czwartek, 25 sierpnia 2022

mokra sierść

 Nadal mieszkanie z tym kotem wywołuje we mnie odczucie przedziwności, niejakiej obcości i zaskoczenia. Nie to, że go nie znam, tego kota. Mieszka w obejściu od jakichś dwóch, trzech lat (zawsze mam  kłopoty z ustaleniami czasowymi), znam go bo przybył i od razu chciał.
Rzutki młodziak, który próbował bezpardonowo wkupić się w łaski mojego domostwa, spać w łóżkach tego domostwa, stąpać po dywanach tego domostwa, tego domostwa spożywać wykwintne jadło stojące powyżej kocich oczu, domostwa tego adorować rezydentkę, Pannę Łaskotkę. Głównie to z jej powodu domostwo nie zezwoliło onemu młodzieńcowi na pobyt, ale łaskawie przydzieliło ocieplaną i wyściełaną budę w obórce i godziwy, całoroczny wikt. Z racji widniejących na grzbiecie plam o kształtach nieodparcie kojarzących się z kontynentami, nazwany został Globusem i Globusem pozostał dla wszystkich domowników i domostwa przyjaciół. Tak to trwało, wyrywny przedsiębiorczy, napchany kocim testosteronem samiec i domostwo strzegące cześci oraz delikatności koteczki, która również pamiętała tułaczkę.
Role się zmieniają, zmieniają się chwile, przyszedł czas, który zamienił sytuacje. Tak mi się zdawało, że po śmierci Panny Łaskotki, domostwo wreszcie oddycha od kłębów sierści, codziennych histerii i znajdowania kota jako zakładki w książkach. Że to nareszcie wytchnienie od ciągnących się kocich cierpień i śmierci, od potykaczy napiętych w mózgu, reagujących na każde kocie sapnięcie, drżenie ucha, kich. Wtedy, kiedy już było to niemal pewne, przyszedł sponiewierany i zdarty przynosząc ze sobą dwie nieuleczalne choroby, wirusową, która wymaga stałego monitoringu i zastrzyków szybkiego reagowania oraz kolejnego nowotworu, który zjada skórę i obryzguje całe domostwo krwią z niegojących się ranek.
Mam nadal to uczucie przedziwności, że na początku to jest zawsze chęć niesienia pomocy i myśl, że to nie będzie na zawsze, że nie będzie tak jak zawsze, że to nie mój kot. I teraz śpi, to uczucie i kot, na moim fotelu, tuż za plecami, kiedy, właśnie w tej chwili piszę ten post i oglądam się za siebie dotykając dłonią miękkiego futerka, które jak zawsze za szybko zamieni się w kłębek ubrudzony ziemią, to dziwne uczucie mnie dotyka. Trąca mnie mokrym nosem i mówi - że le mrrr?



fryzowanie produktu

 Was też dopada panika? Koniec wakacyjnego lata przechodzę łagodniej wyłącznie dzięki wrześniowi. Ale nie temu wrześniowi szkolnemu, ten akurat dokłada się do paniki, bo mi w tym roku jeszcze dyrekcja wtryniła fizykę (prawdopodobnie niedługo poprowadzę wszystkie lekcje sama i to jednocześnie), to dzięki wrześniowi kalendarzowemu oraz łaskawej astronomii. Nie będę po raz kolejny rozpisywała się nad tym światłem, tym powietrzem, tym tymem, bo blob już jest napchany moimi achami i ochami na ten temat, ale wiecie, trudno wypychać go ciągle nowym, a jeśli nawet mam jakieś nowe achy, to znacie to uczucie, po posprzątaniu garażu, kiedy pod jakimkolwiek pretekstem idziecie tam, siadacie na zydelku i napawacie się tym sprzątnięciem tygodniami? Po co zaraz  lecieć do garażu, mnie przedwczoraj wystarczyło, że umyłam podłogę w pokoju i dziś nadal stąpam po niej odświętnie. I stąpanie po niej nosi znamiona ascendentu, tak, to jest właśnie to uczucie. 

