ze jest to jeden z najsmutniejszych pisarzy świata (pod pachę z Bukowskim). Książka jest dla mnie takim studium tytułowego słowa, a rzecz rozgryza, a jakże, w samotnych serduszkach głównych bohaterów. Samotność. To słowo często powraca. Usiłował je przestraszyć, kreśląc przerażającą perspektywę samotności. Po to, by go kochały, wygłasza im kazania niczym ksiądz: poza uczuciami seks jest pustynią, na której umiera się ze smutku. ( (Milan Kundera, Niewiedza), a bo przecież nawet Arystotel zauważył, że Omne animal post coitum triste est , choć dodawał praeter gallum, qui post coitum cantat

A tu Globus i Jozafata


środa, 29 czerwca 2022

słoń z drugiego końca trąby

 Od ogólniaka składałam się do przeczytania Funkyego Kovala (scenariusz Maciej Parowski, Jacek Rodek, rysował Bogusław Polch) , licealniana przyjaciółka Wiola mnie gorąco namawiała, a ja jak ten lis, trochę tak, ale bardziej nie.
Ale pamiętałam, no i nabyłam sobie jakiś czas temu jeden tom na spróbunek. Oczywiście, że nie nabyłam pierwszego, będąc w tym szczególnym stanie umysłu, którym przyglądam się światu,  nabyłam drugi (zaprawdę powiadam ci wszechświecie, iż jestem szczególnie wyrafinowaną formą gamonia). No i jasne, że chcę wiedzieć co i jak dalej i wcześniej, czyli muszę znowu nabyć i poczekać. No, ale co o. Całkiem fajny ten tom, choć trochę już odwykłam od ciągłej akcji i ostrej kreski. Obrazki mocno gęste, zadziorne, napchane okienka. Jak zwykle miałam problem z identyfikacją twarzy, ale to mam zawsze, również w realu (nie wiem dlaczego). Wielu ludzi wydaje mi się podobnych, jakby mój mózg zwracał tylko uwagę na wzór, nie zaś na identyfikatory, ale pal licho, po jakimś czasie, on się tresuje i już działa poprawnie. Za to na kanwie czytanych w necie rzeczy i okładkowego słowa od rysownika, pomyślałam sobie, że artyści zachowują się wobec siebie trochę jak tańczące żurawie. Trochę się wdzięczą, ale trochę bojowo i jednak pamiętają, że to o samiczkę walka. A ponieważ samiczka jest jednak trochę kurew i służy wszystkim z ochotą, choć nie wszystkich nagradza, to rzecz inna. A taka myśl mi się zrodziła, kiedym przeczytała zdanie rysownika dotyczące dwóch dodatkowych obrazków, które nie znalazły się w komiksie. I otóż Poloch pisze Cały projekt graficzny był wyłącznie moim dziełem, od pomysłu na scenę po znaki graficzne (Parowski i Rodek nie mieli w tym udziału) i dzięki temu nawiasowi, który podbija informację czyniąc ją  jeszczebardziejszą, mój mózg wytworzył wizję, jak się artysta rzuca na te obrazki i zasłania je swoim ciałem. W ogóle, sieć stworzyła możliwość oglądania zachowań artystów, ich bycia poza dziełami, w świecie gadanym i tak się przyglądam i myślę, że są to istoty przewrażliwe i przeraźliwe, i jakoś tak czasem mam ochotę pogłaskać ich po napiętych pleckach i powiedzieć, nie martw się, to tylko słowa, to tylko obrazy.
A skoro życie mi jest niesłychanie miłe (co nie znaczy, że łatwe) i uwielbiam taplać się w błotku spokoju i szczęścia, konsekwentnie realizuję plan niezostania artystą, co jest akurat superłatwe, jeśli nie nosi się w sobie tego szczególnego ognia.

Dziś jest chłodniej, dzięki ci auro najwyższa. A ja mam katar i kaszel i nie czuję jak kwitną jaśminy i lipy. Ni cho le ry!

No to idę zamawiać resztę historii




wtorek, 28 czerwca 2022

trzymając żarówkę w pysku

 Na dworze piekło i swędziało, w chałupie piekło i szatyni, przechadzamy się, niczym starożytni w zaimprowizowanych togach z prześcieradeł, płóciennymi prześcieradłami wykładamy fotele i wszelkie puchate elementy . W znoszeniu upału mam dwie strategie - jeśli jesteś na dworze, idź, nie zatrzymuj się, jak się zatrzymasz, kaplica. Idź aż dotrzesz do wody, dopiero w niej się zatrzymaj. W domostwie odwrotnie, nie ruszaj się, spędzaj czas na gwiazdę nie dotykając żadną częścią siebie żadnej części siebie ani części innego stworzenia przede wszystkim puchatych kotków (na szczęście ta wersja i tak rozwiązuje się sama, bo żaden puchaty kotek o zdrowych zmysłach nie przytuli się w tym kręgu piekielnym). Jest przed południem, a  ja rozpustnie popijam napój z lodu, soku pomarańczowego i białego wytrawnego wina rozkosznie drżąc pod ciężarem grzechu. Jest wakacjusz. jeszcze co prawda mus do szkoły na ostatnie roboty, ale jest wakacjusz i już wiadomo, się zaczyna kończyć. 


W łikend pani mama skończyła lat dziewięćdziesiąt, a więc były tańce hulanki swawole i pół setki rodziny oraz przyjaciół, tak więc natargalim się z przygotowaniami jak woły, ale już jest posprzątane, naczynia upakowane na powrót w szafach i zdychamy. Było warto, bo było fajnie, nawet najzupełniej przypadkiem napatoczył się mój były wieloletni narzeczony, który pomimo rozstania, jest bardzo w rodzinie lubiany i zawsze witany radośnie. Sprzątanie po takiej imprezie w upale to wyrafinowana kara boska i tak sobie na uboczu czaszki wspominałam, że kiedyś takie na przykład wesela robiło się domowym sposobem, że wszystkie matki, ciotki, sąsiadki, dzieciaki ganiały jak w ukropie mieszając, myjąc, donosząc, siekając i waląc ścierkami gdzie popadnie, a faceci zajmowali się mięsem, ustawiali stoły, liczyli wódkę i takie tam. A w trakcie trzeba to było wszystko podawać, przezmywać, odgrzewać, a później jeszcze poprawiny i na koniec wisienka, czyli sprzątanie, pranie i doprowadzanie obejścia do stanu użyteczności niepublicznej. jeżi, straszliwy szacunek.

Z zabawnych wydarzeń, moja siostra mnie pyta dziś, czy mam antyperspirant, ja na to, że mam i przyniosę. Błysk w oczach siostry i nieśmiało pyta - a tak z ciekawości, to co jest w tym słoiczku z szarą substancją? Ja na to, że do zębów pasta z szungitem i białą glinką, taka do dokładniejszego oczyszczania z kamienia. Aha, mówi siostra, to ja się tym już pod pachami posmarowałam. No to wyczyścił sobie kamień pod pachami, wnioskuję.

Nocami, chyba z tego upału,  śnią mi się jakieś dzikie fabuły, fantastyczne scenariusze, ale długo sobie nie pośniwam, bo z tego samego upału oraz przyzwyczajenia budzę się rano, a że mam wolne i nie muszę aż tak wcześnie, to budzę się o szóstej, ale i tak urywa mi najfajniejsze końcówki, dziś na przykład z jakąś grupą ludu wyprowadzaliśmy się ze zniszczonego nadmorskiego domku w stylu Albanii i trzeba było zostawić dokumenty, a więc otwieram dwusk4rzydłowe drzwi, a tam z rozwartymi ramionami wita nas ksiądz. pakuje te dokumenty do komody, zamyka na klucz mówiąc - tu będą bezpieczne, a następnie srodze łomocze tą komodą by pokazać jak bardzo nikt jej nie otworzy. Pech, ze za komodą, która nagle jest wersalką pani mamy tylko mocno przedłużoną, stały chorągwie, wiecie, takie kościelne procesyjne. No i te chorągwie się poprzewracały pokotem, a że były składane, musieliśmy je poskładać do kupy, co wcale nie było proste, bo na przykład pamiętałam, że pierwsze drzewce należało do granatowej chorągwi szamerowanej złotem, ale ksiądz uparł się, że nie, gdyż to od tej chorągwi z muminkiem i bęc nawleka wielkiego mumina na szaro-błękitnym tle, a następnie nabija mu jeszcze oczka-napy, które mają umocować dokładniej chorągiew. Nie da się tej całej absurdalnej chorągwianej sytuacji opowiedzieć, bo tam są splecione barwy, wzory, łamigłówki, ale obudziłam się i nie wiem, czy poskładaliśmy wszystkie.

Post zaczęłam pisać rano, a kończę wieczorem i na horyzoncie wisi już sugestia, ze może coś popada, ach gdybyż!

No i mus zrobić nalewki, dziś nastawiłam lipową i łzy chrabąszcza,a  jeszcze jakieś dziesięć słojów z poprzedniego roku czeka na zlanie, oj wusza wusza, a zamiast robić, leżę. Dobra, trochę robię, ale jak mucha w smole




środa, 22 czerwca 2022

średniozaawansowany stan przedpiekla

 No to znalazłam sobie następcę Fistaszków, choć wiadome, Fistaszki zawsze będą moim naj z komiksów o świecie kilkulatków. Ale jednak Calvin i Hobbes Billa Wattersona to godna pozycja i przewspaniale się bawię na razie używając na dwóch tomach, które kupiłam ostrożnie, a już żałuję, że nie wykazałam się większą brawurą oraz niefrasobliwością finansową. Chociaż może i dobrze trochę, bo zaraz koniec roku więc siedzę po uszy w papierach, ogarniam sprawy klasowe i organizacyjne w kopalni, a w domostwie sprzątam na przemian zbryzgane krwią pokoje, łóżka, podłogi i ściany (rany nowotworowe Globusa rozdrapywane do upadłego) i mamine antytezy porządku.
A jeszcze urodziny dziewięćdziesiąte  Pani Mamy i sześćdziesięciu tupoczących Hunów wymaga odpowiedniej oprawy i pucowania przed, a także, a jakże, po sobocie. A jak już przyjdą wakacjusze...!
Wracając jednak do Calvina i jego pluszowego tygryska; to świetnie narysowana (cudowne pozy i mimika) historia, która dzieje się za plecami rodziców, kiedy to pluszowy Hobbes staje się prawdziwym tygrysem z tymi wszystkimi paskami i mruczeniem. Książka mocno smaga Fistaszkowymi pomysłami  (to charakterystyczne naszpikowanie dziecięcych wypowiedzi dylematami egzystencjalnymi, moralnymi rozważaniami i  ontologicznymi problemami), ale pomimo niewątpliwych skojarzeń i tak barzo jest to smaczne i zabawne. W Fistaszkach dominującą zabawką jest latawiec Charliego Browna, tu, zdaje się, balon z wodą. A przede wszystkim cudowna jest ta przyjaźń Calvina z Hobbesem, który nie tylko kocha, ale jest też spojrzeniem krytycznym na pomysły swojego niewyrośniętego kumpla, choć najczęściej z dziką rozkoszą bierze udział we wszelkiej drace.

A na Ps, to ccz ja chwaliłam się już, że moja kopalnia ma imię?
A czy chwaliłam się moim projektem dekoracji?

No to się chwalę się tutaj 

i tutaj


a ta piosenka chodziła za mną od trzech dni, nie mam bladego pojęcia dlaczego, ale może wszechświat powie mi za czas jakiś :D


poniedziałek, 13 czerwca 2022

domostwo

 Nie raz już tu byłam o domostwie, wiadomo, domostwo zajmuje potężną przestrzeń w żywocie wielu ludzi, w moim przepotężną. Kocham domostwa, wszelkie, stare zmurszałe i te z klasą arystokraty, nowoczesne i bohemiarskie, barokowe i klecone z gałęzi, ascetyczne i wypasione, kocham domostwa, które są kochane. Zachwycam się domostwami znajomych, domostwami na fotografiach, w każdym z nich zamieszkałabym chętnie, w  każdym z  nich się natychmiast widzę, jak się przechadzam, jak kąpię, jak przygotowuję kolację albo śniadanie, jak czytam, śpię, jestem sobą. A ponieważ zazwyczaj dane jest człowiekowi z średniej klasy (przynajmniej tak mówi propaganda) jedno domostwo, zmuszona jestem robić to wszystko w domostwie moim, podarowanym mi przez rodziców (propaganda nie zapewniła mi odpowiedniej ilości biletów płatniczych Narodowego Banku Polskiego, bym sobie, startując w dorosłe życie, mogła domostwo kupić). Domostwo moje kocham miłością dramatyczną, czasem chętnie bym się go pozbyła, uszła domostwu spod starczego, ale czujnego oka, spod kruszejącej, a ciężkiej łapy, zostawiła każdy przedmiot i z wolnym sercem pognała w pola, a trwam z nim, przypięta do popękanych ścian, wprawiona w otwór okna, wsłuchana w rozdzierający płacz drzwi.
Jest ono domostwo domostwem rodzinnym, domostwem skrzypiącym i sypiącym się, boleję nad jego rozpadem, ale jednocześnie nie umiem pozbierać swojej energii na tyle, by całość szastprast ocalić. Więc łatam to tu, to tam, na ślinę, na dobre słowo, na krzyżyk w powietrzu. W życiu też jestem jakaś nieruchoma, patrzę jak się przewraca, i ani mrugnie mi powieka, choć wewnątrz płynie oleista i głęboka fala żalu.
Nie mam wyboru, tylko lubię to domostwo, z jego czerwoną przetartą podłogą, błękitnymi kaflami łazienki, obrazami bezładnie biegającymi po ścianach, bałaganem w obu biblioteczkach, malowanymi dzbankami, pasiastym fotelem, umierającym kotem i kaflowym piecem. Z wszystkimi pająkami i wiszącą nad oknem gałęzią, którą ta trąba bocian upuścił z balansującego na kominie gniazda. Kocham poranki ze słońcem wściekle, jak horda Hunów, wdzierającym się do mojego pokoju,  łagodnie pląsającym w bibliotece wieczorem, z tą całą bałaganiarską zielenią, żabami i ptactwem, ze starymi drzewami w ogrodzie i takim po prostu byciem. Czasem siadam, obejmuję domostwo spojrzeniem i płynie przeze mnie bezbrzeżna czułość.



sobota, 11 czerwca 2022

Dziś żaden tytuł nie przychodzi mi do głowy

Zapomniałam już, jak pan Kornel Makuszyński cudownie pisze! Czytam teraz zbiór jego opowiadań Makuszyński dla dorosłych złożony przez Andrzeja Możdżonka i zaśmiewam się i wzruszam. To jest takie pisanie, które pomimo pewnej już staroświecczyzny, nadal działa i trąca struny, co za swada! Co za dowcip delikatny, a udatny, co za obrazy i pomysły! Warto dorzucić go sobie do koszyczka, bo myślę, chcieć się będzie wrócić to tu, to tam i od czasu do czasu znowu opowiadania posmakować.

W kolejce czekają nowe komiksy zrobiona na opowiadaniach Gaimana (do siostry z nutką połajanki: "Kiedy wy jeszcze bezwstydnie spałyście, ja już pracowicie kupowałam nowe książki...!)
A już w oddali majaczy komiks, który dostanę od Zinka z powodu jego dzisiejszej lakonicznej wiadomości: "wybierz, parzyste czy nieparzyste". Wybrałam parzyste i okazało się, że wylosowałam komiks (z nieparzystym też wylosowałabym komiks, ale inny, bo jeden zostaje u Ziny, a jeden przyjedzie do mnie) i strasznie kłapię uszkami z radości, bo rzadko w  losowaniach coś wygrywam (wygrałam tylko raz, dlatego pisze rzadko, a nie, że nigdy).
Rano stoczyłam batalię (a właściwie całą wojnę)  z gawronami, które ulatywały z naszych czereśni z owocami w  pysku, jak obrazowo ujęła to moja bratowa (również biolog). Czereśni w tym roku mniej, ale i tak w cholerę, bo drzewa są duże z powodu mojego wyobrażenia, że drzewa owocowe mają być wielkie i staromodne literacko. Każdy sadownik w tym momencie pada zemdlony, ale trudno. Nawet nie boli mnie mocno serce, że nigdy nie zbieramy tych najpiękniejszych owoców z  czubka drzewa, że one są albo dla ptaków, albo składają ofiarę matce ziemi spadając przejrzałe, Cieszę się moimi wielkimi drzewami obsypanymi kwiatami, a  później owocem. Takimi prawdziwymi drzewami z  ich całym cieniem i wszelkimi drzewnymi szykanami.
Brat, który w ten łikend pełni dyżur maminy ugotował odpowiadając na moje pokorne prośby, absolutnie ach och zupę rybną, której przepis zdradzę poniżej, gdyż jedzcie i siępaście się!

Zupa rybna mojego brata Crissa

Porcja na duży garnek 3 duże marchwie i pół selera starkować na grubej tarce.
Do tego pokroić w kostkę kilka ziemniaków.

To włożyć do gara (szybkowara), wlać wodę, dodać kostkę rosołową, pieprz ziarnisty 7-8 sztuk , ziele angielskie 5 sztuk, 3 liście laurowe, trochę pieprzu zmielonego, szczyptę chili (nie przesadzić), trochę curry (aby ładnie zabarwić), sól do smaku i gotować do miękkości warzyw. 

