Aloha, idzi jesień, spóźniony brat idziego wiosny i dobrze, bo wrześniowe pajęczynowe słońce poprzecinane chrypą żurawi, jest mi chyba najulubieńszym w kole roku. I tak jak zakochani pałętają się zwykle wiosną, ja zakochiwałam się najbardziej jesiennie. Nie to, że teraz, obecnie Kocham się w jesieni, która w ogrodzie pełna jest późnych malin, jeszcze trochę świerszczy nocą i ładuje mi się przez okno razem z zziębniętym księżycem i kosmatymi ćmami.
Wyznam szczerze, że lato przerżnęłam w karty, a dokładniej w karty książek, zaś kiedy dwa tygodnie temu rozwikłałam tajemnicę opłat i z dzikiego entuzjazmu, że w końcu doszłam o co chodzi, zaabonowałam sobie i HBO i Netflix, no to cóż, wymiotło mnie niemal z życia, bo musiałam obejrzeć te rzeczy, które pragnęłam tajemnie i skrycie obejrzeć, a także rzeczy, których obejrzeć nie pragnęłam, ale tak ładnie wyglądały. Można mieć leniwe oko, można mieć leniwe lato. Można mieć też leniwe pierogi, choć tych nie lubię, ale za to chętnie wałkuję pierogi z innymi rzeczami.
Tak więc przeciekając wakacyjnie przez palce, bezczelnie przed nikim się nie tłumaczyłam, nie dosięgałam wymagań, nie martwiłam się opinią mieszkańców lasu i rozrzucałam czas garściami. Poczułam konieczność odszukania siebie pod tymi wszystkimi posługami świadczonymi rzeczywistości nabytej, skupić się na sobie czasem aż do bólu, nie szukać balansu tylko wypucować się bambusową szczotą i nawilżyć balsamem. No i tak jakoś zeszło, a poza tym było wściekle gorąco, więc i tak aktywność moich neuronów była zminimalizowana, czyli szkody światu nijakiej większej nieuczestnictwem swym nie wyrządziłam. Przynajmniej na razie o tym nie wiem.
A w tym tygodniu pokazała się moja książeczka, z której barzo się cieszę, bo wygląda ładnie i ładnie Ósmy zrobił kolaże, do czego potrzebował trochę hejzdalejwięcowania oraz kija z marchewką, ale na koniec się sam z tego ucieszył. Wyszło zacnie bardzo, a i pan profesor, który wymyślił serię, znalazł w tych kolażach upodobanie. W ogóle to jest wielki fart, że mi Biblioteka Śląska drugi raz zaproponowała wydanie tomiku, więc uznaję, że wszechświatowi chyba czasem jest głupio z powodu swojej na mnie działalności i próbuje mi od czasu do czasu zesłać jakiś deszcz na uschłą trawę. Janek Baron, najulubieńszy i nadal na razie jedyny redaktor obu moich tomów, to też taki podarunek, bo współpracuje mi się z nim znakomicie i rozumiemy się bez pudła w kwestii co i gdzie. No i pokłada we mnie wiele wiary i zaufania, a to najważniejsza dla mnie droga redaktorska. Tak więc włala, Kreaturia!
Z "Kreaturii" raduję się niezmiernie - wiesz, jest taki kącik w serduchu, gdzie trwa wieczna impreza z powodu dobrych rzeczy przyjaciół ("Kreaturia" ma miejsce tuż obok Kubusiowego tomu "Ilha Formosa". Czasu na rozrzucanie zazdroszczę, gdyż urlop minął jakoś tak intensywnie, że nie pamiętam, co robiłam. :)
OdpowiedzUsuńHeh, bo wakacje nie są od odpoczywania! Mój letarg to też niezupełnie przyjemność była, raczej konieczność, jeszcze nie wiem. I też się cieszę z Kreaturii, a jakże! :D
OdpowiedzUsuń