czwartek, 22 grudnia 2022

Chwilka chwalątki

No ten, jest rzecz, że chcecie cegiełką złotych polskich powiedzieć, że hej, nie zgadzam się na strach, śmierć i zło? No to możecie zamówić w Fundacji Pogranicze  zestaw tłumaczeń wierszy ukraińskich poetów. W tłumaczeniach mam tez i ja skromny udział.

Alija Gulijewa, Kość w gardle, przeł. J. Lewandowska


a tu nazwisko me dotarło na Słowację, no kurka wodna! tadaaaa link


a tu znalazłam w Nowym Napisie

niedziela, 11 grudnia 2022

czytanie wdzięczności

 No bo wiecie, ponieważ jest łikend i jeszcze św. Mikołaj był tak łaskawy, że zaczerpnąwszy garścią z mojego osobistego konta, przysłał mi w zamian książeczki, to spędzam znowu czas z Sandmanem. Czytam od deski do deski, zawsze czytam książki od deski do deski, przedmowy, posłowia, przypisy, stopki redakcyjne, podziękowania. I właśnie o tych podziękowaniach dziś, bo uznaję, że skoro autor lub autorzy umieszczają podziękowania w książce, to czynią tak, gdyż ludziom z podziękowań, w odczuciu autorów należy się wdzięczność, a skoro należy się im wdzięczność, to powinniśmy przeczytać nazwiska tych osób i dowiedzieć się, co ważnego dla autora uczynili. Nie wiem, jak wam, ale mnie sprawia to ogromną frajdę, jakbym stawała się na chwilę częścią procesu, uczestniczyła. Czytajcie podziękowania, a ja zagrzebuję się w zwałach kołdry, otaczam krążkiem lampczanego światła i zabieram do kolejnego tomu.




sobota, 10 grudnia 2022

rozwiązanie schroedingera

Podobno nie mam problemu z wyrażaniem się: Asia, ty tak fajnie potrafisz powiedzieć, Asia weź ty napisz, bo ty umiesz.
Podobno mam wielkie problemy z wyrażaniem się: Nie życzę sobie następnym razem takich bezczelnych i chamskich komentarzy z twojej strony, Jest mi strasznie przykro, ze gdy upominam xxx i Ty kpisz…
Słowa mają wielką moc, mocno trafiają do tego ośrodka, który zamienia je w obrazy własne nazywane rozumieniem. Komunikacja jest najtrudniejszą sztuką świata. Samo posiadania klucza nie załatwia sprawy, ten klucz trzeba wciąż aktualizować, wciąż odciskać swoje kody w glinie rozpoznania. Możliwe, że liczba Dunbara jest z tym związana.
Nigdy nie wiem, czy umiem używać słów, nigdy nie jestem przekonana  jak użyć słów, nigdy nie mam pewności, czy użyte przeze mnie słowa zostaną odczytane zgodnie z moją funkcją falową bycia, czy kogoś nie skrzywdzą. Jest różnie. To jedno

Drugie jest weselsze

A rzeczy wydarzają się w najdziwniejszy sposób. Wszechświat zachęcał do wycieczki do radia Olsztyn, poprzez religijną Jolę, która ma tam koleżankę. Od razu przyklasnęłam, bo nigdy nie byłam stopą namacalną w radio (ta niechęć do odmiany w  niektórych przypadkach wynika z przyzwyczajenia). I tak to planowałyśmy od początku roku, aż dzień przed wycieczką bęcnął mnie wszechświat, że ej, ty też kogoś tam znasz, kogoś, z kim się już tyle razy umawiałaś na spotkanie realne, kogoś, kogo blog ratowania lalek śledziłaś i kogoś, kto jest silną częścią twojego fb świata. I o, poznałam na żywo Magdę. Całkiem niespodziewanie prawdopodobnie dla nas obu. I ojejku, jak to fajnie, że żywa osoba jest taka, jak ją sobie wyobrażałam!


