czwartek, 28 grudnia 2023
A gdybyś to ty, był tu, na mojej blobowej klawiaturze, to co wysłałbyś w świąteczną przestrzeń?
wtorek, 19 grudnia 2023
popchnij świąt do przodu
I jakiś ten przedświąt bezpłciowy tegorocznie, niby pilnie, a jednak bezdusznie plotą mi się w środku wstążki codzienności. Czegoś nie czuję, przed innym uciekam, jeszcze tamtego unikam. Chwytam się zadań zewnętrznych, doprowadzam je do satysfakcjonującego miejsca, a we własnych czterech ścianach jakaś właśnie czworościenna jestem. Ani do tańca, ani do różańca, zupełnie niechoinkowa. Cóż, bywają i takie roczniki, co to bardziej kwaśnieje, niż smakuje, co poradzić. Czytać średnio mam kiedy bo sytuacje i ciało pokrywa się zmęczeniem i nieruchomieje, jak odwieszony do szafy kadr z płowiejącej nieubłaganie fotografii.
Zdołałam jedynie nieliczne:
Hokus Pokus Vonneguta (przekład Zofii Uhrynowskiej-Hanasz) książka ciemna i w tej ciemności pełna absurdalnego uczucia humoreski, jaką nam serwuje życie w takim a takim społeczeństwie, z takimi, a takimi rządzami i przede wszystkim z przywarami naszymi wszystkimi powszednimi i nie. Jakoś mi tak obrazem brojglowskim gra.
Prawda Półostateczna Dicka (przekład Zbigniewa A. Królickiego), co to jest zrobiona z opowiadań zszytych trochę na okrętkę, ale jako, że ja Dicka zawsze i we wszelkich odsłonach, wielbię też jego niedoskonałości, a może nawet tym mocniej, kiedy spod skomplikowanej makramy wyziera sztuczny staw, czy fragment syntetycznego ścięgna. Postapokaliptyczny ogród ziemski dla wybrańców i masy ludzkie wciśnięte pod skorupę. Właściwie ta książka już się dzieje, tylko w nieco innym geograficznie układzie. Siła propagandy i próżny trud zmian, bo życie jest jakie jest, a człowiek jest taki, jak życie.
I jeszcze takoż dystopiczna Pianola Vonneguta (przekład Wacława Niepokólczyckiego). Tym razem maszyny mają pierwsze i ostatnie słowo i bronią nas przed nami samymi. A skoro wiedzą lepiej, to właściwie większość ludzkości jest zbędna i żyje w poczuciu tej niepotrzebności otoczona dobrami produkowanymi hurtowo i z rozmachem. Taki straszliwy dobrobyt klasy średniej, a po drugiej stronie szczeliny, grupa inżynierów, którzy "do czegoś się nadają", tak przynajmniej decydują maszyny. I opowieść o tym, jak to się skończy.
I jeszcze śliczne Listy św. Mikołaja J.R.R. Tolkienapod redakcją Baillie Tolkien (przekład Pauliny Braiter), które to listy Tolkien pisał do swoich dzieci wcielając się w rolę najważniejszej legendy dzieciństwa. Urocza, ciepła rzecz ze ślicznymi przedrukami listów, kopert i obrazków. Zanurzyłam się z przyjemnością.
Z przedziwnych rzeczy zupełnie przypadkiem dyżurując na podłodze mamcinego pokoju i ślepiąc w telewizorowy ekran, obejrzałam polski film Córy dancingu (reż. Agnieszka Smoczyńska). I wciągnął mnie on tą dziwnością swoją i nie wiem właściwie co o nim powiedzieć, to w sieci sobie przeczytacie, jeśli kto nie widział, tam mędrsze piszą.
No i robiłam trochę krzyżówek, a trochę inne rzeczy, a że znakomita część z nich była nudna i się na bloga nie nadawa, to nic o nich nie napiszę.
Zrobiłam pierwszy wpis po czasie niewpisywania, to może się trochę moje zielone komórki ruszą.
a taka była zima
Aha, przez jakieś 3 tygodnie mieliśmy prawdziwą cudowną zimę, ale już ją wyłączyli.
poniedziałek, 9 października 2023
Z rozmów - O niespodziewanej odpowiedzialności
W ubiegłym roku oddałam swoją ósmą klasę nowym bogom. Dyżur w korytarzu kopalni. Górnik z pierwszej klasy, wskazując na mnie palcem, mówi do kumpla
sobota, 30 września 2023
nie śpij, gdy trzymasz niebezpieczny pakunek
Taki fragment snu (całość nazbyt zagmatwana do przytaczania) - zamieszanie, panika, wręczają mi pakunek wielkości dużej paczki proszku do prania, pakunek owinięty jest białą folią i taśmą brązową zabezpieczony, ale z narożnika nadszarpnięty. Przerażona wołam: jak to zabezpieczyć!?.
Karlosz Kasztaneda
No niech mię podniesie swój manus ten, co nie lubi kasztanów. A jeśli nawet takie są na tem łezpadole, to i tak nie widzę, więc rzecz jest bezsensowna. Podnoszenie tej ręki, nie kasztany. One, to jest kolejna potęga jesieni do potęgi entej. Właśnie wróciłam z nazbierania, z energią, która wypełniła zasobniki bezpośrednio podtrzymujące poczucie hej-ho, z głębokim poczuciem sensualnej rozkoszy lśnienia, barwy, kształtu i zapachu bryły wyłuskiwanej z łupiny, i wspomnieniem (zawsze) taty, który te kasztanowce wyhodował z nasion. Czyli z kasztanów, rzecz jasna.
a (tu następuje tekst)
ogród złocił się, promieniał i trochę kaszlał późnym wrześniem. Wojowniczo nastawione pokrzywy usiłowały dosięgnąć jej łydek, perz obrał strategię odwrotną, kładł źdźbła w kierunku ruchu. Trawa jak pieguska, usiana była pękającymi owocami w odcieniu tego brązu, który nie sposób nazwać inaczej, niż kasztanową końską maścią. Nasiona kasztanowców zaś były obojętne na swoje barwy, gładkie i bezwstydne z urodzenia, toczyły się i dawały rozgniatać oponom samochodów na pobliskim asfalcie. Zbierała kasztany, rzeczy wydarzały się, trwały, jedne przechodziły w drugie i czasami to miało sens, a innym razem nie miało znaczenia. Zbierała je wszystkie do koszyka, tyle historii ze strony z drzew.
Właśnie w tej chwili, wybierając zdjęcia uświadomiłam sobie o co chodzi z moim ogrodem, że jest taki nieuporządkowany i rozwichrzony. Stało się jasne, że na zawsze i nieodwracalnie skrzywił mnie obraz Mehoffera Dziwny ogród, który to obraz ujrzałam w dziecięctwo w zaczytanym przeze mnie albumie "Dziecko w malarstwie polskim". Do dziś pamiętam dokładnie mieszankę czarów, porażającego piękna i tajemnicy, odczucie koegzystencji oślepiającego światła i głębokiego cienia. I to odczucie bardzo złożone, cudowne i bolesne, odtwarzam za każdym razem w swoim ogrodzie. To dlatego chwaści się tam i gałęzi, zamiast układać i porządnieć. Pędy nasturcji oplatają róże, drzewko pomarańczowe i przypadkowy krzak pomidora, poskręcane firanki wierzby wpychają się na jabłoń i powiewają nad ścieżką, a pod krzewuszką i lilakiem istnieją tajne pokoje, w których można podsłuchiwać rzekotki.
I dlatego pod żadnym pozorem nie pokazujcie dzieciom obrazów.
sobota, 23 września 2023
Equilibrium
Coś skrobnąć, żeby poczuć, że się to pisanie jeszcze gdzieś trzyma w głowie, poczuć płynącą jak chłodna strużka przyjemność, poczuć tę obawę jak przed spotkaniem z długo niewidzianym kochankiem. Wydrzeć z tkanki chaosu parę słów, kilka sensownych, albo bezsensownych właśnie, myśli, poczuć się dumnym z z tej nagłej i niespodziewanej dyscypliny, ach cośkolwiek zostawić na blożku, jakiś ślad pędzla, języka czy palca. No to zostawiam
Dziś za oknem dżdży, czyli już jesiennie i równonocnie, choć przecież nasza gwiazda trochę nas oszukuje i dzięki zjawisku załamania światła, zostawia swój powidok na horyzoncie nieco dłużej, niż na nim rzeczywiście jest, tak więc te parę minut przed zachodem nie rzucajcie się z motyką na słońce, gdyż ani chybi traficie kulą w płot, lub po prostu spadniecie z krawędzi dysku. No i po co to wam.