W czasie kiedy gotują się warzywa na patelni przesmażyć pokrojoną na drobno 1 cebulę. W trakcie smażenia dodać 2-3 ząbki rozdrobnionego czosnku. Jak cebula będzie złocista na patelnię wlać ½ lub 2/3 pojemnika z pikantnym keczupem i jeszcze trochę posmażyć. 

Kiedy warzywa będą miękkie wlać zawartość patelni do gara i jeszcze gotować kilka minut. 

W tym czasie pokroić filety rybne na małe kawałki (ilość od 0,5kg do 0,8kg). Wszystko zależy od tego jak kto lubi ryby. Pokrojone filety wrzucić do gara z bulionem i keczupem i gotować jeszcze 2-3 minuty. 

Na koniec sprawdzić smak. Jeżeli uważasz, że zupa jest za mało pikantna lub za mało słona można wtedy jeszcze ją doprawić. Podawać na gorąco Smacznego

Ja jeszcze nie robiłam, gdyż pasożytuję na bratku, a on  robi ją że uch! 

A na zdjęciu chwile błogości w wykonaniu mojej dziewięćdziesięcioletniej pani Mamy i Globusa z zaawansowanym nowotworem.
Mirek Popiołek był taty, Panna Łaskotka moja, a Globus wybrał sobie do bycia u kresu życia bezpiecznym, mamę i jej łóżko. I oboje wydają się być przyłapani na zadowoleniu, choć usiłują stwarzać wrażenie, że absolutnie nie




wtorek, 7 czerwca 2022

rżysko

 Zastanawiam się, czy wszechświat nie wymyślił sobie kociego hospicjum nowotworowego akurat u mnie, bo oto kolejny kot, który wprowadził się do domostwa  toczy się  z górki. Czasami marzę o maniu zdrowego, wesołego kota, który przeżyje ze mną sto lat, a później mnie zje, kiedy już odwalę kitę. Na razie marneszanse. Jutro znowu wet, znowu stres, a nie, ten właściwie jest codziennie, bo zawsze to jest smutek, kiedy nie możemy gruntownie pomóc i brodzi się w doraźnych i powierzchownych rozwiązaniach patrząc w te cierpliwie cierpiące kocie oczy. Kot nazywa się Globus, bo ma na ciele mapę świata.
Na drugim krańcu domostwa domaga się mojej obecności Pani Mama, która w tym miesiącu kończy 90 lat, w związku z czym trwają szeroko zakrojone przygotowania do wielkiej fety (wszakże nie takiego sera).
Kury pod wodzą cudownie uzdrowionego Floriana (czego to nie robi testosteron), buntują się i z wchujmegadrogiej śruty, na którą przeznaczam trzecią część pensji* wydziobują tylko nasionka zostawiając fazę zasadniczą, bogatą w mikro pikro i omikro, jako kompost, czego wynikiem jest zużywanie gargantuicznych ilości karmy na jeden kurzy posiłek.
Za oknem wisi burzowa chmura, więc zastanawiam się, jakich rozmiarów błąd popełniłam zostawiając sporą część roślin doniczkowych na podwórzu, ale tego dowiem się jutro.

*druga część pensji idzie na specjalnąfigofago karmę dla kotów, której koty nie lubią, a pierwsza na rachunki, których nie lubię ja

Właściwie to wpadłam napisać, że Jurija Andruchowycza Moscoviada. Powieść grozy w tłumaczeniu Przemysława Tomanka to jedno wielkie i świetne delirium, w którym nie mam pewności, czy bohater w ogóle wstał z łóżka, a jeśli wstał, to czy na pewno trafił na obecność windy w szybie. Andruchowycz jak zawsze umie przytrzymać człowieka w malignie i z tyłu głowy szeptać mu najgroźniejsze baśnie.


