wtorek, 31 sierpnia 2021

plumkanie fantasyjne

 Dzień ostatni kanikuły, pada, bogać tam pada, leje jak z cebra i sama nie wiem, czy już powinnam spraszać do domu wakacyjnych urlopowiczów doniczkowych, czy jeszcze wytrwają pośród września korzystając ze słońca i przestrzeni. Maliny rozmakają w ogrodzie i nici z dzisiejszego jabłkobrania, a chce mi się owoców, pochłaniam latem owoce garściami, napycham sobie nimi buzię jak chomik, bo tylko wtedy czuję ich smak. To nie tyle zachłanność, co kompulsywność smakowa.
Z rzeczy, które powinnam  pamiętać, to takie, że idąc w stroju galowym do roboty, warto tym razem wziąć ze sobą -parasol, nawet jeśli zdaje się, że to tylko przelotna mżawka. W czerwcu zaniedbałam i wylądowałam na uroczystym apelu mokra do szpiku kości z resztkami fryzury sterczącej entuzjastycznie we wszystkich kierunkach podczas wysychania. Wesoła matka natura zamiast dać mi zdecydowane włosy proste, jak u połowy rodziny lub zdecydowane włosy kręcone, jak u drugiej połowy, dała mi coś spokrewnionego z hybrydą słomianego stracha na wróble i brzozowej miotły i to coś żyje swoim własnym niewyjaśnialnym życiem, ale na pewno się nie układa.


Zdalne nauczanie trochę przeformowało moje podejście szkolne, więc planuję kilka zmian, trochę eksperymentów, a co będzie to będzie. Nie wiem jeszcze czy mi się chce już do pracy, jakaś część mnie jest zanurzona nadal w zniechęceniu i zmęczeniu oświatową polityką, część jednak cieszy się na spotkanie z dzieciakami, więc jutro zapakuję organiczną zawartość w odświętne tekstylia i będzie co będzie.


Tymczasem naprędce czytam jeszcze Malazańską Księgę Poległych Stevena Ericksona (tłum. Michał Jakuszewski), a czytając drżę, bo Luk pożyczył mi  obkładając wszakże klątwą, że jeśli coś się stanie, to wydarzy mi się szereg niezrozumiałych, a  bezlitosnych przypadków, jak całkowanie, permutacje i wielki limes, wolę zatem wkładać rękawiczki. Na razie jestem u końca drugiego tomu i rzecz jest fajna, tylko jak zwykle w pierwszej połowie gubię się w imionach, nazwiskach i stronach konfliktów, później już jest lepiej.  Bardziej strategiczna rzecz, niż magiczna, ale w pozytywny sposób, więc czytam z zajęciem. Na skutek pełnego zanurzenia się w wizualia i literaturę fantastyczną, moje sny prawidłowo zareagowały kreacją przedziwnych przygód onirycznych i po raz kolejny zachwyciła mnie zdolność ludzkiego umysłu do generowania Wysokiego Absurdu z pozorami logiki. Szkoda, że nie chce mi się tych fabuł zapisywać, kiedyś to czyniłam, ale zaczęłam pamiętać tak obłędne szczegóły senne, że czułam się nimi przytłoczona. Niektóre wszakże sny, miejsca i szczegóły senne  zachowałam sobie w mojej prywatnej przeglądarce, z której korzystam, kiedy dopada mnie bezsenność lub kiedy muszę zasnąć na życzenie. Zazwyczaj działa ich przejrzenie i siup. Śpię.


Empik mi powiedział, że będzie drugie wydanie pierwszego tomu Fistaszków Zebranych, z czego niezmiernie się ucieszyłam, bo nie uśmiechało mi się wydawanie połowy patyka na allegro, a nie potrzebuje koniecznie wydania pierwszego. 

I jeszcze poliżę  jęzorem autopromocji, ale muszę, no muszę, bo rozbawiła mnie recenzja Ósmego, którą tu w całości przytaczam:


"Chciałem polecić Wam nową książkę Joanny Lewandowskiej, która opowiada o pierwiastkach (głównie o węglu) łączących się w bardziej skomplikowane struktury i przeżywających tragikomiczne perypetie.

Wprawdzie książka jest bardzo dobra, ale ostatecznie można jej nie czytać, gdy kogoś to męczy, natomiast jest opcja zerknąć na ilustracje, które do niej popełniłem.
W sumie obrazków też nie trzeba oglądać, ale pozycję warto nabyć, gdyż znakomicie leży w dłoni i doskonale prezentuje się na półce podnosząc optycznie IQ posiadacza o 10 do 12 punktów.
Polecam."



A na koniec wrzucam przepis na zupę ze świeżych ogórków, bo już last call sezonu i koniecznie musicie ją mieć!
A zatem:

  1. Świeże ogórki kroimy w kosteczkę. Jeśli są chrupkie, młode, to ich nie obieram, jeśli skórka już zgrubiała, wtedy obieram, do wyboru. Tych ogórków im więcej, tym zupa ma intensywniejszą ogórkowość, ja biorę zwykle 6 średnich ogórków na garnek 4l
  2. Ogórki podduszamy na maśle (to istotne) w garnku
  3. Zalewamy bulionem. Albo wodą i kostka bulionowa. Ilość wody zależy od tego ile macie ogórków i ile chcecie mieć zupy, ja robię ok 3l
  4. Gotujemy, solimy, pieprzymy
  5. Dodajemy śmietanę, kto ile lubi, ja daję zwykle jakieś 4 łychy, żeby zupa miała intensywniejszą kwaśność. Czekamy aż zabulga ze dwa razy
  6. Wrzucamy mnóstwo zielonego koperku
  7. Jemy z chlebem lub bez, z jajem na twardo lub bez.
  8. Można też zupę bezkarnie i bezecnie modyfikować dodając np marchewkę, czy cuś, ale ja ją robię taką saute i jest pyszna oraz jej niewątpliwą zaletą jest to, ze szybko się ją sporządza.
Smacznegoż!


niedziela, 29 sierpnia 2021

siedzileń

Aloha, idzi jesień, spóźniony brat idziego wiosny i dobrze, bo wrześniowe pajęczynowe słońce poprzecinane chrypą żurawi, jest mi chyba najulubieńszym w kole roku. I tak jak zakochani pałętają się zwykle wiosną, ja zakochiwałam się najbardziej jesiennie. Nie to, że teraz, obecnie Kocham się  w jesieni, która w ogrodzie pełna jest późnych malin, jeszcze trochę świerszczy nocą i ładuje mi się przez okno razem z zziębniętym księżycem i kosmatymi ćmami.
Wyznam szczerze, że lato przerżnęłam w karty, a dokładniej w karty książek, zaś kiedy dwa tygodnie temu rozwikłałam tajemnicę opłat i z dzikiego entuzjazmu, że w końcu doszłam o co chodzi, zaabonowałam sobie i HBO i Netflix, no to cóż, wymiotło mnie niemal z życia, bo musiałam obejrzeć te rzeczy, które pragnęłam tajemnie i skrycie obejrzeć, a także rzeczy, których obejrzeć nie pragnęłam, ale tak ładnie wyglądały. Można mieć leniwe oko, można mieć leniwe lato. Można mieć też leniwe pierogi, choć tych nie lubię, ale za to chętnie wałkuję pierogi z innymi rzeczami.
Tak więc przeciekając wakacyjnie przez palce, bezczelnie przed nikim się nie tłumaczyłam, nie dosięgałam wymagań, nie martwiłam się opinią mieszkańców lasu i rozrzucałam czas garściami. Poczułam  konieczność odszukania siebie pod tymi wszystkimi posługami świadczonymi rzeczywistości nabytej, skupić się na sobie czasem aż do bólu, nie szukać balansu tylko wypucować się  bambusową szczotą i nawilżyć balsamem. No i tak jakoś zeszło, a  poza tym było wściekle gorąco, więc i tak aktywność moich neuronów była zminimalizowana, czyli szkody światu nijakiej większej nieuczestnictwem swym nie wyrządziłam. Przynajmniej na razie o tym nie wiem.

