sobota, 30 stycznia 2021

Odchodzenie z nocą

 Myślę o tym, że dzisiejszej nocy odszedł jeden z przyjaciół naszej rodziny i długo nasz sąsiad, ksiądz proboszcz Mieczysław Szczęsnowicz, człowiek, który kochał przyrodę, zajmował się pszczołami, miał ogród, drzewa owocowe, dbał o drzewa wokół kościoła i na cmentarzu, burzył się na wycinanie tego piękna, które wcześniejsze pokolenia nie bez przyczyny nam zostawiły. W wielu poglądach byliśmy różni (głównie w koncepcji wiary), ale umieliśmy o tym rozmawiać z sympatią, serdecznością i nie oceniając się wzajemnie. Łączyła nas miłość do natury i zwykłe, ludzkie bycie. Księże Mieczysławie, gdziekolwiek jesteś, myślimy o Tobie i każdy z nas, na swój własny sposób, wysyła swoją własną modlitwę, będzie nam brakowało rozmów z Tobą. Asia, Danusia i na pewno śp Jurek tak pięknie przez Ciebie kiedyś pożegnany



środa, 27 stycznia 2021

Napisz rozprawkę o swoich osiągnięciach i znajdź pod łóżkiem dlaczego ich nie ma

 Kojarzycie może tę sytuację z filmów romantycznych, że ona, świetny prawnik i lekarz neurolog, a w piątki fizyk kwantowy ma drobną i niewinną słabość  - gotuje marokańskie potrawy, piecze piętrowe torty oraz w metrze dzierga koronkowe cacka przypadkowo napotkanym dzieciom. Kojarzycie być może, że będąc w domostwie, nosi wyciągnięte swetry, pod którymi  nie wybrzusza się nic prócz piersi, zawsze wskazujących północ, a z przekrzywionego dekoltu z nieuświadomioną  zalotnością wychyna, (wychynuje? wychycha?) jedno nagie ramię. Jeśli kojarzycie to, to pewnie i to, że porannemu wstawaniu bohaterki sekunduje lekko zmierzwiony włos, a poza tym już nic więcej do tej twarzy dodać nie trzeba, więc wbija sobie tylko w malownicze włosiane spiętrzenie szydełko i stawiając z niezamierzoną lekkością stopy na podłodze udekorowanej malowniczo porzuconymi wełnianymi skarpetami, idzie do kuchni by delektować się kawą świeżo zaparzoną w wielkim glinianym kubasie. A później jeden pan dostrzega w niej to wszystko, czego ona do tej pory w sobie nie dostrzegała, bo była zajęta prawem i medycyną, a w piątki pozycjonowała elektron, i wtedy smarczemy w chusteczkę, a później lecą napisy i można pozbierać chusteczki do kosza*. 
I jeśli kojarzycie to, to to nie ja. Ale czasami udaję, że mogłabym. A później idę szorować gary z przypalonej maminej owsianki i odkłaczać aksamitny ciemny granat (co mi strzeliło do głowy) podnóżka z białego półdługowłosego liniejącego entuzjastycznie i z zapałem kota.
Ale ciastek tym razem nie przypaliłam.


*Albo zmiąć je w średniej wielkości kulę i wepchnąć do koszyka, bo jest zimno i się nie chce wychodzić spod kołdry i wstaje się później rano z oczami wielkości pestek jabłka oraz  z poczuciem, że jest się leniem, nieudacznikiem i nigdy nie odchyliło się wiązki elektronowej nawet na milimikron.














czwartek, 21 stycznia 2021

przebuk!

zawór do pralki cieknie.
myślę, że kiedy krzyknę na choinkę, rozbierze się sama,
ale za to wczoraj w nocy upiekłam maślane ciastka
i niech się nie zdaje że co to za ho ho ho
upiekłam
ja

bo mam fajne wałki

a zatem podstawą jest dobra, bukowa motywacja

lub zaskoczenie

na przykład Kubuś 
zaskoczył mnie wczoraj mówiąc - to jutro się widzimy?
na co zaczęłam przeszukiwać w panice rejestry temp w istocie szarej
i okazało się że w napadzie entuzjazmu umówiłam się z nim na naukę angielskiego po czym radośnie wyprałam mózg.

tak więc w przerwie między wyławianiem łazienki z awarii zaworu, a pracami na rzecz kondycji intelektualnej progenitury społeczeństwa, odbyłam pierwszą w swoim życiu, prawdziwą lekcję języka angielskiego. tak tak, jestem z tych, co to jeszcze rosyjski, a później francuski i jakoś tak, no nie złożyło się. A w kontaktach z obcą ziemią zawsze udawało mi się jakoś angielszczyznę domniemać, a  także domniemać ją komuś, co zresztą na przykład w zachyłkach Rumunii, czy innej Czarnogóry lub Armenii te ście lat temu, całkiem nieźle działało i stawiało mnie, jako równego przeciwnika chłopu koszącemu trawę na górskiej łące. Marzyłam wszakże, by się do tegoż  odezwać najczystszą angielszczyzną, więc wrócę w te wszystkie miejsca kiedyś i się odezwę. On też prawdopodobnie pilnie szlifuje swoją.

ciastka



poniedziałek, 18 stycznia 2021

zaniechania

 Jest zimowo aż serce roście, sto procent piękna w pięknie. Chodzę wyciągając nogi z zasp jak bocian, mrużę oczy podziurkowane strzałkami iskrzeń, a tuż pod zwisającymi nosami zasp wyciągają się głębokie szafirowe cienie. Później coraz niższe i niższe słońce rumieni wszystko kładąc bezwstydne róże na połacie śniegowych pagórów, mróz staje się bardziej odczuwalny, chłód wędruje powyżej kolan, po udach, wspina się po dłoniach na ramiona, zawija cieniutką żmijką wokół szyi. Przykłada ostrze do gardła szepcząc swoje cichutkie groźby, których nikt mający za plecami ciepły dom, nie bierze zupełnie poważnie. Nie chce mi się brać aparatu, nie chce mi się brać notatnika, wszystko zatrzymuję w głowie. Po powrocie myśli i obrazy tają, topnieją, spływają gdzieś do podstawy kręgosłupa by tam zamrzeć na zawsze, jako nieodłączna część widmowego kośćca. Nie czuję ostatnio potrzeby wydzierania go spod miękkich tkanek zapomnienia, nie mam najmniejszej ochoty kiwnąć palcem, nacisnąć spustu migawki, zaostrzyć ołówka. Nie czuję ochoty żeby pisać, malować, fotografować, ot, zdawać by się mogło zwykły zanik kreatywności, zmora wszystkich cokolwiek tworzących, ale nie, to wszystko jest, chłonę rzeczy, w głowie kudłacą się i kłębią myśli, i myśli się tyle, a nie czuje potrzeby dzielenia z kimkolwiek. Taki przystanek na skraju zimy.

 

*








czwartek, 7 stycznia 2021

jak się nie przeżyć

 "Wiem, że Ci nie zapewnię spokoju, jeśli pójdziesz ze mną. Czy taką drogą można iść we dwoje? - Nie wiem, (...) Lecz wierzę w nieograniczoną moc człowieka, w nieograniczony zasób możliwości"

(Stanisław Ossowski do Marii Niedźwiedzkiej, z rozdziału Maria i Stanisław Ossowscy w zbiorze Wytrąceni z  milczenia Magdaleny Grochowskiej)


Też wierzę w ten nieograniczony zasób możliwości i jestem przekonana, że spokój jest w takich przypadkach sprawą drugo, a nawet trzeciorzędną, prawdziwy spokój odnajduje się w tym, że się jest z inspirującą osobą, tym duchem, który potrafi być i straszny i wspaniały, ciepły i bliski, i daleki i chłodny, osobowością równą nam mocą, niezdolną zgasić, ale i nie przygasającą w naszym własnym ogniu. Ta równorzędność, te ścierające się wciąż siły, energie, splatające, sypiące snopy iskier na granicach zderzeń, a czasem jak woale dymu przenikające się nawzajem, oto jest powód, dla którego spokojnie można zostawić ułudę ciepłego podkocykowego spokoju, oto jest radość prawdziwa.

"Przed laty błagał ją, żeby mu się oddała z ufnością dziecka, żeby się na nim oparła. Tak jest teraz. Pisze mu: "Kocham Cię nad życie". Obawiał się kiedyś więzów uczucia; teraz przyjmuje to, co niesie miłość, bez wahań. Miłość tyle zmieniła i uprościła. "Nie przypuszczałem, że będę z Tobą tak szczęśliwy". Czuje, że Maria go uszlachetnia.
Gdy ona jedzie do Krynicy, on śledzi na mapie trasę pociągu. Po pracy nie ma do kogo wracać. Czyta stare listy sprzed ślubu. Lubią razem słuchać muzyki; patrzeć na wszelkie piękno.