A zatem tak na marginesie,

 moi drodzy, czasami, kiedy podskakujecie, pamiętąjcie, że Ziemia w tym czasie obraca się o ciut i  wcześniej czy później, znajdziecie się w tym samym, a zupełnie innym miejscu. 




niedziela, 4 grudnia 2022

domek z kartek

Niemal spokojny łikend. Śnieg, który nas wczoraj zasypał, przykrył naprawdę wszystkie hałasy. Nie dźwięki, ale hałasy właśnie. Po południu ludzie przestali jeździć, piłować i zgrzytać, został tylko szmer padających kropek, narzekanie awifauny i tajemnicze niezidentyfikowane szelesty. Samozadowolenie z powodu uprzątnięcia i spilingowania skóry domostwa, skutecznie podniosło mi punkty apgar, a i żywe istoty domostwa tego, nie popadały wczoraj w jakieś szczególne dramaty. Nie bardziej niż zwykle. I w tej na poły uśpionej atmosferze, a później dodatkowo w fioletowym świetle zachodu, unurzałam się, utaplałam w słowach i obrazkach.

Najpierw Neil Gaiman, tym razem cykl Śnienia, o którym nie będę się rozpisywać, bo jest to nadal universum Sandmana, tylko skupiony na samej krainie i jej mieszkańcach. Sen opuszcza Śnienie i, doczytajcie to sobie sami, rzecz jasna. Jasna sprawa, że uczta obrazkowa i opowiastna.

Noce Nieskończone (z tegoż universum), które traktują o Nieskończonych, a więc Śmierci, Śnie, Zniszczeniu, Pożądaniu, Rozpaczy, Malignie, Losie. Każda postać, to osobna historia z innym rysownikiem i inną formułą, które to formuły znakomicie zgadzają się ze specyfiką postaci.

Wczoraj pisałam o mocy opowieści. Dzieła Gaimana, zarówno te pełnosłowne, jak i tworzone wespół z rysownikami komiksy, to jest przykład prawdziwej mocy, która chcesz, czy nie chcesz wsysa cię jak wir aż na samo swoje dno. Kiedy książka się kończy, mrugasz oślepiony światłem codzienności i naprawdę nie wierzysz, że cały czas twoje ciało tu było. I na tym realnym (czyżby?) ciele, nosisz wszelkie znamiona przebytej przygody, ból nadwerężonych mięśni, ukruszony ząb, mokre od łez policzki. Każdy, kto zacznie od zaprzeczenia, niech najpierw sam sprawdzi, później pogodzę się z jego zdaniem.

A nocą obejrzałam na Netflixie serię Wednesday Tima Burtona. Ładny, timowy taki, ale czuć już jego łagodnienie. Wednesday, to, a jakże, miniatura Johnego Deepa (Burton taką właśnie postać uwielbia, nawet w swoich animowanych), acz to nie zarzut. Zresztą myśl o łagodnieniu to też nie zarzut, bo serial jest bardzo burtonowski (uwielbiam), tylko wcześniejsze rzeczy miały jakiś wyjątkowy pazur, dozę szaleństwa intuicyjnie rozpoznawaną przez dzieci, a ekscytującą dorosłych (albo odwrotnie może), cienki, niemal niedostrzegalny włos, który leży pomiędzy futryną, a drzwiami i nie do końca pozwala się im zamknąć. Wednesday jest już "nowa", bardziej uporządkowana, przewidywalna, na szczęście nic nie traci ze swego malarskiego, baśniowego czaru burtonowego umysłu. I dobrze, bo to frajda.