W domostwie kilka małych w skali wszechświata katastrof związanych ze zdrowiem bliskich, co sprawiło, że czas musiałam przeładować i rozdzielić go nieco inaczej, aleee dzięki temu poczułam tym większy obowiązek, żeby nie trwonić tych paru porannych łikendowych chwil, tylko usiąść na rzyci i zrobić to, na co tak naprawdę miałam ochotę, a czego nie robiłam, bo aniechcemisię, czyli naskrobać na tynku, że się jest, że się nadal krząta po tym łęz padole, przebiera nogami ze zmienną częstotliwością, ale jednak, chociaż wciąż jakby trochę wolniej, bo to ciało kruszeje szybciej niż grudniowy zając na balkonach PRLu. Tak więc jestem, przebieram, przyglądam i dziwuję się światu, czerpię radość z piękna, czerpię wiarę z dobroci, taki ze mnie czerpak.
I obiecuję sobie święcie, że skończę ZWID, kto wie, może nawet już dziś podciągnę jakiś odcinek, ale to wyjdzie w praniu dnia, zobaczymy, jak to mówi mama zobacymy...
piątek, 15 września 2023
Wrześnie
I jeszcze kocham we wrześniach, kiedy podrzucone w górę słońce jednym przeciągłym gwizdem wywołuje z pól mgłę, a ta podchodzi aż pod moje drzwi.
Biały wilgotny jęzor liże powoli najpierw trawy pobliskiej łąki, później drżąc na granicy podwórza, czeka aż odwrócę wzrok, zajrzę do ogrodu, czy może do kurnika i wtedy szybkim, zamaszystym chlaśnięciem, bierze we władanie całą przestrzeń. Rosa chłodzi bose stopy a drobne mięśnie podskórne stawiają na baczność włoski przedramion. Światło przemyca się przez mleczną kurtynę. Oto jest poranek, oto coś na kształt szczęścia...
Żegoty 13.09.23
środa, 16 sierpnia 2023
2. EuroZWID - Belgia
02- 04.08.23 (czwartek) Geel i Bruksela
Przybywamy późno i wielkie dzięki za tych, co czekają, Zanim dotrzemy do Agi, meandrujemy w drożynkach ładnych domostw. Docieramy do Agi nocą. Nie idziemy spać, bo Aga i Piotr podejmują nas królewsko, nie sposób się oprzeć i się nie opieramy...
Dom Agnieszki i Piotra
Aga jest kumpelą z ogólniackiej klasy. Ona ładna i w nurcie trendowym, ja dziwak i nie oszukujmy się obiekt podśmiechujek, ale zawsze czułam fajne koleżeństwo ze strony Agnes i jej kumpeli, nawet jeśli kompletnie rozjeżdżały się style. Piotr Agi godny Agi, z poczuciem humoru energią, która mówi że wiele przeszli, przepracowali i tak pieknie na nich patrzeć.
dom Agi przepięknie stary, pielęgnowany z czułością, a nie inwazyjnie. Gospodarze zdają się być w symbiozie z murami i jest to odczuwalne. Odczucie nowoczesności nawiązuje tu dialog z wiejskim klimatem. Przyglądam się grzbietom książek, okładkom winylowych płyt, szuram po cudownej posadzce, widzę Agę i jej męża, to jak się do siebie zwracają, jak opowiadają o rzeczach. Opowiadają też że stary dom, że to, że tamto, ale w ich głosie słychać, że kochają to miejsce. Wyjście na zewnątrz. doniczki, drobiazgi to przedziwne śródziemnomorskie odczucie zaszczepione na północy, wszystko zdaje się być na swoim miejscu, ogromnie dobrze się tu jest.
Rano przyłażę do Agi, bo to kumpela z ogólniaka, trochę wspominamy, trochę cisną mi się łzy, a przed moimi oczami drzewko z drobnymi pomarańczowymi owockami. Co, to, pytam. Kumkwat mówi Agnieszka i wiedzcie ludzie, ze to spełnienie marzeń moich sekretnych, kiedy słowo "kumkwat" było ekwiwalentem cudu. A niech, mówi Aga, i mam oto kumkwat tu! I to wiadome, że mus spożyć. Spożywam. I tak oto jedno z dziecięcych marzeń spełnia się.
Później jedziemy do Brukseli. Tu następuje turystyka o mało i tylko nadmienię, bo nadal się wściekam, ze nie zdążyłam zobaczyć Bruegela. O Magritte nie wspomnę i innych. Jeszcze tu wrócę
I trochę zgubiliśmy tu samochód. No ten, z ekscytacji zapomnieliśmy obczaić nazwę ulicy. Zapisać: zawsze zapisuj nazwę ulicy, jeśli masz zamiar wrócić komunikacją miejską. Oj tam ojtam, znaleźliśmy ,a przy okazji Parlament Europejski, wielka kobyła!
04 sierpnia 2024 (piątek) - Antwerpia
Z różnymi przygodami zajeżdżamy do Antwerpii, która jest przeurokliwym miastem, choć możemy ją polizać tylko trochę.
Oglądamy Rubensa w katedrze, szwendamy się trochę po ryneczku, wypisujemy żarliwe zapewnienia pamięci na pocztówkach i ruszamy do Chapelle du Erbre we Francyi, gdzie z Aniet i Tomem przy cudownym kiszu i w towarzystwie lokalnego piwa, siedzimy do 4 rano. Nie możemy się nagadać
2. EuroZWID -Amsterdam
01.07.2023 ( wtorek) Amsterdam
Dobijamy do brzegu jezdni, jest jeszcze niepewność, jak to na początku, czy to, że ktoś napisał, czekamy, rzeczywiście czeka, czy ta ulica to ta, a może całkiem inna i co tutaj robią okna do chodnika, przez które to widać życie mieszkańców, a także czy rozpoznam bratanka, który wraz z resztą stonki zasiedlał wiele wakcjuszy mój pokój. Dobra, żartuję, rozpoznam. Grześ nas znajduje, pomaga zaparkować u siebie w garażu i te "błękitne szerokie okna" to też jego i Ady.
Dom Ady i Grzesia
Ada jest Chinką, poznali się z Grzesiem w Singapurze i przewędrowali razem do Holandii. Tak po prostu, wybrali miejsce neutralne, ani bliżej, ani dalej. Nie pogadam z nią dużo, bo mój angielski jest żaden i choć Ada mówi świetnie, to ja wiadome... Mieszkanie w loftowym stylu, uporządkowane, koi zmysły popodróżne. Te wielkie okna na ulicę, mówi Grześ, są ok, nikomu to nie przeszkadza i sporo osób nawet ich nie zasłania nawet szczątkowo. Grześ i Ada mają też taras na piętrze, miejsce parkowania i garaże zasłonięte koronami drzew, oraz absolutnie cudnego kocura, który jest dłuższy niż szerszy i ma geny ragdolla, więc, kiedy Grześ bierze go na ręce, zwisa (kocur, nie Grześ). W mieście zieleń, kiedy idziemy zaraz obok chodzi sobie czapla siwa (widział ktoś czaplę siwą w mieście?). Jedynym problemem są drzwi, które Grześ określa - weee, łatwo otworzycie... Do końca pobytu nie nauczyliśmy się otwierać wszystkich potrzebnych drzwi. W tym domu panuje taki ładny spokój, odpoczynek.
Grześ nas zabiera na nocny Amsterdam, choć byłam tu kiedyś, to na nowo widzę to miasto, łazimy, siadamy na jadło i piwło, szwendamy się uliczkami. Grześ pracuje, jest środek tygodnia, a jednak poświęca nam czas i czuję, ze robi to tak po prostu, bo chce.
02.07.2023 (środa)
Pakujemy forda i lecimy jeszcze do Rijksmuseum, gdzie Straż nocna akurat jest w trakcie skanowania, ale nie, że narzekam, bom była jakieś srogie lata temu. Cieszę się cieszeniem przyjaciół, kiedy Piter podchodzi do mnie i mówi - jest tu Straż nocna, urasta we mnie ta rzadka, a znana wam na pewno, energia szczęścia, prawdziwa radość z odczuwania cudzej radości. .Łazimy po Rijks, a później jeszcze trochę po mieście. I powrót do Grzesia. I dalej.
1. EuroZWID Początek- Berlin
Zacznę już dziś, bo wiadome, im dalej tym malej. Się chce. Dystans większy i to dobrze, ale zmienna dyscyplina zapiśmiennictwa nie wróży, dlatego teraz zacznę.
30 lipca 2023 (niedziela)
Z Justyną, która jest baronem, jeszcze u mnie, jeszcze pakowanie i do Bąkowa, bo Justyna mieszka w Gdańsku, a to przecież pod Bąkowem. Jeszcze noc, jeszcze siedzenie, jeszcze gadanie, jeszcze Dosia piecze nam pizzę, jeszcze bułeczki drożdżowe.
31 lipca (poniedziałek)
Dom Vanessy i Irka (Berlin)
Nigdy nie pamiętam, w której to części, ale to może i dobrze, bo byście zaraz chcieli tam wbić. Vanessa i Iro są indianistami i ich trudne bogate historie połączyły się w polskim tipi na którymś zlocie. Mieszkają w bloku, który nie jest z zewnątrz szczególny, ale wewnątrz skrzypi i żyje. Nie sądzę, że to kwestia architektury, niezwykłe (wcale nie cukierkowe na szczęście) uczucie gospodarzy, uczyniło to mieszkanie miejscem dobrej energii. Na ścianach plecionki wampumów, kołczany, na pólkach pełnych książek, dyskretne pamiątki. Nic co raziłoby oczy, nic krzykliwego, ot miejsce, w którym gniazdo sobie uwiło serce. Nie nie, to nie serce z lizaka, Nessi i Iro to ludzie z krwi i kości, mają swoje upadki, ale najważniejszą energią jest ich wspólny lot. Ten Berlin, tak jak go kiedyś, niezależnie od nich, poznałam i poczułam, bardzo do nich pasuje. Otwartość, niezwykle poczucie szczerości, bycia sobą. Troszczą się o nas na każdym kroku. Namawiają do zostania jeszcze trochę, bo nigdy dość i ten motyw będzie nam towarzyszył w naszym zwidzie. Zaprawdę, powiadam, świetnych ludzi nigdy dość, ale jutro ruszamy dalej.
poniedziałek, 14 sierpnia 2023
EuroZWID
Wróciłam, jeszcze z mętlikiem wrażeń, jeszcze z bałaganem w drobiazgach, jeszcze ze snami przetwarzającymi obrazy. Ale już wiem, ze tegoroczny dziennik podróżny będzie nie tyle o miejscach, co o domach tworzonych przez ludzi, przez moich bliskich konkretnie. Nie spodziewajcie się wszakże pikantnych szczegółów, bo rzecz będzie przez filtr tych cudownych osób o miejscach. No to jakieś 5 tysi kilometrów za nami, Berlin, Amsterdam, Heel, Bruksela, Antwerpia, Nantes, Vannes, Cheverny, Orlean,, Zurich, Lucerna, Jezioro Czterech Kantonów, Pilatus, Vaduz, Kehrbach i wreszcie powrót. Miejsca i krajobrazy, a nad tym wszystkim stała myśl, że poszczęściło mi się w życiu mieć wokół siebie wspaniałych ludzi. Na razie jednak odgruzowuję domostwo
środa, 26 lipca 2023
Zebedeusz ( z braku pomysłu na tytuł)
środa, 19 lipca 2023
Niezbadane są ścieżki lisie
A jak macie jeszcze fajną ławeczkę pod drzewami w ogrodzie, spowitą w zapachy ziół, to już można nie wstawać.
niedziela, 16 lipca 2023
Na leśnika z patalaszni iskiereczka mru
Moje pranie dosusza się już drugi raz, bo, owszem w sukurs modłom mym przyszła meteorologia, ale tak udatnie, że ani napoiło glebę, ani opłaca się zbierać szat ze sznura, jestem zatem w impasie. Teraz wieczorem to mogę sobie pozwolić, bo calutki dzień byłam raczej w upale. A skoro już tkwiłam w upale, zawsze, kiedy wypowiadam to słowo, myślę o książce jednego z wielbionych przeze mnie artystów rysowników/pisarzy - Regulamin na lato Shauna Tana, zawsze, więc skoro już w nim tkwiłam, to zrobiłam naleśniki na piwie z kabaczkiem. Tu uwaga dla niewiernych i wojujących, kabaczek to polska nazwa cukinii, a nie że ma inny kolor.
zatem zrób naleśniki dodając do nich miast 3/4 szklanki wody, to ciemnego piwa
a farsz będzie następujący:
- kabaczek, marchew, pietruszkę, zetrzyj na grubsze wiórki w proporcjach dowolnych. wzięłam 2 marchwie, 1 pietruszkę i 1 kabaczka, (*myślę, że jeszcze powinnam była dodać jabłko)
- zetrzyj na tarce żółty ser w ilości dowolnej
- posiekaj natkę pietruszki
- pociap cebulę w piórka. U mnie 1 cebula
- posiecz czosnek. ja 3 ząbki, bo lubię
smaż i niech odparowuje
A na już najzakońszy koniec wrzucaj ser i mieś
A później wetknij farsz w naleśniki na sobie dowolny sposób, ja na cztery, bo mi dziś tak naleśniki nie szły, że ani myśleć o zrobieniu krokieta. To znaczy jednego zrobiłam, ale był tak straszny z wyglądu, żę go szybko zjadłam.
W smaku pyszne, zdjęcia nieogar w kategorii fotografia kulinarna, bo robiłam wszystko na raz i biegałam po kuchni wołając kurwakurwa i dzie jest mieszadełko!
sobota, 15 lipca 2023
zdecydowanie poranki
Ponieważ inna jest faktura światła i jeszcze panuje człowiecza cisza. W miarę toczenia się słońca, hałas coraz zachłanniej zagłębia macki w moje uszy. Jakże się ludzie kochają w terkocie silników, silniczków, jak się pławią w możliwościach maszyn. Ale piąta rano jest jeszcze azylem, tu gdzie mieszkam. Obchodzę ogród, myję stopy w rosie, napycham się wiśniami, agrestem i porzeczkami, zagaduję sałatę. W zielnikowym kącie, pod sosną, świerkiem i kaliną koralową mam swoją ławeczkę i tam właśnie lubię siadywać, na chwilę, żeby posłuchać o czym to mlaszczą ślimaki i jak rośnie trawa. A później biorę herbatę i siadam na schodach w pełnym blasku i chłonę pola zagarniając przestrzeń do siebie, w siebie. Wakacje, choć srodze okupione zmęczeniem i zarwaniem kruchego lodu psychiki w roku szkolnym, dają taką cudowną możliwość niepoganiania się. Nigdzie zatem się nie spieszę, nawet kochać ludzi.
A propos kochania ludzi, to zalecam do poczytania Cudownych Chłopców Michaela Chabona w przekładzie Andrzeja Jankowskiego. książkę cudownie opresyjną, a nadal ciepłą i zabawną. Zastanawialiście się kiedyś jak to jest, kiedy się wyjdzie z domu w stanie zwyczajnego życia a ląduje z martwym, a dobra, przecież sami sobie przeczytacie z czym. W książce niebagatelną rolę pełni też damoklesowa tuba i wytarty żakiet Marylin Monroe, a więc spotkajcie się z nimi podejmując wraz z Gradym Trippem próbę okiełznania życia i pewnego narowistego zakończenia pisanej siedem lat książki. Cóż mogę rzec, kolejny raz Chabon bas, panowie i panie!
No i druga rzecz, to wróciłam na chwilę do niesamowitego i wcale nie sielankowego świata Wodnikowego Wzgórza, czyli wyszperałam w czeluściach Allegro Opowieści z Wodnikowego Wzgórza pióra Richarda Adamsa (przekład Paweł Kruk). Jest to kilka historii o El-Ahrerze, czyli legendarnym Wielkim Króliku i krótka, choć niesłychanie przyjemna wizyta w królikarni Leszczynka. Sprawdziłam, że mają się dobrze i zostałam tą wiedzą pokrzepiona. Zachwyca mnie, jak cudownie potrafią ludzie składać słowa, budować z nich światy, wygrywać polki i tanga na naszych mózgach, nie da się tego opisać ani pojąć moim misim rozumkiem.
A teraz trochę już kończą mi się słone paluszki, czyli czas wstać.
poniedziałek, 10 lipca 2023
AC/DC
Powinnam dostać w pacan od mojej przyjaciółki, bo regularnie wysyłam jej urodzinowe życzenia konsekwentnie innego dnia, niż są jej urodziny. No aż takim baranem nie jestem, nie myślcie sobie, różnica jest góra dwóch dni*, więc wielkie mi aj waj,
a przecież to nie znaczy, że nie mogę tego właściwego dnia złożyć wam życzeń z okazji dnia urodzin jednego z moich ulubionych postaciów, czyli Nikoli Tesli. Z geniuszy, to właśnie on i Herman Ganswindt, o którym zdaje się tu już kiedyś coś smażyłam, poruszają moją zastałą wyobraźnię i na jej powierzchnię wypływa cały motek uczuć. No bo wyobraźcie sobie, jakie to trzeba mieć w głowie światy! A więc w dniu urodzin Tesli (10 lipca) hip hip hura!
* jestem natomiast takim baranem, który zapytał z troską, czy denerwuje się przed ślubem, podczas gdy ten odbył się tydzień z okładem wcześniej.
niedziela, 9 lipca 2023
Odwlekana nadziana papryka
Dawno nie było kulinariann, no to mus coś tam przypichcić, żeby na blobku było różnorodnie i niejednoznacznie i żeby też nie wypaść z konwencji bagałaganu.
No to będzie papryka faszerowana czympopadnie, którą musiałam już zrobić, bo zamówione produkty leżały w lodówce oraz tzw "ścianie" i pomstowały, a także złorzeczyły i urągały mi w najgorszych obierkach.
A więc potrzebować będziesz:
- papryk czerwonych obszernych, co nie znaczy wielkich, wystarczy tylko, że będą miały wnętrze. To podobnie jak z wyborem drugiej połówki albo przyjaciela, choć wiadome, że w praktyce sprawdza się przy faszerowanej papryce, przy tych pozostałych różnie.
- kuskusu, swojego czasu zamówiłam w sklepie internetowym dwie paczki, pech chciał, że nie wykasowałam zera
- pieczarek
- cebuli
- jajka
- żółtego sera
- masła prawdziwego
- natki pietruszanej
przypraw:
- pieprzu
- soli
- papryki słodkiej
- curry
Na dno żaroodpornego naczynia lub gara z Gary Bułgary, które bardzo polecam, bo i piękne i cudnie się w nich zapieka (muszę kupić sobie większy bo oddałam siostrzenicy i teraz mam tylko mały), wlewasz trochę oliwy, dorzucasz pokrojonych w plasterki pieczarek, obsypujesz solą
Na 50 minut do piekarnika (bo ja wstawiam do zimnego) i zastrzelcie mnie, mój piekarnik ma swoje własne temperatury, których nie rozumiemy i u nas w rodzinie funkcjonuje to pod hasłem - ustaw na czwórkę. Więc to będzie mniej więcej temperatura zapiekania, która hula w sieci 180-200 stopni C
Nie wiem, jak wyjdzie wam, ale mi wyszła w pytonga! A i tak za każdym razem robi się przecież trochę inaczej, więc hulajcie i wy!
Zdjęcia zrobione już w trakcie obiadu, w dodatku jest cholernie gorąco, więc wybaczcie im brak urody kulinaryjnej. Trzasłam, żeby pogląd był, bo wiadome, ze co obrazek, to obrazek.
Była słoneczna sobota...
