zwabiona pytaniem na jednym z portali poetyckich, myślałam o wierszowych modach i sądzę, że to nie tyle kwestia mód, co dryfu w stronę porozumienia.
w pewnym przedziale czasu, pisanie chce spełniać funkcję przestrzeni porozumienia. zatem musi dążyć do ujednolicenia pewnych kanałów transferu danych, rodzaju plików, haseł, kluczy, formuł - my biologi, nazywamy je czasem (ale to tylko pod wpływem alkoholu ;) lub w stanie religijnej ekstazy) szlakami nerwowymi.
żeby być zrozumianym, trzeba być zrozumiałym, trzeba mówić zrozumiałym językiem. i następuje ten dryf elementów, które scalają się w wyspę, na jakiej może zamieszkać populacja.
można tez pójść inną drogą, można przytrzymać się rafy, złapać za nogę albatrosa, zanurkować i zaplątać się w wodorosty. wyspy nie będzie, nie dotrzemy do płaszczyzny porozumienia, ale ocalimy swoje własne muszelki, kamyki i dziwny gatunek wieloszczetów, które migają tylko przy odpowiednich temperaturach. coś za coś. może się tak zdarzyć, ze zaplątanemu w wodorosty amatorowi kąpieli, zaczną się we włosach osadzać drobiny piasku, przyplącze się jakaś kłoda, mały krokodyl różańcowy i kokos. to może dać zaczyn nowej wyspie, dla mnie to są te momenty graniczne zmiany "formuł wierszowych", mało dostrzegalne w pierwszej chwili, a jednak po czasie widać wyraźnie moment, kiedy wyspy nie było i pojawił się ląd.
tak, sądzę, że rozbija się nie o modę a o odruchową chęć porozumienia. dryf i pływanie. i nie na darmo mawiają, że trzeba rozwinąć żagle, a na "możu" samotnie, bo to ocean możliwości
niewypowiedziane
3 dni temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz