poniedziałek, 27 stycznia 2020

dzień jak codzień

Na na na, dostałam od Ósmego pierwszy sezon Ciemnych materii (na podstawie P.Pullmana), to chyba namówię przybywającą dziś Retes, żebyśmy popatrzyły, jak już się nagadamy. Siostra w kuchni pichci czarcie placki, no tak to se pożyję. Ale, żeby nie było, wściekle rano upiekłam drożdżówkę, przy czym upiekłam jest silnym eufemizmem w tym przypadku, gdyż poleżała ona sobie , drożdżówka ta znaczy, w naszym piekarniku ciut za długo chyba i nie wolno na nią teraz patrzeć od dołu, to jest zabronione osobnym dekretem. I Łaski przyszła dzisiaj znowu z bijatyki z obszarapnym uchem i podbitym okiem. Któryś kot podwórzowy (podejrzewam raczej Frankę, niż Globusa, a już na pewno nie kociaki) usiłował włomotać lali domowej, z tym, że koty podwórzowe nie wiedzą, że lala domowa była jeszcze parę lat temu bezdomnym zakapiorem, więc niestety dostaje się po obu stronach.
A, jeszcze z przyjemności, to dostałam od Marty, mojej siostrzenicy absolutnie cudowną kieckę, którą mi Marta własnoręcznie wydziergała szydełkiem, całą z tęczowych kwadratów, wielce pozytywnej energii i takiegoż włóczkowego uroku. Lubię te sygnały mówiące, że mnie lubią, takie znienacka, bez okazji, bez konieczności, drobne i duże, za każdym razem grzejące me zmarznięte na kosteczkę łapki. Żebyż jeszcze tylko śnieg...

*

Domostwo

Ptaki znowu zjadły niebieskiego naj i czerwonego krokosza, najmniej naturalsa, wszyscy chcą zdobyczy cywilizacji, czy jak? A na stołówce robią wielkie bardello, więc później jak Kopciuszek pęsetką segreguję żółte do żółtego, niebieskie do niebieskiego.


Kwitłam wczorej na parapecie i liczyłam tłukące się pierzaste zastępy niebieskie. Właściwie to raczej różnobarwne. W agresji zdecydowanie i jak zawsze wygrywają bogatki, gdyż niech świata nie zwiedzie ten słodki czarny łepek nad okrągłym cytrynowym brzuszkiem, to słodkie wiosenne tsi-tsi-be, to srogie łajdaki i zabijaki są i prowadzą regularne łomoty z wróblami, ale i między sobą też. Gdzieś tam ukradkiem pojawiały się sikory ubogie, czasem moje ukochane modre. Wróble i mazurki przypuściły atak dopiero w drugiej godzinie poranka, a dzwońce mają taką strategię, że siadają w korytku swym dzwończym kuprem i siedzą takie naburmuszone zajmując całą połać jadalnianą i spod oka łypią na resztę ptactwa.
Zabawna była synogarlica, która, jako że zbyt duża do tego karmnika, kombinowała jak tu się do niego dostać, zjeżdżała po dachu jak narciarz, bezskutecznie wszakże, aż w końcu raz jedyny zrobiła powietrzny podskok i wlazła, dzięki temu mam nowy gatunek w liście, ale osobnik tylko 1.
pomijając zdrętwienie całości, bo bite 2 godziny trzeba wisieć na lornetce i liczyć kłębiące się ptaszęctwo, ile czego w interwałach 15minutowych, to całkiem fajne są te poranki ornito



A poza tym, to czytuję poezję i trochę nad nią popłakuję sobie. Ale tylko trochę, w granicach rozsądku i niech rzuci kamieniem ten, kto ani razu nie posmarkał się nad wzruszającym wierszem.
 I trochę piszę, ale nie żeby jakoś oszałamiająco dużo, acz lepszy rydz niż nic hu ha!


 i jeszcze z atlasu ptaków, Sokołowskiego o ortolanie:

"Rozpowszechniony i pospolity na niżu Polski na polach, w sąsiedztwie starych alei przydrożnych i wysokich drzew. Głos wabiący: cjuk, juji. Śpiew podobny do śpiewu trznadla, lecz pełniejszy i dźwięczniejszy w  tonie, bardzo ładny melancholijny dzwoneczek hlihlihlihli-hlut, albo liflifliflif-tjer-tjur (V symfonia Beethovena rozpoczyna się tym samym motywem)"

(Jan Sokołowski, Ptaki Polski, Wa-wa 1988)

Czyż nie jest to poezja? Tak się kiedyś pisało atlasy! Zresztą ten atlas jest, jesli idzie o ptaki, moim ulubionym

sobota, 25 stycznia 2020

kanikuła

za wyjątkiem tego, że zimy brak, choć tytularnie niby jest

*

a tak ładnie napisał o Trachu tow. Radwański, że aż się zawstydziłam, bo nie jestem pewna, czy ten tomson jest w  stanie udźwignąć takie słowa, ale i tak się cieszę i jest mi przyjemno w ego

Janusz Radwański
"Powiedzmy sobie szczerze: Trach Joanna Lewandowska to książka pełna niezwykłej uważności i podszytej goryczą czułości do świata. Tam jest to, co chciałbym wypowiadać, gdybym miał chociaż krztynę tej odwagi która jest w Trachu. Bo to jest najodważniejsza książka, jaką przeczytacie w tym roku, idzie tam, gdzie dawno nikt nie szedł i może już nikt nie pójdzie. Czekałem na tę książkę kilkanaście lat. Warto było."

*

A zanim zorganizowałam się, żeby udostępnić post, napisał jeszcze drugi poeta, Jacek Mączka. Ach, muszę wzuć większą skórę, gdyż moje opite przyjemnością, jak bąk, ego, nie mieści się w tej mniejszej..

"No i trach! Tym razem w mojej błogosławionej skrzynce pocztowej – „Trach”, późny debiut Joanna Lewandowska. Lubię trzymać w dłoni rzeczy zrobione dobrze. Zarówno minimalistyczna okładka (projekt Dariusz Sokołowski), jak i faktura papieru, czcionka i inne elementy, to przykład, rzadki niestety obecnie, kunsztownego rzemiosła. Na pierwszej stronie – „rozumienie” – erotyk nie-erotyk, wprowadzający czytelnika przekornie w świat wydany na pastwę Tanatosa. Rogówka, błona bębenkowa, szorstka pięta – szamocemy się na krótkiej smyczy biologii, daremnie usiłując „się umościć gdziekolwiek”. Rozumienie boli, rozległa świadomość jest nieodłączna od cierpienia. Buduje wiedzę o rozpadzie i bezbrzeżnej samotności."
*
Wielka przyjemność i poczucie zaszczytu jest też dlatego, ze cholernie cenię pisanie i Radwańskiego i Mączki, i to od dawna dawna, kiedy jeszcze Internet miał swój początek i koniec...

piątek, 24 stycznia 2020

każdy ma swojego dajmona

Trzy dni, pomijając roboty dedykowane domostwu, spędziłam w towarzystwie kota i literatury. Drugiego dnia ogarnęłam spojrzeniem zamotaną w fałdy kołdry Pannę Łaskotkę, posprzątany (przy odrobinie bólu) pokój z lśniącą czerwono podłogą, wciągnęłam w płuca malinowy aromat herbaty, zastrzygłam uszami w stronę kuchni, gdzie mamcia z ciocią mozoliły się nad krzyżówką i poczułam przez tę chwilę głębię szczęścia, wszechogarniającą czułość i spokojną radość.

*

A nurkowałam w tych dniach w Mrocznych materiach, trylogii Philipa Pullmana w przekładzie Wojciecha Szypuły. Parę lat temu, całkiem przypadkowo, przerzucając kanały tivi, trafiłam na piękną, fabularną baśń Złoty kompas. Bardzo byłam zasmucona, że baśń nie potoczyła się dalej, choć sugerowano, że będzie kontynuacja. Oczywiście nie sprawdziłam (dlaczego? bo tak, bo to moja istotna cecha,  stać i nie ruszać się), skąd się ten film wziął. Zapamiętałam i kilka jeszcze razy natknąwszy się na niego, zawsze z przyjemnością zasiadałam przed ekranem.
Niedawno, pisząc na blogu i wspominając baśnie Grimmów bez cenzury pióra P.Pullmana, zajrzałam do księgarni netowych, czy co jeszcze napisał i wróciłam stamtąd z trylogią. Ach, mówię ja Wam, co to jest za rzecz! Piękna fantastyka oparta na hipotezie wszechświatów równoległych, z baśniami, czarami, fizyką kwantową, pięknie namalowanymi słowem krajobrazami, postaciami wielowarstwowymi, które ze swoimi zaletami i wadami oraz dylematami są żywe i nienudne. 
Akcja trzyma w napięciu przez cały czas, momentami aż wstrzymywałam oddech, momentami odczuwałam ulgę, czasem płakałam rzewnymi łzami. A przez głowę płynęły obrazy, scenerie, żyłam, ba, jeszcze gdzieś tam ,narożnikiem jestestwa, żyję  w tym świecie, a  kiedy na chwilę wynurzałam się, żeby zaczerpnąć haust rzeczywistości, czy choćby łyczek herbaty, aż bolało, tak mocno związuje się wyobraźnia z tym miejscem, może już na zawsze trochę mnie tam zostało? Bo na pewno został we mnie stamtąd  proch*
Główną postacią opowieści jest Lyra ze świata, w  którym dajmon każdej osoby widoczny jest w postaci zwierzęcia, głównym tematem jest *proch ale dalej, to już sami...





Drugi tytuł polecam wielbicielom piękna graficznego książek, Muminków oraz dzieciom, Tove Jansson, Co było potem? Książka o Mimbli, Muminku i Małej Mi w przekładzie Ewy Kozyry-Pawlak. Książeczka wydana przez Eneduerabe z wyciętymi okienkami, które genialnie wykorzystują detale i tricki oparte na spostrzegawczości . Och, jakże mi się podoba, och, jakże fajnie będą się przy niej bawić dzieciaki! Zachęcam do nabycia jej sobie, gdyż to musmieć, nawet jeśli się ma nie dzieci, a tylko kota*.

* i aż kota




*

Dobrze czasami odciąć się zupełnie od świata, jak te trzy małpki, nie widzieć, nie słyszeć, nie mówić, tak na potrzeby higieny przeciążonego, sponiewieranego wiecznym martwieniem się mózgu. Wiadome, nie wolno się oddalić za mocno, bo to oznaczałoby przyzwolenie na wszystko, co ten świat wyprawia, a przecież obecnie wywija na całego, ale przez te kilka dni świat na pewno znakomicie poradzi sobie bez mojego zamartwiania, bez śledzenia pulsu, bez szamotania się z tym, czy owym.
A jeśli idzie o szamotanie się, to zauważył ktoś, że materia zdecydowanie reaguje na stan umysłu?
I nie to, że szklanka spada, bo jesteśmy nieuważni z powodu wkurwienia. Wiedząc o tym, pieczołowicie i uważnie dotykam przedmiotów - spada i zaraz następuje sekwencja mikrokatastrof związanych z różnymi obok rzeczami i na nic oszczędność w ruchach, czy brak nerwowej na zewnątrz reakcji. Następuje i już. 
W takich przypadkach nauczyłam się chować ręce za siebie i pozwolić spaść wszystkiemu, co tam ma własnie ochotę.
To dzięki takiej właśnie sekwencji mikrokatastrof, posprzątałam pokój. Zaczęło się od przewrócenia stojącej na szafce nocnej szklaneczki z lepkim napojem (tu akurat postawiłam ją krzywo), dalej poszło  łańcuchowo.
Pomimo, że uczę się spokoju i akceptacji, jak kiedyś dorwę tego skrwysyna motyla...!

poniedziałek, 20 stycznia 2020

Co czyha za kanapą...

Dzięki chitrej i wyelce przemyślnej strategii ukrywania się przed domostwem, znacznie uszczupliłam stos literatury na mym biurku, następnie napawałam się tym, pomrukując łamane przez pojękując z rozkoszy
i wtedy przyszedł listonosz...

*
Ale zanim przyszedł, zrobiłam dwie pozycje (bez listonosza!) wydawnictwa Bosz ze znakomitymi ilustracjami Błażeja Ostoi Lniskiego, piękne graficznie wydania, obrazki proste, eleganckie, poruszające i niepokojące. Oprócz niewątpliwego smaku w wyglądzie, bardzo udatna treść
Czarty, biesy, zjawy. Opowieści z pańskiego stołu Jakuba Bobrowskiego i Mateusza Wrony, to scalone fabułą wieczornej opowieści przy szlacheckim stole w mroźną, śnieżną noc, zbeletryzowane podania i legendy o demonach polskich.
Towarzystwo nad sutą kolacją ze szlachetnymi staropolskimi trunkami, w rzęsistym świetle kandelabrów, snuje opowieści fantastyczne i robi to za sprawą autorskich piór, nader udatnie.

Bestie i potwory mitologii greckiej Grzegorza Sali, to swoisty leksykon przypominający nam postaci mitologii antycznej krótko i zwięźle. Dodatkową atrakcją jest układ tekstu, który czasem nakazuje nam obrócić książkę do góry nogami, a czasami czytać na boczku. W pierwszej chwili może to wydać się uciążliwe, ale jest to niewątpliwie pozytywna wartość dodana dla naszego mózgu, który wybić musi się z przyzwyczajenia, a to mu czyni dobrze, no i estetycznie to też jest barzo zasadne.

Obie zdecydowanie polecam, jak zresztą i pozostałe z tej serii.

*

Upolowałam w końcu (za nieadekwatną do stanu książki kwotę, której nie wspomnę) Holistyczną Agencję Detektywistyczną Dirka Gently, pióra Douglasa Adamsa przełożoną przez Kingę Dobrowolską. 
Ach, cóż to jest za uczta dla wielbicieli fantastyki! Ach, to wiadome wielbicielom Adamsa, w poczet których, od paru lat i ja się zaliczam. Cudownie, wartko poprowadzona opowieść z tradycyjnie nieco nieudacznymi, a przecież genialnymi postaciami, z intrygującą zagadką kryminalną i obezwładniającym poczuciem humoru, które sprawia, ze chichotałam w głos.

No i z dzisiejszego przedpołudnia Dzieci Hurina, J.R.R. Tolkiena pod redakcją Christophera Tolkiena z cudownymi ilustracjami Alana Lee i  w przekładzie Agnieszki Sylwanowicz. Znakomite uzupełnienie opowieści tolkienowskich, czyta się potoczyście, baśniowo i z ogromną przyjemnością. 

A teraz czas mi uszczuplać stos dalej, choć jest to syzyfowa, widzę, praca i chyba część biurka na wieczysty już ugór oddana być musi, bo jest swoistym stoliczku nakryj się.


Z rozmów z przyjaciółmi - O cieniu w jaskini

Wysłałam moim ulubionym powiernikom porannych myśli mms ze zdjęciem: 

"Dlaczego, jak piszę, to widzę kolesia z pałą?"

Oto odpowiedzi

Zina: "Bo nie stosujesz zasad BHP i masz lampkę nie z tej strony" 
"I on Ci tą pałą przyp*** bo to Behapowiec"

Janusz: "To wewnętrzny krytyk"

Retes: "Ja miałam w głowie piosenkę: Ala nie wali mu pały... czy jakoś tak  :/"

Shap: "Zygmuś Freud - myślę że ten pan ci odpowie dlaczego wszędzie widzisz pały"

Jakub wymownie zaś milczał

Niezawodni i nieocenieni są! 

niedziela, 19 stycznia 2020

Idą wilcy...

Czytam artykuł z Dziennika Łódzkiego bodajże, artykuł o straszliwej pladze wilców, którzy to coraz bezczelniej atakują dobytek, domostwa i jestestwa. Smutny artykuł, bo widzę w nim istnie odbicie tekstów wieków średnich oraz podań ludowych, a także klasyczny młot na czarownice. 

Drzewiej ludzie też z całą pewnością (ludzie bogobojni i rzetelni, co Boga i innych rzetelnych ludzi  brali na świadków) widywali wikołki, wompierze i strzygi. Zmory niejednemu koniowi w nocy uplotły grzywę, czego dowodem ta upleciona grzywa przecież była, dowodem namacalnym, więc ratio.
Ba, wielcy podróżnicy przywozili wieści o lądach niesłychanych, potworach niewydarzonych, na ich własne widzianych oczy. Ba, wielcy historycy z pełną swojej profesji powagą, zapełniali świat jednonogami, dwugłowami, stworzeniami niestworzonymi. To wszystko miałobyż być Nieprawdą?

Cóż jest prawda? Odpowiedź na to pytanie pozostawiam filozofom, czyli ludziom, którzy mogą niepracować absolutnie w każdym zawodzie, a ja jako biolog (kapitan Sparrow frenetycznie nie cierpi, kiedy tę formułkę wypowiadam) napiszę, no jasne, wilcy jedzą inne zwierzątki, a zdarzy się, że i człeka jeśli taka zajdzie okoliczność, też wpierdolą, bo gdyż są to drapieżniki. 

Czy to nagminne? Bycie drapieżnikiem i owszem, czego dowodem najbliższym jesteśmy my, ale wpierdalanie dobytku ludzkiego przez dzikie, nie, bo dzikie wie, że jesteśmy drapieżnikiem większym i okrutniejszym, więc raczej trzyma się na dystans. To drastycznie mniejsza skala, niż dręczenie zwierząt hodowlanych i domowych przez ludzi. Codziennie jakiś gospodarz nie dopełnia swoich obowiązków wobec innego zwierzęcia. Codziennie żylaste konisko ciągnie jakiś wóz z turystami nad symboliczne Morskie Oko, codziennie jakiś pies cierpi z zimna i głodu na łańcuchu, w oborze ryczy wychudzona krowa, a koń, który schorowany z powodu katorżniczej pracy, jest oddawany w nagrodę na rzeź, pan, czy pańcia porzucają w lesie jakiegoś psa, inny pies wyje przy lichej budzie. Codziennie. W wielu miejscach. Warto poczytać sobie historie zwierząt chociażby z Fundacji Centaurus , warto rozejrzeć się wokół siebie.

Wrócę do wilców, te będą szukać miejsc i pokarmu, co zatem i jak spróbować żyć w harmonii? Wyjścia są proste i trudne zarazem, bo najbardziej chyba rzecz rozbija się o wynalazek, którego ja nadal do końca nie rozumiem, pieniądze. Poniechać wycinki połaci lasów w celu stawiania tam hoteli, rezydencji, akwaparków, kolejnych osiedli przyciągających oko tym, że ach och stoją w parku krajobrazowym, co srogą ciągnie ironią. Przykład z mojego własnego podwórka, kiedy to nad jezioro Blanki przybywali miejscy potentaci i zachwycali się urodą i dzikością tego miejsca, po czym szastprast wybudowali tam domki w przeróżnych stylach, żeby wspomóc krajobraz, zdaje się, bo chyba o to im szło.

Cóż mają jeść wilcy, jeśli z wielką werwą eksterminujemy zwierzynę łowną,  masowo, puszczając mimo uszu głosy środowisk naukowych, biologów, wirusologów, ekologów (ach jakże ci ekolodzy teraz są opluwani). No to gdzie będą mieszkać i co mają jeść?
Z jednej strony chcemy obcować z naturą, ale żeby była na smyczy i mieszkała w szafie, wyciągana raz do roku na letni festiwal i jeszcze żeby nie warczała na dzieci, jak ją będą ciągnąć za ogon.
Chcemy chronić swe i chrońmy, bo przecz nie o to idzie, że aż taki altruizm, w końcu uczestnictwo w konkurencji miedzygatunkowej, to rzecz normalna. Trzeba jednak zamiast nakazać wybić draństwo na pniu, raczej podejmować zwiększone środki ostrożności, szukać nowych rozwiązań, zabezpieczeń, nic nie będzie już po staremu. Daj losie, żeby w ogóle było coś, bo coś się nie zanosi.

Trzeba mieć na uwadze, że musimy dać przyrodzie odetchnąć. Nasz kraj, mający jeszcze do niedawna opinię "dzikiego" i to opinię wypowiadaną z zachwytem również przez moich zagranicznych przyjaciół i znajomych, uparcie dąży do cywilizacji betonu,w czasach, w których należy zrobić odwrotnie, należy wykonać wielką rejteradę od transformacji Ziemi w park rozrywki. I to nie jest kwestia tej, czy innej kasty rządzącej, bo one są tylko symptomami naszych prawdziwych chorób. To my chorujemy, to my musimy się zmienić. Świat musi się zmienić, pardąsik, świat się już zmienił, teraz zmienić musimy się my. Trudność jednak polega na tym, że jest istotny opór wobec tej konieczności, nadal jeszcze tylko nieliczni wobec mas, próbują to robić.

*

Miałam dodać o książeczkach, ale już będzie za długo, za dużo tekstu, a ja nie lubię jak na blogu jest bardzo długo, więc następczą razą. Dziś o świcie liczyłam ptactwo dla uwuemu, 2 godziny z lornetką kamieniem przy badwaczym karmniku postawionym na urągowisko moich 6 kotów, w ogrodzie. Czy ptactwo reaguje na barwę pokarmu. I też się zastanawiam, czy wobec upadającej przyrody, nadal chcemy wiedzieć czy lubią niebieski słonecznik*? A może takie drobiazgi okażą się kiedyś barzo ważne? Kto wie, na wszelki wypadek liczę.

*Najwięcej włomotały niebieskiego (z czterech kolorów), ale to pierwsze koty za płoty, jeszcze 4 tygodnie...

*

Okazuje się, że moja potrzeba pustki i przestrzeni przegrywa z wrodzoną moją cechą, która nakazuje rzeczom dryfować do mnie. Coraz mniej ściany.


wtorek, 14 stycznia 2020

baloniku nasz malutki...

A się pochwalę, że dostała moja książczyna dwie nominacje. Moje pierwsze w życiu

Tu, w Babińcu Literackim
https://babiniecliteracki.blogspot.com/2020/01/ksiazka-roku-2019-w-babincu-literackim.html?m=1&fbclid=IwAR2gCd_ukVb43Lqe4px220wByjDQkdcqCsBsos3ns6YzgEHmwdqjARGMa5k

i tu

"FEJM - Nagroda poetycka za debiut – pod wrażeniem.
Kolejna NOMINACJA wędruje do Joanny Lewandowskiej, która w 2019 roku zadebiutowała książką „Trach”, wydaną przez Bibliotekę Śląską w Katowicach, w serii Ut Pictura Bibliotheca. Gratulujemy❗️😎 Zwłaszcza że to dopiero pierwsza książka z serii. Ale za to jaka❗️
Wiersze Joanny Lewandowskiej są paradoksalne. Z jednej strony to wsobny świat, zaś z drugiej - dzięki wyraźnemu poczuciu humoru - ciepły, przefiltrowany przez mądrość życiową autorki. Stąd w książce, naszym zdaniem, zachodzą próby przezwyciężenia konfliktu między tą właśnie mądrością życiową, biorącą się z codziennego funkcjonowania i codziennych odkryć, a wiedzą naukową - biorącą się z odkryć raz na jakiś czas. To nie ma się wiecznie rozłazić, ale wreszcie uzupełniać. Jak ziemia, po której Lewandowska chodzi i Ziemia (bo wszystko to z odpowiednim dla tego typu prób dystansem, jako że i Kosmos w tej twórczości jest bardzo ważny, o my malutcy! Jakie śmieszne są nasze problemy!). Joanna Lewandowska udanie więc porusza się między światami, skalami mikro-makro, między społecznymi rolami, ostatecznie znajdując wyjście z sytuacji w niebanalnym - bowiem własnym - języku poezji. On niech skupia w sobie wszystkie języki i perspektywy. Odległości. Dystanse."


i bardzo się cieszę się, juhu!

piątek, 10 stycznia 2020

Z rozmów rodzinnych - O stawianiu na nogi

Czytam Mamci, z Gazety Olsztyńskiej artykuł o konieczności znajdowania celu w życiu, że starość to już czas i bezwzględnie trzeba go, ten cel wzmiankowany, określić

ja: Mamuś, a Ty jaki masz cel w życiu?

Mamcia: Zobaczyć jak kobieta zostaje naszym prezydentem

ja (usiłując zwrócić uwagę Mamci na rodzinę, na to, że ohohoho dzieci, wnuki, prawnuki, że warto może dla nich...): No, ale może mamuś, jakiś cel w rodzinie...

Mamcia (tonem Królika Bugsa): Nee, ja lubię, jak kobiety rządzą mężczyznami.


[kurtyna]

środa, 8 stycznia 2020

"Wszystko, co istnieje, godne jest uwagi"*

*(Karel Čapek, Fabryka Absolutu, tłum. Paweł Hulka-Laskowski)


Dwie dobre książki. Ostatnie z przytarganych z lubelskiej knajpki Między słowami

Książka pierwsza

Emil Andreev, Łomskie opowieści, przełożyli: K.Fijołek, M.Kowalska, A.Król, M.Magdziorz, B.Rusin, M.Zuba

Każdy z nas, nawet jeśli nie pozostało mu nic innego, posiada przynajmniej swoją wieczną wioskę. Nie, nie tę, w której się urodził albo mieszka, lecz wieś własnych wspomnień i snów. Mieszkają tam zazwyczaj najróżniejsze obrazy i cienie, prześcigają się namiętności i pragnienia, zwierzęta i ludzie, roznoszą się melodie, a nawet zapachy. Czasem pojawiają się przypadkowe słowa, dzwonią nieznane znaki i dzwony, kłębią się takie energie, że człowiek długo nie może oprzytomnieć na jawie. A jeśli nie zdoła się powstrzymać - lub raczej będzie wolał swoją wieczną wioskę niż tę, w której się urodził albo mieszka - wtedy zmienia się w jawnie śniącego i podświadomie kieruje się w stronę nieba

(E.Andreev, Nazwy wiosek i ludzi (Łomskie opowieści), tłum M.Pytlak)

i to już właściwie wystarczy za słowo o tej książce bułgarskiego pisarza, garść opowiadań na poły realistycznych, naturalistycznych nawet, na poły onirycznych, a nawet mistycznych, związanych miejscem, miastem  Łom, związanych bohaterami silnie zindywidualizowanymi, kroczącymi przez życie nieoczywistymi drogami, śniącymi swoje historie i przezywającymi je każdą komórką ciała, naszymi komórkami nerwowymi.

*Dodać należy, że tłumaczom udało się świetnie utrzymać spójność całości. Dobre lepiszcze, piękna robota.

I garść ślicznych obrazów, chaotycznie być może, ale przecz nie robię tu studium, więc zezwalam sobie i wysypuję je z kieszeni po prostu

"Przed domem, wraz ze mną, dzień rósł i się zabawiał. Podobno był niewinny, ale potem i tak go przeklęto. Koń dziadka Wlasa męczył się odmierzaniem czasu ogonem, ale przeszkadzały mu muchy. Nie wiedział co go czeka, muchy też zresztą nie.


(E.Andreev, Zatonięcie Wenecji (Łomskie opowieści), tłum. M.Zuba)


"Oto jak w dni milczącej nędzy i w sekretne noce straszliwie przeklinał obywatel Kirczo Bojanow, wykorzystując swoje prawo do życia, jeśli to w ogóle można nazwać życiem. Dni uciekały jak karaluchy po podłodze jego życia, karaluchy w mieszkaniu w bloku mnożyły się jak dni jego życia, a on milcząco przeklinał nocą nie spodziewając się swojego zniknięcia"

(...)

"I Kirczo usnął jak zabity. Nie zdążył nawet odwzajemnić psich przytulań. Nie śnił o romansach. Spał głęboko i odpoczywał w pełni do trzeciej w nocy, kiedy to nagle został zbudzony przez wściekły szczek ulicznej psiarni. W przestrzeni między blokami stado kundli narobiło niezrozumiałej wrzawy. Był sam środek wiosny. Przyroda oczyszczała swą krew, gotowa sprzęgać się z czymkolwiek"

(E.Andreev, Zniknięcie obywatela Kircza Bojanowa (Łomskie opowieści), tłum. M.Bojarska)


*


Książka druga

Karel Čapek, Fabryka Absolutu, przełożył Paweł Hulka-Laskowski

"- Mogę pana zapewnić, że to naprawdę Absolut. Bóg. Ale powiem panu na ucho: jest zbyt wielki.
- Tak pan sądzi?
- A tak. Jest nieskończony. I w tym cała bieda. Każdy sobie z nigo odmierzy parę metrów i zdaje się mu, że ma całego Boga.
- Aha - powiedział kapitan. - I wścieka się na tych, co mają inny kawałek.
- Właśnie tak. I żeby samego siebie przekonać, że ma całą prawdę, musi pozabijać tych innych. Właśnie dlatego, że mu tak strasznie na tym zależy, żeby miał sam całego Boga i całą prawdę. Nie może tedy ścierpieć, żeby kto inny miał innego Boga i inną prawdę. Gdyby do tego dopuścił, to musiałby przyznać, że ma tylko parę nędznych metrów, galonów, czy worków bożej prawdy."

(Karel Čapek, Fabryka Absolutu, tłum. Paweł Hulka-Laskowski)


No i tu mam nazaginanych uszu, że starczyłoby dla stada osłów. A gdyby tak wyprodukować Boga? Uwolnić absolut tkwiący w materialnych elementach świata, to co by się stało? A gdyby tak zrobili to Czesi? No to już dalej przeczytać trzeba koniecznie, pozycja jest obowiązkowa na liście.



"- Zobaczymy - odpowiedział z westchnieniem biskup Linda. - Przekonacie się, panowie, że czcigodny konsystorz miał rację. Po prostu sami wstrzymacie produkcję Absolutu. Ale te szkody, te szkody, jakie tymczasem powstaną! Nie myślcie sobie, panowie, że Kościół sprowadza Boga na świat! Kościół jedynie umiejscawia go i reguluje. A wy, panowie bezbożnicy, rozpętacie Go niby powódź. (...)
W kilka dni po tych wydarzeniach pan G.H. Bondy błądził ulicami Pragi z cygarem w zębach i rozmyślał. Gdyby nań kto spojrzał, to pomyślałby, że pan Bondy patrzy na chodnik, ale pan Bondy patrzył w przyszłość. Mówił sobie w duchu, że Marek miał rację. A ten biskup Linda miał tej racji jeszcze więcej. Jednym słowem nie można przywieść Boga na świat bez sakramenckich następstw(...)
Ale ja - powiedział pan Bondy do siebie - jestem patriotą. Nie pozwolę rujnować naszej mateczki ojczyzny. Zresztą mamy tutaj swoje własne fabryki. Dobrze. Od dzisiaj nie będziemy przyjmować zamówień z Czech. Co się stało, to się stało, ale od tej chwili nie ustawimy w Czechach już ani jednego Karburatora. Zarzucimy nimi Niemcy i Francję, potem będziemy Absolutem bombardowali Anglię. Anglia jest konserwatywna, zamyka się przed naszymi karburatorami. Będziemy rzucać je tam z powietrza, niby wielkie bomby. Cały świat przemysłowy i finansowy zarazimy Bogiem i tylko u nas pozostawimy sobie taką kulturalną bezbogą wysepkę rzetelnej pracy. Jest to, że tak powiem, obowiązkiem patriotycznym..."
(Karel Čapek, Fabryka Absolutu, tłum.Paweł Hulka-Laskowski)


Książka jest przezacna,  mądra i z doskonałym poczuciem humoru

"- Hola, panno Elen - zaprotestował Bondy - pani czyta moje myśli. To nieuczciwe. Gdyby ludzie odczytywali swoje myśli, nie mogliby utrzymywać z sobą przyzwoitych stosunków"

"Rewolucję możesz sobie robić, gdzie chcesz, tylko nie w urzędach. Nawet gdyby miał być koniec świata, trzeba najpierw zniszczyć wszechświat, a dopiero potem urzędy"

(Karel Čapek, Fabryka Absolutu, tłum.Paweł Hulka-Laskowski)


i na koniec barzo adekwatne do obecnego czasu, ale i cała książka jest nadal aktualna, aż przerażająco

"jest to ugruntowane w naszej ludzkiej naturze, że gdy nam się przytrafia coś bardzo nieprzyjemnego, to specjalne zadowolenie znajdujemy w  tym, że owo nieprzyjemne, które nas spotkało, jest - jak świat światem - największym w swoim zakresie. Tak na przykład, gdy nas dręczą upały, gazety pocieszają nas od razu tym, że "jest to najwyższa temperatura, jaką zanotowano od roku 1881." 
I nie tylko, że nas to pociesza, ale jeszcze mamy trochę złości na ów rok 1881, że nam dorównał. Albo gdy sobie odmrozimy uszy tak setnie, że się po prostu łuszczą, to napełnia nas ogromną radością to, że "tak ostrego mrozu nie było od roku 1786".
(Karel Čapek, Fabryka Absolutu, tłum. Paweł Hulka-Laskowski)






"-Tego nikt nie wie. Pewno się tak zgadali wszyscy, wszyscy, z papieżem i z Żydami. To byli ci...ci...Kalburaci! - krzyknął dziadzio Blahousz wzburzony. - Już ja bym im w oczy powiedział, co i jak! Czy kto potrzebował jakiego nowego Pana Boga? Nam tu na wsi dobrze i z tym dawnym. Starczyło nam akurat. I dobry był, taki poczciwy i porządny.
I nikomu się nie pokazywał, i mieliśmy przynajmniej spokój."
(Karel Čapek, Fabryka Absolutu, tłum. Paweł Hulka-Laskowski)



niedziela, 5 stycznia 2020

O życiu

Za oknem wreszcie jakaś namiastka zimowej aury, marna bo marna, ale i tą się cieszyć należy, bo już coraz rzadsza, z tym, że nie umiem się nią cieszyć w pełni, jeśli wiem, że gdzieś na dalekiej północy niedźwiedzie polarne zdychają z głodu, na Ukrainie misie brunatne umrą, bo nie zasną, a w Australii giną tysiące przedstawicieli fauny z powodu szalejących pożarów, że wielkie setletnie organizmy ludzie uważają jedynie za opał i zawalidrogi, bez opamiętania zmniejszając ich ilość, bez zastanowienia kończąc ich i tym samym też nasze życie. Czym są nasze maleńkie kołatania trwożliwych serduszek wobec tych dramatów. Myślę o życiu, o jego zasadności, celowości, kształcie. Zamknięta w nasuwającym fałszywą myśl o bezpieczeństwie, krążku lampki, odseparowana od bezwzględnego wszechświata iluzją kawałka deski, kruchą mieszanką piasku, wapna i wody, kilkoma płatkami gliny, grzeję łapki patrząc w błękitnawy ekran komputera, na którym smażę średniej jakości teksty będące raczej autoterapią, niż listami do świata.
Miałam sen noworoczny, był w nim Tworzyciel, była stworzona przez niego istota. Nie pamiętam, jak dokładnie wyglądała, ale była brunatna, tę jedna cechę zapamiętałam wyraźnie. Istota była na początku nijaka, ani przysparzała kłopotów, ani specjalnie dobrego, wraz z rozwojem snu stawała się jednak coraz uciążliwsza, wręcz groźna. Spraw, żeby zniknęła, poproszono w tym śnie Tworzyciela. Stworzyć jest prosto, to mogę, odpowiedział, ale nie wolno mi kończyć jej życia, ono musi skończyć się samo.
W drugim śnie wyszłam za okno pokoju, na dach, jednocześnie jednak pozostawałam w tym pokoju i obserwowałam siebie bojąc się, że spadnę. Bałam się ta ja, która byłam w pokoju, nie ta na dachu. Ta na dachu ja nie bałam się w ogóle. W pewnym momencie ja w pokoju przyłączyłam się do głosu innych przebywających w tym pokoju ludzi i prosiłam, żebym ja na dachu weszłam z powrotem. Ja na dachu usłuchałam, bo tak naprawdę na tym dachu miałam tylko coś do zobaczenia, żadnej brawury, chociaż było wysoko i stromo i ślisko (a i miałam na sobie czerwono-granatową sukienkę z dzieciństwa, to  też pamiętam).
Więc ja z dachu weszłam przez okno i pierwszy raz w życiu we śnie spojrzałam sobie w oczy ja w pokoju. Ja z dachu spojrzałam sobie w oczy i przemówiłam do siebie. Ja w pokoju też patrzyłam w oczy ja na dachu i słuchałam, ale nie wiem, co mówiłam, bo wrażenie było tak silne, że poczułam jakby wybuchał mi mózg, obudziłam się z uczuciem tąpnięcia w czaszce. Krótkie spięcie neuronowe?

Kubuś Sajkowski, który uciekając przed hukiem sylwestra i noworocznością, tradycyjnie już znalazł schronienie w Żegotach, też miał dziwne sny i  twierdzi, że to kwestia aury małej biblioteczki, w której zwykle śpi, z tym, że moje sny się do tego argumentu nie kwalifikują, bo ja śpię w swoim pokoju, gdzie książek jest znikomo, a przynajmniej w założeniu tak miało być, ale może powinnam mniej czytać?

*

A właśnie, czytać, w lubelskiej Między słowami znalazłam leśmianowskie Klechdy Sezamowe z cudownymi ilustracjami Jana Lenicy. Wróciłam do dziecięctwa, do dokładnie tego samego poczucia przejścia przez magiczny portal, jednak dobrze napisana baśń, to dobrze napisana baśń. A ilustracje, które z kilku kresek wąskiej palety barw potrafią oddać roziskrzone ogrody klejnotów i cały przepych wschodu, to jest naprawdę coś.
No i ta ambiwalencja spraw baśniowych. Taka na przykład, w finalnej baśni,  Parysada, najpierw dowiaduje się od karzełka o trzech cudach, których nie posiada, potem rozpacza i mówi braciom: „Wielka jest moja niedola! (…) Smutek mój nie zna granic! Bracia moi, ratujcie mnie, ratujcie! Brak mi do szczęścia trzech rzeczy, trzech cudów, trzech dziwów…”, następnie wysyła po te cuda swojego najstarszego brata, a z drugim bratem „smutni wrócili do pałacu, narzekając na los, który ich brata zmusił do tak niebezpiecznej podróży”. Na los, cholera!?
Oczywiście, jak to w klasycznej baśni, rzecz kończy się dobrze, ale Parysada, która nigdy nie płakała, a serce jej jest mężne i hart ducha wielki, żeby ocalić tego, który ma zostać jej mężem, musi skropić łzami jego skamieniałą postać. Ale szlachetna i piękna dziewica może zapłakać dopiero wtedy, kiedy ptak Bulbulezar dziobie ją w policzek, na którym wykwita brzydka brodawka. Parysada rozpłakuje się wtedy szczerze i rzewnie, tak serdecznie, że nawet Bulbulezar na widok jej rozpaczy zaczyna w klatce szlochać: „Nieszczęście, nieszczęście! (…) Przestałam być najpiękniejszą ze wszystkich dziewcząt na świecie! Mam na policzku brodawkę brzydką, nieznośną, wstrętną i okropną”. Mało tego, choć odczynia czar, nadal kwiczy: "- Królewiczu! - szepnęła Parysada. - Zawsze pragnęłam zostać żoną takiego jak ty młodzieńca. Nie wiem tylko, czy mam prawo wyjść za mąż za ciebie.
- Cóż stoi na przeszkodzie? - spytał królewicz.
- Stoi mi na przeszkodzie pewna rzecz brzydka, wstrętna, nieznośna i okropna.
- Jak się ta rzecz nazywa? - spytał znowu królewicz.
- Brodawka - szepnęła Parysada spuszczając wstydliwie oczy.
Dopiero teraz królewicz zauważył na brodawkę policzku Parysady.
- Parysado! Zawołał z klatki Bulbulezar. - Zdejmij z palca królewicza sygnet brylantowy i brylantem tego sygnetu dotknij brodawki - a zniknie natychmiast.
Uczyniła to Parysada i brodawka znikła.
- Teraz już mi nic nie stoi na przeszkodzie do tego, aby zostać żoną królewicza! - zawołała uradowana Parysada"
I tym sposobem dowiadujemy się, że nie tyle istotna strata braci, nie żal nad skamieniałymi ludźmi, ale ważna jest uroda
(oraz że Leśmian miał znakomite, ironiczne poczucie humoru (to też w pozostałych baśniach))
A w temacie tak sobie przytoczę swój wierszyk z zamierzchłości


baśń znaleziona w skrócie

dobro zwycięża zło
i jest ok.

ale teraz powstają trzy pytania
dlaczego kradzież trzech włosów
z brody diabła jest dobra
dlaczego obżarcie trzech niedźwiedzi
przez złotowłosą jest dobre
i dlaczego zawsze jest dobra ta ładna

*

Dobrego w niujerze (i żadnych brodawek)!



a tu z Jakubem, oboje w dresach, świętujemy sylwestra. Była jeszcze Mamcia i Pani Teresa, graliśmy w scrabble i piliśmy wino oraz piwo i jedliśmy pierniczki.