Jutro z powodu kota znów musze przełożyć lekcję z moimi ukraińskimi dziewczynami, zwłaszcza, że umówiłyśmy się na lekcję przy winie, który to pomysł wynikł był uprzednio z lekcji  o kulinariach. Kurczę ten świat galopuje i rży jak ugryzione przez gza źrebię, a przecież to jest całkiem stary świat i już jakby trochę mu nie przystoi. A ja ze wszystkich sił trzymam się grzywy i obtłukuję zadek, żeby nie spaść pod kopyta. Ha, ten koń to nieprzypadkowo mi przyszedł, strasznie narozrabiały mi w głowie te wiersze ukraińskie, które tłumaczyłam, a mówiłam - nie zbliżać się do cudzej poezji więcej, niż na odległość kartki, i co? I masz babo koń, co ci po rżysku hasa. A jak hasa, to zaraz przyciąga się Jesienin i już za chwilę mam w głowie wirujący korowód obrazów (z czego "W tumanie" obejmuje całość Malczewskim), a powinnam przygotować materiał na lekcję muzyki dla klasy siódmej. Ale może nie przyjdą...


A takie sobie, prosz państwa, grackie kalosze sprawiłam! Czyż nie szyk, cymes i tupotanie raciczek?





sobota, 4 czerwca 2022

Z rozmów z przyjaciółmi - O tym, jak rozwiązać problemy techniczne

 Poranna wielowątkowa pogwarka smsowa  m.in. o nadaniu imienia szkole i wymianie polsko-niemieckiej

wusz: (...) Mniemce zadowolone, dzieciaki fajnie się integrowały, nauczyciele też (...) a wczora na nadaniu mielim olimpijkę, łyżwiarstwo szybkie 

Retes: Jak łyżwiarstwo?

wusz: no takie coś co latasz po lodzie jak najszybciej w takich butach na płozach

Retes: Skąd wzięliście lód, na litość boską! Czuję się jak w alternatywnej rzeczywistości! :\

wusz: W kostkach : ]


*

a tut pani Luiza Złotkowska właśnie natle dekoracji, która to dekoracja zajęła mojemu trzyosobowemu zespołowi + dziecięcie, 3 tygodnie i nieskromnie mówią wyszła wpyte : ]

strzelanie z gumki czasu

 Uf, wyjątkowozarobiony maj dobiegł końca i teraz mogę się wyspać prawdziwymi snami, a nie tymi, w których instruuję sama siebie, jak najlepiej przymocować plansze do sztalug, żeby nie powiało ich podczas występów, co robią kolędnicy w ukraińskim wierszu o wojnie oraz jak prowadzić angielską niezobowiązująca konwersację przy stole. Nareszcie będę śniła bandy mrówek, niebezpieczne szpiegowskie sprawki i obezwładniające krajobrazy. Ale to później, nocą, teraz, ponieważ jest ranek, to polecę szanownej ludności piękny komiks Szkło, śnieg i jabłka oraz inne historie z trzema opowiadaniami Neila Gaimana wyrysowanymi nader udatnie przez Colleen Doran,. Fabia Moona i Gabriela Ba.  Trzy kompletnie różne kreski i stylistyki zebrane w prześlicznej czarnej oprawie z poczuciem rosyjskiej mrocznej baśni. No mówię wam, cymes.

A jeśli o komiksie, to chyba zaraziłam nim małego diabła, bo kiedy przyjeżdża do mnie horda piekielna, mały diabeł jeszcze zanim zdejmie butki, już każde wyciągnąć W tajemniczym ciemnym lesie i odczytać sobie od A do Z, wiecie, mały diabeł ma ADHD, a ten komiks ma kilkadziesiąt stron... Fatalnym elementem tegoż jest zapis poświadczony notarialnie, że czytać może li i jedynie ciocia może czytać, nikt więcej. Pod tym względem mały diabeł jest nieprzejednany. Diabla matka, prywatnie zaś moja siostrzenica, obawia się o wpływ tego komiksu na diable przedszkole, ponieważ komiks zawiera sporo interesujących zwrotów, których nie pomijam, bo jestem zwolenniczką wiernego czytania, co napisał autor. Oj tam ojtam

Skoro już graficznie, to nabyłam Absokurwalutnie pięknie wydane Podlaskie legendy 4 kultur, Kamili i Jakuba Sobczaków. Ilustracje przenoszą mnie w dzieciństwo, a dokładniej w tę jego mglistą część, która wyściela otrzewną. Dorosłe oko dostrzega zaś w ilustracjach smak i balans, aż sobie domówiłam w wydawnictwie Kraska, bo to małe wydawnictwo jest, grafikę, która znajduje się w tomie. 

Zaraz zapakuję się jeszcze do łóżka, by jeszcze trochę sieleniąc spożyć Moskowiadę Andruchowycza,a  później pójdę nacieszyć się ciepłem ogrodu, bo jeszcze przedwczorej było u nasz tak



Foto: mojasiostra