Och, przeputałam ciepłą słoneczną sobotę na funkelnówka sezon Lucypera, a dziś jest ciepła mokra niedziela i też fajnie, choć niedziele w roku pracowym są zawsze nieco nostalgiczne i pociągnięte niepokojem. Uczę się jednak ten niepokój oddalać, można by rzec prokrastynuję go. Zanim siądę do dalszego czytania Malazańskiej Księgi Poległych t.3, który to cykl już wiem o czym jest, on jest o tym, że wojny, każde wojny są be, więc zanim zasiądę to słów kilka o innej książce, która również, tylko w inny sposób to zdanie popiera.
Dzień został w nocy. Wiersze miłości i z nienawiści Konrada Góry. Czytam ją sobie na trasie dom-kopalnia, wykorzystując chytrze fałdkę czasu, czytam na różne sposoby, raz usiłując zajrzeć pod słowa, innym znów razem smakując melodię, jeszcze inaczej, przebiegając po niej tylko powierzchownie myślą. Książka trochę jest chyba trochę jak Konrad (słabo go znam, właściwie wcale, ale takie wrażenie pierwsze), pod lekkim grymasem smętnego oblicza, zdaje się skrywa przewrażliwy rdzeń, który reaguje na drgania atomowego zegara świata. Konrad buduje obrazy z używanych desek, szkiełek i chwastu, przykleja konstrukcje w ruderalnych miejscach użyteczności i stawia w tych całkiem nowych, które naznaczone zbudowanym przez autora szałasem wiersza, nagle zaczynają się kruszyć, przesypywać i odsłaniać swój mizerny szkielet. O czym według mnie buduje Góra? O lichocie naszego wytwarzania, o niespójności wytwarzania z tworzeniem i stworzeniem, o nieubłaganej bezmyślności. Ale jednocześnie przepływa przez wiersze pewien masochiostyczny zachwyt nad tą nietrwałością, nad szmelcem, rupieciarnią naszego umysłu i języka, które nieudolnie obracając materię i ducha w swoich żarnach, dekonstruują, destruują. Widzę też w tych wierszach tęsknotę połączenia, powrotu do ewolucyjnej sieci powiązań, która za naszą sprawą pękła i przebudowuje się poza nami, odcinając możliwości, nieubłaganie, krok po kroku wyrzucając nas poza harmonię i skazując na klęskę. Czy niesie nadzieję? Chociaż wiersze mówią, to jest koniec, to jest ruch ostateczny, jednokierunkowy, pomiędzy słowami przewija się jednak, może niechciane, może odpędzane, ale jednak, poczucie wystawiania głowy nad nurt, przytulenia do ostatniej topoli w geście uspokojenia, bycia z ludźmi i znajdowania w tym przyjemności nawet za cenę nienawiści, nawet za cenę miłości. Zresztą sami przeczytajcie, a ja idę na szczaw.
niewypowiedziane
5 dni temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz