sobota, 29 maja 2021

Palimpsest

 Każdy piszący ma swojego adresata, kogoś, do kogo pisze nieskończony list pełen ukrytych znaczeń, deskrypcji, list pisany kodem, ubranym w słowa i papier. Pisze z  pragnieniem, że ów adresat ten list odczyta, że jedyny i niepowtarzalny klucz do kodu, jaki istnieje pomiędzy nimi, pozwoli otworzyć portal i teleportować autora wszędzie tam, gdzie powstanie okno, przekazać w całości, bez welonów, bez tarczy, bez najdrobniejszej ściemy, zasada po zasadzie cały kod genetyczny poskładany bez najdrobniejszej pomyłki, każdy włosek na ręce, zmarszczkę w kąciku ust, bliznę po niefortunnej zabawie w wojnę.
Czasem odkrywamy do kogo pisze piszący i otwieramy fascynującą księgę w księdze, słowa na słowach, historię pod historią, prawdę pod fikcją. Kod nadal zostaje dla nas w dużej mierze niedostępny, w innym razie prawdopodobnie rozszarpałoby autora przenosząc go w zbyt wiele miejsc i czasów, ale samo oglądanie piękna tego kodu i próby jego deszyfracji są  niezwykłą przyjemnością.



A propos kodów i niemal niedostrzegalnych rzeczy, to w tomie Fistaszków zebranych 1997-1998 (przekład M.Rusinka) coś się zmieniło. Najpierw dotknęła mnie drżąca kreska, wcześniej takiej nie było, pojawiła się w mojej głowie, jak dzwonek, choć jeszcze nie wiedziałam na co patrzeć, znacie to odczucie kształtu podmienionego krzesła, na którym codziennie siadamy.  Druga rzecz, która mnie uderzyła, to zmiana tonu postaci, niby nadal mówią podobnie, a jednak jest jakoś dosłowniej, smutniej, mniej przestrzeni, mniej tej beztroskiej niczym nieuładzonej filozofii, jakby nagle historie zaczęły dorastać do coraz wyraźniejszego smutku.



wtorek, 25 maja 2021

Kiedy Coco Chanel miała trzy nogi...


 

maja

 Zapach wilgotnego majowego zmierzchu ma niewielu konkurentów, ślizgają się we mnie nuty skoczne i rzewne, lilaki rzeźbią swoje glissanda w mojej pamięci tkankowej, jabłonie delikatnie zawodzą w nucie głębokiego serca i lekko otumanione gasnącym światłem dźwięczą wszystkie głębokie trąbki zieleni. Idzie noc, nasuwa się z góry, jak cyrkowa kopuła, odcinając drogę błyskającym ostatnimi siłami ognikom tlącym się jeszcze  bladym różem i wiotkimi błękitami na warstwie wełnistych chmur. Idzie skołtuniona, deszczowa, majowa noc, zawiesza pod okapem dachu krzyżyki jaskółek, uwalnia stłumione głosy nocnego lelka, uwalnia najdziwniejsze sny.
A sny biorą mi się ze wszystkiego, z Opowiadań Borgesa (w przekładach najróżniejszych - Z.Chądzyńska, A. Sobol-Jurczykowski, K.Piekarec, K.Wojciechowska, S.Zembrzuski), z Rozmów Poufnych Bergmana (w przekł. H.Tylwhe), z opowiadań  Neila Gaimana - Drażliwe tematy. Krótkie formy i punkty zapalne (przeł. P.Braiter), nawet z nowego tomu Fistaszków się biorą. Sny przedziwne, majowe, duszne, rozsypujące się na granicy poranka. Trudne do uchwycenia, trudne do wybudzenia. Taki to miesiąc. Takie to książki.


niedziela, 23 maja 2021

znaszli ten maj...

 

Majajaj, chłodno i wietrznie, roślinom kwitnąć się nie chce, dobrze, że choć trochę pada, to pocieszające, acz wiatr wysusza wodę zanim przesiąknie w głębsze warstwy gleby. Zwabiona przez mamcię i siostrę obejrzałam z nimi jakiś polski romantyk i taka mnie naszła refleksja, że właściwie od 3. roku studiów, kiedym to poznała przyczynę moich późniejszych trzynastu lat utrapień, ale i wielu rzeczy dobrych, nie byłam na prawdziwej randce. W zasadzie to nigdy nikt mnie nie zaprosił. Trochę szkoda, bo gdy mnie św Mikołaj zapyta, albo sędzia sądu ostatecznego, to nawet nie mam czego opowiedzieć. No, ale cóż zrobić, refleksja przyszła późno, więc teraz to mogę tylko podjąć kroki foxtrota i to bardzo ostrożnie, by nie rozsypać nadwerężonej zębem czasu fizyki. Kiedy tak drążę temat, to nawet nie wiem, co miałabym na takiej randce robić, może rozmowa utknęłaby w takim miejscu, z którego ani w prawo, ani w lewo, może czułabym się piekielnie skrępowana i odczuwając presję konwersacji, przepychałabym słowa przez oczko łańcuszka, może po powrocie poczułabym ulgę, nie wiem kompletnie, jest tyle rzeczy, których nie sprawdziłam i najprawdopodobniej już nie sprawdzę. Dziwne, tyle się nasłuchałam deklaracyj, zaklęć, a żaden z aplikantów nie wpadł na pomysł, żeby zaprosić mnie na najzwyklejszą pod słońcem randkę. 

A zatem z zupełnie innej beczki

Dwie pozycje z DC związane z Neilem Gaimanem, pierwsza, to Lucyfer - zebrane w jeden tom 3 epizody z uczestnictwem infernańskiego księcia z Sandmana i seria odpryskowa Mickea Careya z rysunkami Hamptona, Westona, Pleece'a, Grossa, Ormstona i Kelly'ego. Postać komiksowego Lucyfera wymyślił Gaiman i to przyciągnęło mój wzrok, kiedy z jakiejś chwilowej potrzeby resetu, ślepiłam w ekran, na którym przewijał się serial Toma Kapinosa. Zassało, na koniec mignęło mi nazwisko, sądziłam, że to zwid, ale za drugim razem przypilnowałam i nie. I tak od rzemyczka do trzewiczka trafiłam na komiks, z którym serial jest związany jedynie luźnym szkicem i głównymi zaświatowcami, reszta, to zupełnie inne historie, co nie przeszkadzało mi polubić i serialu i komiksu. ładnie narysowany, zdecydowanie wciągający. Celująco. i przy tym przychodzi mi oczywiście Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie dobro czyni. (Goethe, Faust), oczywiście, że jest tu i Milton i Dante i Bosch.

Druga rzecz to Czarna Orchidea Gaiman/McKean, komiks nieco przełamujący klasycznych bohaterów DC, choć mający w nich korzenie sensu stricto, bo superheroiną jest kobieta-roślina. Znajdziemy tu i niezniszczalnego Lexa Luthora, przewinie się nawet Batman, ale tym co różni Orchideę od pozostałych superherosów, to wyłamanie się z klasycznej bohaterskiej fabuły i dążenie historii bocznym, mniej więcej równoległym, ale nie oczywistym dc-owskim korytarzem. A rysunki są znakomite.

Gdyby więc ktoś z Was chciał się poświęcić dla lektury i zaprosi mnie na randkę, wezmę ze sobą komiksy, a gdyby ktoś z Was zechciał tez przynieść jakieś, to nawet pewnie nie nudzilibyśmy się (zamiennie nie nudziłybyśmy się) na randce tej. I wilk syt i owca nienaruszona.




sobota, 22 maja 2021

Mahalo, panno Lalo

 O czym dziś ci opowiedzieć światku, cisną mi się bryliony rzeczy na usta i wszystkie z nich blokuje triumirat zawarty przez niepewność, poczucie słabości i prokrastynację, trzech wielkich cezarów bezmocy. Opowiem więc wspomnienie.
Straciłam w życiu to i owo, niektóre rzeczy zajęły mnie bardziej i wydawały się ważniejsze niż inne, czasem to wrażenie było mylne. Wczoraj przy okazji matczyskiej kąpieli, myślałam o mojej zmarłej siostrze Lali. Myślę o niej co jakiś czas, ale czuję, że pierwszy raz dorosłam do miejsca, w którym chciałabym się jej wyspowiadać. Najstarsza i najmłodsza, dwie ukochane siostrunie do pewnego momentu - mojego czasu wykluwania się do dorosłości, a jej brzemienia alkoholizmu. Zawsze była gwiazdą, nie w ironicznym znaczeniu, była swobodna, piękna, serdeczna, utalentowana, z tyleż wielką inteligencją, co buntem. Poczucie humoru nosiła w małym palcu, robiła rzeczy, bo je chciała, a nie bo tak trzeba i to chyba zaczęło ja rozbijać szarą o rzeczywistość. Fizyk, który zajął się uczeniem, który zajął się kochaniem, której w szkole przydzielano najtrudniejsze klasy i z których to klas robiła światło. Mekka, do której my, ja z moimi przyjaciółmi studenckimi, udawaliśmy się, jak do guru. Nasz lokalny Woodstock, nasza opieka i głos z humorem oswajający rzeczywistość. To Lala i jej mąż Andrzej, również fizyk i informatyk, a przy okazji muzyk multiinstrumentalista, tak naprawdę wyjaśniali nam te kwantówkę - mnie i Aniet, mojej przyjaciółce, a my niosłyśmy dalej do akademika ziarno zrozumienia. Kiedyś przyszłam do Lali i mówię, że chyba spodnie za długie mam, kazała mi stanąć na stołeczku i trzymając w kąciku ust ćmiącego się Radomskiego , bez uprzedzenia zaczęła ciachać te nogawki. W momencie, kiedy zdała sobie sprawę, że przód spodni, to inna sprawka niż tył, rzekła, o cholera, za krótko i  wycięła z tyłu nogawek zgrabne półkoliste klapki, a następnie obrzuciła całość ovelockiem. Za jakieś parę lat, takie klapki stały się trendem modowym.  Tworzyła cudowny, choć zabałaganiony i zarosły pajęczynami dom, w którym mieszały się graty i przepiękne rzeczy, drobiazgi tak smaczne estetycznie, że mózg od nich wybuchał mieszała z rozsypującymi się sprawami (to kolejna rzecz, w której czuję z nią wspólnotę) . Nie była szczęśliwa, moja siostra, wiedziałam to wtedy i wiem teraz. Wiele razy próbowała to powiedzieć, a za chwilę ukrywała, pod żartem, złością, zmianą krajobrazu. Dlaczego nie była szczęśliwa nie wiem, to właśnie mnie dręczy, że z przeróżnych powodów, nigdy tego nie zrozumiałam. Kochała męża i dzieci, bardzo, kochała nas, ale chyba nie czuła się rozumiana.
Wczoraj , wieszając ręczniki, poczułam się jakbym była nią, w dziwnym potrzasku, choć mam zupełnie inne życie, to w jakiś sposób, którego nie potrafię wyjaśnić, ono uwięzło podobnie. Tak wiele chciałabym Ci dziś Lalu powiedzieć, zapytać, dopiero teraz dorosłam do tego, trochę za późno. O jakiś koszyk orzechów włoskich.