Nie zrobiłam żadnych zdjęć na wczorajszej miniwycieczce, a nie, jedno widelcem, to będzie to na dole wpisu, ale chciałam polecić kolejne wyszperane miejsca, które, wiadomka, lepiej są znane przez turystów niż Warmiaków i właśnie taką drogą się o nim dowiedziałam. Dobra, może niedokładnie taką, bo z netu, ale z turystycznie nastawionej strony. Jeśli lubicie cydr, to koniecznym będzie wybranie się do Kwaśnego Jabłka we Włodowie k. Świątek. Oczywiście nadmieniać nie muszę, że na Warmii? To i tak nadmieniłam, konstrukcja samozjadająca się, psiamać.
No więc w tak zwanej czarnej dupie, czyli po elegancku w polach, jest grzbiet jednej z moren obsadzony jabłoniami. Niedużuchnymi więc w upały słońce smali jak sam skurwesyn, ale wchodzicie na ten garbek i na szczycie stoi sobie buda, taka wiecie, żaden dizajn, ani tam jakiś pawilon, tylko zwykła buda z tarasem, trochę betonu, trochę drewna. Niech jednak nie zwiedzie was swoista  ruderalność tego miejsca (ruderalność cechuje wiele tutejszych absokrwalutnie cudownych miejsc),  udręczeni słońcem podchodzicie do baru i patrzycie co dają. To knajpa sezonowa Niwa należąca do Kwaśnego Jabłka, czyli cydrowej farmy, do której zejść można, a i zamieszkać po drugiej stronie garbku, przez sad. Albo drogą, ale przez sad fajniej. No i w tej Niwie wczoraj dawali przepyszne czieburieki (taka moja nostalgia po Krymie), pielmieni z jagnięciną, kiełbaski z kędzierzawych świń, do tej pory nie pamiętam jak się nazywają (te świnie, nie kiełbaski) (kiełbaski też, bo maja nazwę od świń), ale mgliście zapamiętałam że tylko jeden rolnik ma je w okolicy w stanie absolutnego szczęścia (świnie, nie okolica, przynajmniej do momentu tej kiełbasy, kiedy to szczęście obciąża rolnika), kopytki z ziemniaków truflowych, różne sałaty oraz cydr, wiadome, obok cydrowni i w środku sadu. Tego cydru są najróżniejsze typy, ja wybrałam wiosenny i był przemega. Jedzenie było przepyszota, mają też wersje wege, mają też inne rzeczy, których oczywiście nie zapamiętałam, ale wiem, że w karcie tkwiła zupa rybna,  pomidorowa z pieczonymi pomidorami i deska serów. Trudno mi opowiedzieć rozkosz dobrego jedzenia po dniu spalonym słońcem, na szczycie solarium, w zacienieniu, z zimnym cydrem i dobrą, to znaczy durnowatą kompanią. Oczywiście nie obyło się bez rozmów międzystolikowych, no co za ozór mój jakiś, że zanim się obejrzałam już zagaiłam sąsiadów, a nestor rodu sąsiadów okazał się tak sympatycznym człowiekiem, że tak się jakoś potoczyło. 

Niedaleko jest Camp spa, zajrzałyśmy, żeby zwiedzieć się co zacz. Leśne miejsce zrobione przez ludzi, którzy rzucili wsio i postawili na taką kartę (zaskakujące, a może właśnie nie, że ci ludzie tu, co robią te fajne miejsca, nie są od nas z Warmii, mniej się boją tej krainy niż my), pięknie robią pawilony do masażu, a ponieważ oprowadzała nas absomegalutnie cudowna właścicielka Ula (wiecie,  z tych znających józefa), to zdradziła nam swoje hobby, czyli zbieranie starych drzwi. I te wszystkie drzwi ona i jej partner wbudowują w swoje pawilony i domki mieszkalne, żeby te drzwi mogły uczestnixczyć w życiu i obdarzać nadal swoim pięknem. I choć ceny są tam no, że mnie, górnika oświaty,  na cotydzień nie byłoby mnie stać, ale już raz na ćwierć roku żeby poczuć się fajnie, to tak.  Cudowne jest to, że  mają wanny na świeżym powietrzu, kamienne i drewniane do kąpieli ziołowych i mineralnych, sami konstruują kosmetyki, i robią koncerty, i mają herbatę i kawę, i miody i taką fajną recepcję co jest tylko pod wiatą i jest tarasem na las. Cieszy me serce, że nie zamieniają lasu w spa, wiedzą, że las sam jest spa, budują tyle ile jest konieczne, a więc żadnych brukowanych albo wyżwirowanych ścieżek, wąziutkie leśne ścieżynki z rosnącymi na nich grzybami wyznaczone przez ogrodzenia niziutkie przeplecione gałązkami brzozy. Wczoraj akurat był dzień techniczny, więc tylko rekonesans, ale planujemy tam się udać i sprawić swym opakowaniom organicznym jakiś luksus, a co!

Na koniec najwcześniejsze miejsce i jeszcze wcześniej jeszcze, już o niej pisałam, w Nowym Kawkowie Galeria Kawkowo Ani Grądzkiej, gdzie za niebieskimi drzwiami, w otoczeniu różnorodnych sztuk , ze stopami przygniecionymi przez psich rezydentów, pławiąc się w cudownej przepozytywnej aurze właścicielki, pije się przepyszną kawę, herbatę z zielska, które akurat pojawia się w ogrodzie oraz zjada rarytas absolutny - tartę, ale to już musicie zapytać właścicielki, jaką akurat zmajstrowała. Ja próbowałam trzech i o jeżu przewielki! A Izka i Jola potwierdziły słów mych prawdziwość. O Galerii piszę mniej, bo jakem nadmieniła, pisałam wcześniej, to kto czytał, nie zbłądzi, kto nie czytał, też trafi. Tak tylko nadmienię, że u Ani dzieją się rzeczy i warsztaty magiczne! 

i To by było na tyle, a na zdjęciu herbata Ani, która jest jednocześnie napojem, ogrodem i dziełem sztuki. Herbata, nie Ania, choć Ania właściwie też.


Ps: Wpis ów jedzie na jakichś dragach, które wywołują euforię, poczucie przyjemności oraz oszołomienie szczęśliwością. 



środa, 24 sierpnia 2022

znaleźliście ostatnio jakieś kółka zębate?

 Bonjour w ten kolejny poranek sierpnia, smutny, gdyż nieuchronnie i nieprzebłaganie zbliża się szychta. Wicie, co robiłam, jak mnie nie było? Nic krwa nie robiłam, a jestem taka zmęczona jakbym wszechświat udziergała na drutach i to jedną nogą. Przeczytałam malazańczyków i czekam na dwa ostatnie tomy. Spłakałam się oczywiście, bogać tam spłakałam, zryczałam się jak bóbr. Obejrzałam jakieś srylion filmów po angielsku, żeby choć w taki sposób mieć kontakt z językiem, skoro już nigdzie nie wyjeżdżam, obejrzałam świetną netflixowską adaptację Sandmana według Neila Gaimana i nie mam zjeżonej sierści, ze źle, no ale sam Gaiman pilnował sprawy, więc wiadomo. Żyłam na godzinę i zawołanie, bo mamcia (chyba to mnie, osobę mało związaną z czasem, najbardziej zmęczyło, ten wieczny zegar w głowie dziewięćdziesięciolatki, który jest podstawą jej trwania). Oraz sprzątałam de novo et de novo kakofonię kurzu, kociej sierści, krwi i much, degrengoladę prochu i pyłu oraz piekielne tumany brudu, fajno, nie? Swoją drogą, gdyby jednak dać chaosowi wygrać i nauczyć się żyć jako robak chaosu na przykład albo inna zręczna istota tego typu? Oraz robiłam ogórki, niekończące się rzędy ogórków, które niby nie rosły bo susza, a nie wiedzieć skąd nagle pojawiały się w wiadrach i śmiejąc mi się szyderczo w pysk, wymuszały krążenie kuchenne, dżiii, nie jestem urodzoną gospodynią domową, raczej, gdybym się zastanowiła, to gospodą, bo gości u nas dostatek. Ale bycie gospodą też ma swoje wymogi, więc dobrze jednak te ogórki i inne wiórki w zapasie posiadać. Oraz przyjemnie. Oraz smacznie. Lubię gości, więc te ogórki jednak robiłam, zresztą nie miałam większego wyboru, bo zbrojne oko matki wisiało nade mną jak chmura pełna grozy i dezaprobaty. Więc upał, nie upał, zamykałam książkę i szłam do tych ogórków.


A wam przyniosłam nowe wiersze, tomtom Silnik na trawie Karola Maliszewskiego. To takie wiersze, gdzie życie rozłożone jest na części jak silnik reperowany przez szwagra i próbujemy w nim, w tym życiu znaczy, przypasować co idzie do czego. I nie jest to życie ogólne, jako takie (choć nie da się tego uniknąć, tej filozofii, bo ta jest immanentną częścią silnika), ale życie szwagra, pani z programu rolniczego, "elfa" z Sieradza, moje, twoje, autora. 
Jest w wierszach próba zrozumienia działania, chęć złożenia do kupy i uruchomienia machiny w jakiś sposób idealny, boski (może nawet perpetuum mobile), tak, by działała bez usterek, ale też jest i obawa co i jak z tym będzie. 
Jak będzie z nami, gdzie i do kogo się zwrócić, bo nie ma jak się zwrócić, bo miejsce po bogu opustoszało lub nieubłaganie pustoszeje. Bo obraz boga nawet już do niego chyba nie tęskni. 
Jest niedopasowanie cywilizacji i przyrody, jak ten silnik rozłożony na trawie, a jednak jakoś razem próbują istnieć, bo przecież to przychodzi do tego, bo już teraz nie ma innego wyjścia, bo pierwszy człowiek się nie odpierdolił i dalej robił swoje i teraz nawet jeśli wbrew sobie, to pokazujemy skrzypom kto tu rządzi, choć czujemy, że jednak w nas i na zewnątrz coś drży.
Ale może tomik wcale nie o tym, więc jeśli chcielibyście przeczytać go na swój własny niepowtarzalny sposób, to bardzo do niego zachęcam.

i z tomiku  Silnik na trawie kilka wierszy Karola Maliszewskiego

***

ten się zajmuje powietrzem,
oddycha,

tamten ogniem,
płonie

kilku innych odbija się
w wodzie



***

z samego rana obraz
boga: zbiera kwiaty
na łące i nie pamięta,
co kiedyś robił
i jak był wysoko,

nawet już nie tęskni




***

wychodzą na brzeg,
gdy mają jakiś problem,

bo tak normalnie
to siedzą w swojej głębi




TAK JAKOŚ

Tak jakoś niezgrabnie
pierwszy człowiek rzucił kamieniem, że

oberwał przebiegający obok
mamut (czy ktoś
w tym rodzaju), który

odwrócił się i rzekł
we wspólnym wtedy języku:
odpierdol się.

Ale pierwszy człowiek tego
nie uczynił i dalej
robił swoje.

Tak mu zostało.


*

No i darz bór, a  ja dziś jadę na miniwycieczkę z kumpelą, z czego barzo się raduję.
A na ps, to nawiedzili mnie ostatnio poeci i niepoeci, czym uciechę wielką i radość w mem ponurym serduszku zrobili i oto

na zdjęciu widzimy trzy gracje siedzące z gracją u stóp zrujnowanego barokowego dworku (XVIII) w Potrytach  na leżącego do rodu von Marquardt . A zatem Retes, Boriena i wusz


tu, na tle XVIII wiecznego sanktuarium św Rocha w Tłokowie widzimy Endriu i Anię



Zaś tu na tle całkiem współczesnego krzaka lilaka w ogrodzie wusz, tow. Radwański jest za wysoki żeby go objąć po matczynemu za kark




czwartek, 11 sierpnia 2022

miź miź

 No bo wiecie, nie mogę się nacieszyć :)

Kolejny obrazek Grzegorza Chudego do książeczki Baśnienie

o tu

niedziela, 7 sierpnia 2022

Niepylak Apollo

 Po długich i ciężkich dniach bólu, kiedy to musiałam urodzić pracę podyplomową zawalając tym samym błogie czytelnictwo oraz inne przyjemności, obudziłam się nad ranem gmerając językiem z tyłu głowy, gdzie nieśmiało tłukło się o kość potyliczną niewyraźne odczucie, coś na kształt delikatnego motylka rodem z najmglistszych snów. Podążyłam za motylem, zwlekłam się z łóżka o piątej i odpaliłam kompa, by jeszcze raz zajrzeć do przeczytanych sto razy wytycznych w panelu słuchacza mojej podyplomówki. No więc tam było napisane w for-mie-e-se-ju. I wiecie, teraz muszę skleić dziadostwo wstawiając filozoficzne rozważania własne oraz cytaty srogich myślicieli na temat rozwijania zainteresowań i uzdolnień ucznia. Huczę z radości.

Ostatnio rozmawiałam z Retes, wiadome, ona ma pilną robotę, ja mam pilną robotę, więc rozmawia się pysznie, no więc mówiłyśmy o pisaniu o miłości, bo mi się po latach napisał taki fajny eratyk, który jeszcze jest do płoszenia, ale jest mi podobającysię (jeśli jeszcze raz ta mucha, którą wyrzucam przez okno wleci do pokoju i usiądzie na mnie, pieprznę ją), no więc jestem z niego zadowolona. I tak sobie dywagowałyśmy usiłując nie myśleć, że robota czeka za plecami, o pisaniu o miłości. Że ciężko jest o niej pisać jawnie, póki uczucia są nią związane, póki jest wrażliwą tkanką integralną naszego ciała i ciała obcego, póki poruszenie jej porusza oba ciała, póki boimy się, ze coś utrąci, nie tak ujmie, będzie niedostateczne, a co najgorsze, będzie rozpoznawalne. I to, że mi się ten eratyk napisał, sugeruje mi, że to już naprawdę koniec we mnie tego słodkiego bólu, że żałoba naprawdę zamknięta i mogę bez drżenia korzystać z obrazków i wspomnień, przekuwając je i wyginając do woli. Bez strachu, bez poruszeń, bez ranek w śluzówce. Odzyskuję swobodę i to, choć wiadomo, zawsze żal utraconej miłości, jest uczuciem pełnym światła, jak wydobycie się z kokonu poczwarki, który choć przeźroczysty, był jednak ciasnawy. No i fajnie. I to tak na dziś. Ament

A na deser przyniosłam cudowny wiersz Anny Piwkowskiej

Czarna fasola

Czarna fasola sypie się przez palce
niczym różaniec
głucho uderzając w dno białej miski.

Tak się powoli wyczerpuje lato.

A na fotografię przyniosłam andruty. Przełożone Nutellą i dżemem śliwkowym domowej roboty. Powinnam odgruzować chałupę, bo zaraz wpadnie moja siostra, która ma na drugie imię Piąty Jeździec Apokalipsy, a po południu dwójka absolutnie cudownych poetów z dołu Polski nawiedza me zakurzone progi po raz pierwszy, więc wypadałoby. Ale przedpołudnie, zanim świat zacznie się szamotać, jest takie słodkie...



sobota, 6 sierpnia 2022

listy na liściu

 Brzoza sypie, tak wcześnie. Bociany zgodnie z harmonogramem zbierają się pod moim oknem  i zawsze mnie wtedy nostalgia, żałość jakaś, w dołku ściskanie, że to już, że kolejny raz opustoszeją gniazda i czekać będziemy na nie w szare dni, teraz jeszcze bardziej podszyte strachem. A strach narasta, nawarstwia się cienkim osadem, zanim się obejrzysz, stanie się lękiem, a jako stały towarzysz stanie się lękiem naszym powszednim i już nigdy nie damy rady rozluźnić spiętych ramion i ściśniętych gardeł. Chciałoby się ciszy, spokojnego umiaru, a bierze się udział w hałasie, niespokojnym przebieraniu, gromadzeniu, rosnących fantazyjnych potrzebach. Chcemy więcej i donośniej, a potrzebujemy mniej i ciszej. Dobrze, że miasta jedno po drugim, decydują się na wygaszenie iluminacji zabytków. Ja wiem, że piękno nocnych fotografii, że theatrum sztucznego światła, ale może właśnie dzięki temu będzie okazja, by poczatować na Koloseum, czy inny Szymbark oświetlone pełnią Księżyca, może dzięki temu wielu z nas zobaczy na niebie gwiazdy i zaduma się, dlaczego u licha,  do tej pory tego nie zauważył? Może więcej usłyszymy, może lepiej? Może powrócą słowiki, tuż po tym, kiedy powrócą zarośla i drzewa? Jazgotliwe są sztuczne nocne  światła. Nawet tu, u mnie, na wsi zmęczona byłam nazbyt jaskrawymi lampami strzegącymi budynku nowej szkoły. Przyzwyczajona do podwórza w pola, gdzie gwiazdy można zgarniać wprost do koszyka, do zasypiania wśród szeptów z ciemności i opowieści nocnego domostwa, zostałam poczęstowana elektryczną bielą rozświetlającą mrok nikomu z ludzi niepotrzebnej w tym czasie przestrzeni. Dobrze, że te światła trochę przygasły, powróciły łagodne cienie, powróciły na swoje pastwiska gwiazdy, choć to już nie to samo. Wysychają rzeki, zanikają studnie, w sierpniu przychodzi jesień, a listopad ciągnie się miesiącami. Powinnam cieszyć się, ze tyle piękna przeżyłam, zobaczyłam, czego młodsi już nie doświadczą, ale umiem i chcę żyć tu i teraz, chętnie czerpię z przeszłości przyjemność, ale nie umiem nią żyć, nie potrafię się w niej schronić, dlatego boli mnie obecna minuta, dzisiejsza godzina, świat tu i teraz. A nie, stop, świat mnie nie boli, boli mnie ludzka bezmyślność. 