A w tym tygodniu pokazała się moja książeczka, z której barzo się cieszę, bo wygląda ładnie i ładnie Ósmy zrobił kolaże, do czego potrzebował trochę hejzdalejwięcowania oraz kija z marchewką, ale na koniec się sam z tego ucieszył. Wyszło zacnie bardzo, a  i pan profesor, który wymyślił serię,  znalazł w tych kolażach upodobanie. W ogóle to jest wielki fart, że mi Biblioteka Śląska drugi raz zaproponowała wydanie tomiku, więc uznaję, że wszechświatowi chyba czasem jest głupio z powodu swojej na mnie działalności i próbuje mi od czasu do czasu zesłać jakiś deszcz na uschłą trawę. Janek Baron, najulubieńszy i nadal na razie jedyny redaktor obu moich tomów, to też taki podarunek, bo współpracuje mi się z nim znakomicie i rozumiemy się bez pudła w kwestii co i gdzie. No i pokłada we mnie wiele wiary i zaufania, a to najważniejsza dla mnie droga redaktorska. Tak więc włala, Kreaturia!



czwartek, 26 sierpnia 2021

Z rozmów z przyjaciółmi - O takich czasach

 G8: No właśnie, zwłaszcza, że żyjemy w Dniach Ostatnich, koniec świata się zbliża: Rollingstonsi już wymierają

wusz: no, zaczęło się Wielkie Wymieranie Zespołów Rockowych

G8: antropoceńskie

G8: Potem będą krążyły legendy, że ostatni Ozzy żyje jeszcze gdzieś w szkockim pubie...

poniedziałek, 2 sierpnia 2021

od świętej Anki

 Sezon tęcz i chłodnego światła mówi, że za rogiem domu jesień oparła już plecy o ścianę i obserwuje żurawie. Lada chwila opuszczą nas bociany, jeśli zdecyduję się na wyjazd, przegapię ten odlot, zazwyczaj go przegapiałam. Niziutko, tuż nad przyciętą grzywką trawy, pełznie nostalgia, że kolejne lato za nami, że znowu skalista planetka obiegła dookoła naszą najbliższą gwiazdę, najdłuższa nasza podróż. Skończyłam czytać Wytrąconych z milczenia Magdaleny Grochowskiej. Piękna książka, która zgromadziła kilkanaście interesujących i ważnych postaci. Pisze o nich Magdalena Grochowska z czułością, ale nie tracąc dystansu. Nie potępia, nie winduje na piedestał, stara się zajrzeć za parawan i odszukać, skąd bierze się ten blask, to dziwne, czasem niepokojące, pulsujące wokół portretowanych światło.  Nie ma dłużyzn, język jest giętki i potoczysty, swojski, a ładny i elegancki. Niczego więcej tej książce nie trzeba.

Ukorzeniam róże, z trzech badylków będą ludzie. To biała, cmentarna, kwitnąca pysznymi kwiatami i obłędnym zapachem. Z płomiennopomarańczowej niestety znów nie dało się wykrzesać skry, już kolejny rok opiera się ze wszystkich różanych sił. Pakujemy lato do słoików z ogórkami, kisimy je na zimę, kiedy będą nam potrzebne siły witalne w walce z armią drobnoustrojów i brakiem światła. Nadajemy temu latu smak czarnej porzeczki, liści wiśni, zapach kopru, czosnku, surowość chrzanu i krzepkość dębu. Solimy łzami za przemijającym, jedna łyżka  na litr wody, ileż to się trzeba napłakać. 
Na krzaczkach umęczonych dźwiganiem, rozsiadają się pomidory, kwitną i pachną floksy, zarozumiałe pelargonie wdzięczą się do motyli i pszczół. I najważniejsze, papierówki, doroczne nabożeństwo smaku, na które czekam jak się czekało pierwszej świętej komunii. Iść pod drzewo, nadstawić dłonie, a oberwać jabłkiem w głowę, może być i tak, zwłaszcza kiedy drzewo się otrząsa z wiatru, jak pies z wody. Stara papierówka zna mnie od dzieciństwa i ja ją znam, ważne i piękne.