Maria i Stanisław Ossowscy, z książki Wytrąceni z  milczenia Magdaleny Grochowskiej)

No i ach, któż by tak nie chciał

środa, 6 stycznia 2021

ucho odśrodkowe

 Oprawiając domostwo, siłą rzeczy i prawami fizyki nasłuchuję szumów publicystycznych z pokoju mamci i tak sobie myślę, że od ładnych paru miesięcy nie pojawił się żaden temat związany z tzw "normalną" polityką państwa, przy czym jako normalny, rozumiem tu po prostu sprawy, którymi państwo się zajmuje (lub zajmować powinno), nie zaś ich stopień realizacji i level absurdu. 
Dostaję szmergla od bytujących na językach covida od szczepio i antyszczepionkowców, od zdań, stanowisk opinii, pytań tych samych, tych samych zwad i polemik (dobra, w znakomitej większości nie da się tego nazwać polemikami). 
Fakt, nie interesuję się specjalnie polityką, jako ośli obywatel o działaniach dowiaduję się najczęściej  z odsłuchu codziennego w dodatku prowadzonego niejako pobocznie (czytam prasę, ale załóżmy, że nie), ale
w odsłuchu codziennym pobocznym dobrze byłoby umieszczać czasami jednak rozmowy i polemiki o ochronie środowiska, rolnictwierybołówstwiegórnictwie, oświacie, rozwoju ekonomicznym, emerytach, służbie zdrowia (pozacovidowo), nie wiem, służbach mundurowych, żywności i z czego tam jeszcze się państwo składa oprócz wojujących partyjniaków.  
Prowadząc mimowolny i uboczny odsłuch programów publicystycznych uzyskuję wrażenie, że naszego państwa w ogóle ni ma.

A dziś sobie tak ładnie czytałam o Kotarbińskim, kurczę, miałby teraz wiele rzeczy, które przyprawiłyby go o papilotację i ewenemencję, jestem przekonana.

W tym tygodniu napada mnie Zinek, a w łikend szacowne poetyckie stadko w osobach Radziewicz/ Sajkowski, więc żeby oddzielić, iż to idzie nowe (a idzie idzie bo Sajkowski popełnił nową rewelacyjną książkę, która jeszcze nie ukazana drukiem, ale wkrótce), przepisuję informacje konieczne (jak adresy do wysyłania kartek z pozdrowieniami) ze starego terminarza do nowego terminarza, która to zamiana jest niejako symboliczna - z Muminków do Odmętów Absurdu.

A jeśli chodzi o plany, to na pewno będziemy obgadywali nową książkę Kubusia, książki przeczytane, książki nabyte, gotowali, żarli, grali w gry, prowadzili długie pełne humoru i satyrów rozhowory i ponieważ mam jeszcze naście dni końca promocji iSing karaoke, to na mur będziemy śpiewali.



Zaś ósmego stycznia zaczyna się Noc Biologów wydziały Biologii UW i będzie online przez calutki tydzień, kto żyw niech nie błądzi, bo plany są interesujące




wtorek, 5 stycznia 2021

mumusły i gusłany

 Hohohoho Michael Chabon kolejny raz wielki szacun, Telegraph Avenue przeciąga przez świat winyli i mętlik ludzkich uczuć, relacji oraz wielką gangsterską tajemnicę, która, a tu już sobie dokończy ten kto przeczyta. Świetny, cholera, pisarz. Stawiam go obok Pynchona w ośrodkowym indywidualnym poczuciu wewnętrznym i chyba tłumacz Krzysztof Majer trochę też.




Mam tu za oknem cały dzień regularną śnieżycę, że nawet opatę do odśnieżania wytargałam, nieroba jednego z szopy i natychmiast wcisnęli mi się na jej miejsce pasterze, bo nie może być pustki w tym najdziwniejszym ze światów. Pustki najwięcej jest w atomie, ale kto tam widział atom.
W domostwie gwiździ i piździ, taki urok zabytków i zbytków, że kiedy wiatr wieje od strony okna, a ponieważ każdy w domostwie ma jakieś okno, zawsze komuś w kufer nagwizda. Na katary od tego glacjału siorbię więc parzony imbir i napawam się uwalnianym z parowniczki eukaliptusem zmieszanym z sosną. Kot miał dziś 4 podejścia do wyjścia i zrobił cztery nawroty, za piątym razem przemógł się i pokicał jakieś pół godzinki  w zaspach, po czym wrócił, opieprzył mnie i śpi na stanowisku, czyli większej połowie wolnego miejsca mojego biurka. 

W moim mechanizmie zębatym to jest tak, że nie bardzo umiem robić wiele rzeczy na raz, to znaczy umiem, ale męczy mnie to tak strasznie, że po pierwsze primo, odczuwam poduszkę napchaną toną pierza w mózgowiu, po drugie primo się denerwuję i w związku z powyższymi po trzecie primo się gubię i do chaosu pierwotnego dołączam rozszerzenie trzeciego poziomu. Dlatego kiedy pracuję zawodowo, ograniczam pracę z mamcią do niezbędnego, przy czym trawią mnie wyrzuty sumienia i w związki z nimi wkurw wewnętrzny i depresyjne poczucie klęski, bo matka powinna być bliższa ciału niż inne koszule, gdyż jest tylko jedna i to z kolei rozprasza mnie podczas robót i tak dalej w kieracie obłędu. I kocham mamcię naj na świecie, ale po a - uwielbiam swoją profesję, po b - żeby ją zmienić musiałabym nasprawić jazdę pojazdem, alors fiasko we wstępniaku. Więc teraz, ale teraz kiedy mam kanikułę, poświęcam większość czasu domostwu i mamostwu, a jest co robić, bo mama nieoćwiczana zapada się w senność, melancholię połączoną z bezgranicznym smutkiem, zwątpieniem i niestety afazja bierze górę i dekonstrukcja wygrywa mecze. To my sobie teraz z mamcią śpiewamy, opowiadamy historyjki, trenujemy historię rodziny i sąsiadów, gimnastykujemy i wytwarzamy zróżnicowane i bogate w manę jadło. Niestety poudarowe i pourazowe szkody w mózgu i ciele osiemdziesięcioośmiolatki są nieodwracalne i każda obsuwa w treningu woli, siły i wszelkich innych sprawności harcerskich skutkuje regresem. Dlatego cieszę się, że są te ferie i jakoś tak staram się je wykorzystać na pobycie razem, nie obok siebie, jeszcze zanim wielka łapa zmiecie kolejnego pionka z tej dziwacznej szachownicy drobnych opowiastek, ale to jeszcze nie dziś i jeszcze nie teraz.



Ach, i zdałam egzamin z pierwszego semestru podyplomowych z wynikiem mi bliżej nieznanym, gdyż otrzymałam mail z informacją, ze oto przeszłam na semestr drugi i chciałam już napisać, że z nauką własną mam spokój do lutego, ale zadumałam się, że to nie będzie ścisłe, bo co jakiś czas strzela mi do głowy nowy pomysł i pisząc te słowa właśnie skonstatowałam że przegapiłam 2 szkolenia online zapominając sprawdzić mroczne i dzikie ostępy gie-maila.

A w chałupie mam dzisiaj 17 stopni Celsjuszego



niedziela, 3 stycznia 2021

pocierając nosem lód

 Kiedy tylko opadły trochę opary panicznego końca semestru, zanurzyłam się (dobra, zanurzałam się po kryjomu również wcześniej, ale wbudowane mi święte poczucie Obowiązku nakazywało surowo tylko na trochę i tylko czasem) (dobra, zdarzało mi się łamać święte poczucie Obowiązku) (dobra, nie zdarzało się, tylko łamałam po prostu), no więc zanurzałam się w krainy polarne i pasłam swoje wielkie marzenie. Książkę Czochrałem antarktycznego słonia Mikołaja Golachowskiego dostałam od Justyny, czyli mego osobistego Barona i dostałam ją chyba złośliwie, bo Justyna wiecznie gdzieś w drodze, a ja od jakiegoś czasu głównie na dupie i zawyła we mnie ta nuta - za koło za koło, już, zostawić rzeczy wpizdu, nasypać kotu chrupek do wanny, mamci wypełnić kuchnię skrzynkami pomidorów i w lód.
Książka nie jest jakimś majstersztykiem pisania, są rzeczy, które trochę mnie w niej męczą, ale nie, że strasznie złe, tylko męczą mnie, bo wiem, że mogłyby wyglądać inaczej. Uzupełniam, że wiem, jak powinny nie oznacza, że sama zrobiłabym je lepiej.
Trochę za dużo, trochę zbyt wiele przypisków, dopisków, dygresyjek niewiele wnoszących do meritum opowieści, choć na pewno wytwarzających specyficzną aurę potoczności, opowiadania osobistego przy piwku. A właśnie, takie na przykład dość częste wzmiankowanie o alkoholu sprawia, że chwilami rodzi się podejrzenie, że autor srodze ciągnie. Z drugiej strony jest biologiem terenowym i  wiem, jak to wygląda w terenie, pić po prostu trzeba, a już z napotkanymi ludźmi to jest święty i bezwzględny Obowiązek, ten sam, który mi zakazuje czytać książki w czasie konstruowania dokumentów. Koloru i kolorytu jest w książce na bogato, choć niby biel, szarość i błękit. Dobrze się czyta, może nawet rzeczywiście te utyki języka zbliżają mnie do autora, wpasowują tworzący się w mózgu film pomiędzy wiersze, usadzają przy knajpianym stole, możliwe, ze właśnie tak zostawił to redaktor Pluszka, który jak sądzę nie przegapiłby stylu, bo znam jego pisanie na tyle, że wiem, że jest czujny i styl ma barzo świetny.
A o czym książka? O Antarktyce i Arktyce, gdzie Mikołaj Golachowski spędza swój czas, na początku jako badacz, teraz jako przewodnik na statkach wycieczkowych. Nie jest to książka stricte o przyrodzie, jest to książka typowo podróżnicza, ale tak jest może nawet fajniej. I och, jak ja chciałabym popłynąć...

Z książki wyciągnęłam sobie też tę artystkę Tanya Tagaq

tu już nie z książki, ale w temacie - inuicki śpiew gardłowy

przy okazji z nieco innej beczki - pamiętacie o Huun-Huur-Tu?

*

Wcześniej przeczytałam Doroty Masłowskiej Między nami dobrze jest i mam mieszane uczucia. Może też akurat ta książka niedobrze trafiła w czas zawieruchy przedkońcowosemestralnej (Lewandowska pamiętaj, nie wybiera się do czytania książek, kiedy nie ma się czasu, że są cienkie i siądziesz sobie do kawy) i przez to wybijałam się z jej stron do świata zbyt często, bo właściwie kiedy siedziałam w niej dłużej, czułam bardziej tę typowo masłowską krytykę naszego bycia, tę obserwację biorącą pod lupę ludziożerców, przyżyciowo. Co okropnego w tej książce? Okropna jest okładka, pewnie miała taka być - kiczowata, spotworniała, ale wyszła dodatkowo jeszcze pospolicie brzydka.

*

W Empiku z okazji ukończenia eventu Święta kupiłam sobie dwa piękne albumy - Sześć wieków malarstwa japońskiego Miyeko Murasego i wydaną przez Arkady cegłę Impresjoniści i nurzam się.

*

A co w  ożyciu?
Mieliśmy  2 dni prawdziwego śniegu i wliczając jeden dzień padania i jeden dzień roztopów, to nawet cztery, czyż to nie wspaniałe?



Sylwestra spędziłam z mamą przy redsie i oranżadzie oglądając tivi i grając w pierwszą od sryliona lat sieciówkę, tak sobie pozwoliłam strwonić czas do cna. A nie, wcześniej ugotowałam obiad i umyłam schody

I wszystkiego mimo wszystko (czyli mimo moich pesymistycznych wieszczb) lepszego albo przynajmniej znośnego, albo niech chociaż co jakiś czas fajnego i udatnego, żeby ten świat wyzdrowiał, nie idzie mi stricte o sars, tylko żeby wyzdrowiał naprawdę

Życzę Wam choinką, która, jako, że mała, zniknęła niemal do cna pod świętami


Natomiast od Zinka dostałam w miejsce stłuczonego przez niego ongiś bardzowchujdrogiego kieliszka do wina, kieliszek klimtowski, o! I nowego Chabona, którego chyba już dzisiaj napocznę


Ps: Jak ja mogę pisać, kiedy ledwo starcza mi czasu na czytanie? Dlatego nakazuję sobie od czasu do czasu przynajmniej uzupełnić cokolwiek lekturnego na tym blobie