piątek, 5 sierpnia 2022

klepisko

 Wiadomo, że jeśli musze pisać pracę, to wolę zrobić wszystko absolutnieinne, choć w tym upale to też nie bardzo się udaje. A jest sezon papierówkowy, a papierowym jabłkom żaden smak równać się nie może, więc trzeba się nie tyle najeść, co nażreć na rok cały. Tak sobie dzisiaj, otworzywszy, czy raczej nie owierawszy oczu na godzinę czwartą (śpiewamy Czwarta nad ranem) dumałam nad obserwacjami z końca świata o pisakach. Że strach trochę gębę do człowieka piszącego otworzyć, bo zaraz zrobi z tego historię, opisze ją i już ta historia, ta twoja opowieść stanie się własnością wszystkich, stanie się użytecznością publiczną i już nigdy nie będziesz śmiał powtórzyć jej komukolwiek innemu, bo się powtórzysz, zmultiplikujesz, zwielokrotnisz jak w lustrzanym gabinecie, odbijesz i wypadniesz blado. Jakbyś komuś innemu tę historię ukradł, znacie ten stan po pijaku? już mi to mówiłaś. Trochę to jest ładne, a  trochę straszne. Straszne, bo to, co napisałam, a ładne, bo się w jakiś sposób czuje człowiek unieśmiertelniony, wyróżniony, że to właśnie z jego ciała, z  jego krwi. Jest też i przełamanie intymności tego, co się między ludźmi zadziewa, gdy tak szybko staje się publicznym. Nam piszącym (nie sądziłam, że kiedyś użyję tego zwrotu) ciągle mało, ciągle brakuje historii, opowieści. Czujemy niedostatek historii własnych, za wielką z nimi zażyłość, która powoduje, że się nam własny żywot miałki wydaje i nudny, i powtarzalny. Wciąż mielą go młyny w naszych głowach, de novo et de novo. Cudze zaś, o, to jest dopiero na młyn woda! Zawsze lepiej tam, gdzie nas nie ma, zawsze serdel, który sąsiadka przywiozła z miasta i wręczyła do łapy mojemu kumplowi z bandy, smakował jak niebo i niczym wobec tego serdla, który to serdel był w naszym domu. No i ten serdel, znaczy ta historia, opowieść cudza jest przywieziona przez sąsiadkę i tego smaku nie da się porównać z domowym.  I gryziony ten serdel z łapy kumpla, znaczy ta opowieść staje się naszą, zasila źródło, wyrasta w naszym ogrodzie jak piękny, egzotyczny gatunek przywieziony przez przyjaciela z dzikich i tajemnych podróży. Chce się go opisać. Strasznie i przyjemnie jest opowiadać historie ludziom piszącym, jeszcze straszniej i przyjemniej je czytać. A Wy co robicie w upał?





Na zdjęciach Jez. Blanki i Bandzior lub Lena; śpiący Globus; fasolka szparagowa pod pokrywką, która była miedzianym talerzem zakupionym w jakiejś dzikiej malignie po nic, a okazało się niedawno, że właśnie do tego garnka, do którego żadna pokrywka pasować nie chce; i książki, co widać.

czwartek, 4 sierpnia 2022

Baśnienie

 Zatrważające, jak wiele rzeczy trafiło ostatnio do zakładki nuta sol, czyli przedziału pasącego meee ego. A skoro Pan Grzegorz Chudy udostępnił na fb, to chyba mogę się już pochwalić obrazkami do trzeciej książeczki. Ciekawa sprawa, że poprzednią zilustrował Grzegorz Ósmy, a tę Grzegorz Chudy. Widzicie to, prawda?

to tut, pod linkami dwa obrazki

Obrazek na okładce

Obrazek w środku

Ps: sezon robienia ogórków, robienia fasolki, robienia co tam w trawie piszczy, to męczący sezon, kiedy ma się wciągające książki, a jeszcze trzeba pisać pracę podyplomową. kolejną. na cholere komu tyle moich prac, które traktują i traktują o uczeniu dziatwy, jeeeżi! 

wtorek, 2 sierpnia 2022

Rozumiemy się bez sów

 Jesień. To już nie te czasy, że sierpień, to lato. Znowu bociany zostawią nam pustkę w sercu i trzeba będzie wytrzymać część roku bez nich. Niewiarygodne, jak się człowiek przyzwyczaja do piękna, że ono na wyciągnięcie ręki jest, łazi po twoim ogrodzie, zwisa ci nad głową, spaceruje po dachach. Zimny wiatr i zimny deszcz. Dobrze, że deszcz, choć ogórki mówią, że dla nich to właściwie jedno kopyto, bo lubią mokro, ale ciepło, a tutaj mokro i zimno, a potem wiatr i zimno i sucho. Dziś dam sobie jeszcze chwilę wolnego i jutro siadam do pisania pracy, nie ma to tamto. Za mną kolejny tom Malazańskiej Księgi Poległych Stevena Ericksona (przeł. Michał jakuszewski) i jadą do mnie już dwa tomy dalsze, więc przebieram nóżkami. O cyklu pisałam, to nie będę powtarzać, bo co tu powtarzać, jak nadal jest rewelacja.

Jakiś czas temu wylosowałam u Zinka jeden z dwóch komiksów, które wyszperał i nabył. No więc mnie przypadła w  prezencie Willa Eisnera, Umowa z Bogiem. Trylogia. Życie na Dropsie Avenue (tłum. Jacek Drewnowski) i oo, jeśli nie wielbicie komiksu, to i tak przeczytajcie go jako książkę z ilustracjami. Zamiast recenzji pozwolę sobie przekleić moją laudację, której dokonałam w okienku Retes (poprawiłam literówki w wersji oryginalnej, reszta bez zmian)

wu: bo nie czytałaś tych dobrych
nie trzeba wiele słów, żeby opowiedzieć
pomyśl sobie, ze to wiersz
wiersz ma tez mało sów
czy raczej wiele wierszy ma mało słów
cudowne studium nowojorskiej dzielnicy, ale i mechanizmów w grupie ludzi
z problemami rasowymi, etnicznymi, statusu
wielokulturowością
przestępczością
na kanwie historii Ameryki, ale i świata
wszystko zarysowane, a tak udatnie, że widzisz o wiele szerszy kontekst
i rysunki cudowne, jak film
to z jego powodu ustanowiono najważniejszą nagrodę dla komiksu
Nagrodę Eisnera
z powodu autora
komiks z 1978r
autor miał wtedy 61 lat
i to był początek komiksu
Eisner niejako był jego ojcem
Przeczytaj jak książkę z obrazkami 

no i tak. Se naprawdę zobaczcie tę rzecz.

poniedziałek, 1 sierpnia 2022

Mała antologia wierszy ukraińskich

 Cieszę się z zaproszenia do projektu Mała antologia wierszy ukraińskich 2014-22 przez fundację Pogranicze, choć strasznie bałam się tego zadania, jakie przede mną postawiono. I słusznie, bo kosztowało mnie to wiele pracy, nerwów i niepewności. Właściwie dzięki temu i kilku innym równoległym projektom i pracom, przez miesiąc niemal nie spałam. Ale lepiej lub gorzej, zrobiłam to i trochę nadal się obawiam, a trochę jestem z siebie dumna.
Na pewno czuję się zaszczycona znalazłszy w tak zacnym gronie drugiej serii, która wyjdzie niedługo, a znajdą się w niej tomiki:

Olga Bragina / Julia Fiedorczuk, 
Ala Gulijewa / Joanna Lewandowska,
Kateryna Kałytko / Aneta Kamińska,
Ija Kiwa / Alicja Rose,
Wasyl Machno / Bohdan Zadura,
Anna Maligon / Jakub Kornhauser,
Hanna Osadko / Agnieszka Wolny-Hamkało,
Daria Suzdalowa / Krzysztof Czyżewski,
Iryna Szuwałowa / Aneta Kamińska,
Serhij Żadan / Aleksandra Zińczuk.

https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,28715494,postarzelismy-sie-o-cala-wiecznosc-polscy-poeci-tlumacza.html?fbclid=IwAR2oOeDkq9nrwyq_gJQmcVJG72Oo3HOeni9YZ7OkQTGTAwXz7gka1f5r83Q

w pierwszej serii zaś możecie poczytać:

Wołodymyr Bynio / Janusz Radwański,
Ołeksandr Irwaneć / Jerzy Czech,
Halyna Kruk / Aneta Kamińska,
Kateryna Michalicyna / Jakub Pszoniak,
Iryna Mularczuk / Katarzyna Szweda,
 Julia Musakowska / Aneta Kamińska,
Walerij Puzik / Leszek Szaruga,
Ostap Slywynsky / Bohdan Zadura,
Julia Szeket / Bohdan Zadura,
Natalia Trochym / Krzysztof Czyżewski.