Zaś w ubiegły łikend przeczytałam książkę, która dodała mi myśl, jakiej nie miałam - W domu snów, autorstwa Carmen Marii Machado w przekładzie Łukasza Błaszczyka. 
Nową myśl, w sensie, że wcześniej jakoś w ogóle nie przychodziła mi do głowy temat przemocy w związkach nieheteronormatywnych. Z powodu przesączania się z mediów standardowych problemów, tolerancji, nietolerancji, protestów i manifestów, mój mózg zaczął w którymś momencie generować myśli zabarwione propagandą i wyszedł ze stanu zwykłyświat. Więc ta książka dała mi po grzywce i potrząsnęła za ramiona i przypomniałam sobie, że świat działa tak samo dla wszystkich i żadna tęcza nie ochroni nas przed katastrofą. Tylko my sami. Książka jest odważnym zapisem związku autorki, w którym była przemoc, groźna, niszcząca, pozbawiająca jakiegokolwiek poczucia siły. To, że związek był queer w niczym nie przeszkadza tej książce być o związku przemocowym każdym, ale dodatkowo mnie jakoś to ocuciło z haseł. Bardzo polecam, bo jest świetnie napisana, bez mazgajstwa żadnego, czy grania na emocjach, miejscami cholernie poetycko, miejscami onirycznie, wręcz malignowo, a czasem pragmatycznie jak sól na stole. Machado znakomicie wyjęła i dała nam siebie, tak po prostu, bez żadnego wdzięczenia, czy żebrania o uwagę. Jak już skończycie Gaimana, przeczytajcie W domu snów.




sobota, 3 grudnia 2022

wir słów

 Zaczynam opowiadać i natychmiast kąsają mnie myśli, wyłażą z kątów, żeby mnie szarpać, czy moja opowieść będzie dostatecznie mądra? czy będzie dostatecznie ciekawa albo przynajmniej dostatecznie piękna? Żeby opowiadać, trzeba mieć mężne serce, nie tylko przeciw światu, ale także przeciw własnym wątpliwościom. Trzeba też istnieć w wielkiej równowadze. Opowieści, które do mnie docierają, budują lepszy świat, w którym żyję tysiącami żyć. Żyję w całości, zostawiając swoją organiczną powłokę zwiniętą w fotelu lub zapakowaną w fraktale kołdry. Śmieję się, cierpię i płaczę w rytm pływów krwiobiegu opowieści. Przekraczam światy i wracam odmieniona, kompletnie nieswoja. Na razie wracam.
Kochamy opowieści. Właściwie kochamy, to niedobre słowo, nieoddające gruntu rzeczy. Potrzebujemy opowieści i wchodzimy z nimi w szczególny rodzaj koegzystencji opartej na wzajemnej wymianie, choć nie do końca jest to symbioza. Każda dobra opowieść nas zmienia, zabiera kawałek mnie takiej, zostawiając fragment nowy, niewbudowany jeszcze w całość. Czasami nie wiadomo nawet, co z tym fragmentem zrobić, tak wydaje się niepasujący lub zaskakujący albo jeszcze bardziej, dziwny.  Opowieść potrzebuje tych skrawków nas do trwania, do rozmnażania się, jest więc szczególnym rodzajem istnienia, które, można by spekulować, jest rodzajem życia. Karmi się, rośnie, przemieszcza, namnaża... Bywa, kiedy nasz umysł jest wyjątkowo podatny lub nie znajduje właściwego balansu między ową szczególną wymianą, a twardym pragmatyzmem rzeczywistości, opowieść uzjadliwia się, pokazuje swoją pasożytniczą twarz i przejmuje kontrolę. Człowiek, nad którym opowieść przejęła kontrolę ma krótko mówiąc,  przekichane,  bo zmienia strukturę, kawałek po kawałku z zawrotną szybkością (opowieść jest żarłoczna) i w tym tempie nie potrafi wybudować zmian dostatecznie szybko, przyswoić ich i zsynchronizować całości. To właśnie wtedy pojawiają się maligny, obłędy, omamy. Opowieść to ważna część naszego życia, poważny partner i groźny przeciwnik. Strzeżcie się opowieści.