środa, 19 maja 2021

między nami obrazkami

Podobno nie da się służyć dwóm różnym bogom, ja służę im wielu i chwalę ich tylko jesienią. Myślę, że to jest owo ziarno piasku, które unieruchamia mój trybik cukrowy, że ciągnie mnie wszędzie, i najchętniej objęłabym wszystko buzią, jak ta krówka z Imaginarium zbiorowego Wesleya Rodriguesa
W związku z  nękającymi mnie interesującymi rzeczami, ciężko mi się zabierać do robót obowiązkowych, a także podołać wszystkim, które wzięłam sobie w przypływie chyba choroby psychicznej, bo inaczej wyjaśnić tego nie umiem, jako zobowiązania stylem dowolnym. 
I teraz jestem posiadaczką myliona ozdobionych esem i frazesem kartuszek, na których zanotowane są esy floresy oraz kiepskie szmoncesy i ważkie dane potrzebne mojej organicznej maszynie liczącejdo rozpoznawania znaku "niebezpieczny zakręt w lewo" . Ozdóbki, które nadałam tym karteluszkom sprawiają, że  nie umiem wyrzucić tego pierdacznika, którego temperatura wewnętrzna rośnie i za chwilę mnie wybufnie i wdmufa do niszego lub imploduje mnie i posieje po kątach. Chociaż gdybym wyrzuciła któryś karteluch, prawdopodobnie poszłaby część danych zdeponowana paralelnie na kartce i w moim mózgu, taki szlak nerwowy.

Mam obłędne sny, Znów powróciły, z fabułami, postaciami, światami, z ludźmi, których już nie ma i takimi, których w moich snach być nie powinno.

Ale o czym to ja wcześniej? Imaginarium! Poleciła mi Zuzia, cudowna żona mojego cudownego redaktora Janka, która to Zuzia też jest  fanką komiksów, więc co jakiś czas wymienimy słówko. A skoro już nabyłam Imaginarium, nabyłam też Labirynt Thiago Souto, również z polecenia Zuzi, a ponieważ Zinek podrzucił mi Oszałamiające Bajki Urłałckie Prosiaka, to oczywiście kiedy je zobaczyłam, zapragnęłam, jak kania  i kupując sobie egzmplarz na własność, nabyłam przy okazji z Kocią Skórkę, historię samby, duetu Patati/Sanchez, Koszmary Michelle Penco i W Tajemniczym Ciemnym Lesie Winshlussa
Każdy z tych komiksów zajął mnie przednio na inny sposób, każdy z nich jest polecenia godzien. Urzekła mnie pierwsza cześć Kociej Skórki, którą to część Joao Sanchez zrobił techniką drzeworytu, całą! i naprawdę robi wrażenie niezwykle klimatyczne. W ogóle jego rysunki znakomicie oddają klimataurę opowieści, która dodatkowo dzięki Carlosowi Patatiemu jest cholernie wciągająca i przenosi w początki samby, do faveli, w światek tyleż barwny i marzycielski, co niebezpieczny. 
Przy W Tajemniczym Ciemnym Lesie uśmiałam się ciepło, cóż za pogodna opowieść! 
Prosiak, jak to Prosiak, znamy go z zinów, więc co ja tu będę... 
Doskonale narysowany jest komiks inspirowany Lowecraftem, stworzony przez Penco, więc z przyjemnością można go nawet dla samych obrazów zobaczyć. 
Imaginarium to jakiś wystrzelony w  kosmos projekt. Przedziwne, zabawne, piękne, oniryczne, kosmiczne i w ogóle ech ach, jedyne co mi w  nim przeszkadza, to dzielenie rysunków przy tym formacie, w ogóle strzelałabym za takie dzielenie obrazków na zszywie. Na szczęście nie ma takich zbyt wiele, więc przeżyłam ja i ci, którzy przesuwali się przed lufą mego czołgu
no i cudowny pod względem graficznym Labirynt z historią bohaterską, z uczuciami i poświęceniem. 
I to tyle, o bogowie.