...światło jeszcze zakatarzone po chłodnej nocy, ale już dziarskie, dźgało długimi paluszkami mokre wąsy ogrodu. Nie ma nic piękniejszego nad piątą o poranku i jest to pora właściwa by napawać się ogrodem i książką i ciszą. A nie, czekajcie, o piątej rano wstało całkiem sporo bliższych i dalszych sąsiadów, by napawać się ogrodem i rytmicznym wrzaskiem silników kosiarek. Ach, pomyślałam sobie, w tak piękny wakacyjny poranek nie trzeba się stroszyć, gdyż skoszą i zasiądą w ogrodowych fotelach, na ogrodowych ławkach, w cieniu parasoli ogrodowych i będą napawać się ogrodami, książkami i..., a nie, wróć, usiedli, ale wstali kolejni, by strzeliwszy z szelek roboczych ogrodniczek, nasunąwszy zawadiacko berety na czoła, odpalić swe spalinowe kosy, a wszystko to po to, by móc później, siedząc pod szumiącą jabłonią, wdychając zapach zdyszanych jeszcze po spóźnionym kwitnieniu lip i sącząc trzymane w dłoniach lemoniady, napawać się dźwiękiem letnich ogrodów. Przepraszam, jednak nie, bo kiedy zasiedli i ci, i dodali swe jestestwa do owych poprzednich, i złączyli się w cichej kontemplacji zgolonej do łysiny trawy, z pieleszy swych, z piernatów satynowych, podnieśli się ci trzeci, którzy poszli spać na tyle późno, by nie dać się zbudzić pierwszym drapaniem słońca do okien. A otwarłszy wierzeje swoich garaży, szop swych cienistych i wilgotnych komór, wyjęli z nich kosiarki elektryczne i traktorki, i podkręciwszy wąsa, ruszyli na zielone połacie, na pastwiska szumiące i na cmentarz pobliski, by wokół pomników swych zacnych przodków porządek czynić i obowiązkiem swym spełnianym zapalczywie i sumiennie, oddawać cześć. A później ze spuszczonymi ramionami, okurzeni cali i sterani żarem, gdyż było już srogie popołudnie, wracali zbolałą drogą w pełnym słońcu z ołowiem w stopach, acz lekkością w sercu, jako że posługę swą, wojny wydanej niewiernej trawie, dobrze spełnili. I Teraz jam z książką usiadła, by napawać się ogrodem, ciszą i niknącymi już powoli za szczytem dachu promieniami, ale kiedy na drodze pojawiło się biegnących na cmentarz dwóch młodzieńców, jeden z kosą spalinową na ramieniu, a drugi pchający kosiarkę, spadłam z huśtawki.
sobota, 8 lipca 2023
"Byłbyś gotów podbić świat w piątek?"
Ostatni raz z Douglasem Adamsem, bo Łosoś zwątpienia (przekład Paweł Wieczorek) to rzecz złożona z wywiadów, wykładów, opowiadań i szkicu nowej książki, która już nigdy się nie skończy. I gdzieś tam już zawsze Dirk Gently będzie błądził szukając osoby, która wie dokąd zmierza i za nią podążał w stronę rozwiązania zagadki, a ja nigdy już się nie dowiem, od kogo regularnie wpływały pieniądze i kto czekał na niego w Santa Fe, a także czy udało się znaleźć zniknięty tył kota. To jest niewłaściwe, że po człowieku zostają rzeczy niedokończone, dlatego kończcie swe rzeczy i nie odkładajcie na później, ale Adams w jakiś sposób jednak zostawia nam ważny trop:
"Słyszę że ze smutkiem i konsternacją kręcisz głową. Nie martw się. Wszystko elegancko wymyka się spod kontroli."
(Douglas Adams, Łosoś zwątpienia, przeł. P.Wieczorek)
a teraz czas na Chabona, ale to już w następnym którymś poście.
Tytuł posta pochodzi z opowiadania Douglasa Adamsa Prywatne życie Czyngis-Chana, z Łososia zwątpienia w przekładzie Pawła Wieczorka
sobota, 1 lipca 2023
ałreola
Żyłam w przeświadczeniu, że powinnam być świętą. Dzielimy odpowiedzialność za to po połowie, moja rodzina i ja. To, co mi zaszczepiono pielęgnowałam na swój już własny później sposób, bo na mur mej rodzinie nie chodziło o uwięzienie mnie w tym poczuciu. To zrobiłam już sobie sama. Latami karciłam, a nawet karałam się za to, że nie jestem świętą, a przecież bycie nią jest najzwyczajniej niemożliwe. W mojej głowie miałam nią być. Kimś kto się nie złości, kocha wszystkich, pomaga, stawia rzeczy ludzi na pierwszym miejscu. Jasne, że tak nie robiłam, na pewno nie w stu procentach, te brakujące procenty opłacałam własnym zdrowiem, samopoczuciem, godnością. Żyłam w stanie kary i poczucia winy. Finalnie w swoich poczynaniach często wychodziłam na jędzę, bo bliższa ciału natura niż włosienica. Dzisiaj na którymś tam poziomie wiem, że nie jestem świętą i nią nie będę, nie muszę się uśmiechać do wszystkich jeśli nie chcę (dalibuk, lubię to, więc akurat spoko), nie muszę uratować świata, nie muszę spędzać każdej wolnej chwili z mamą nawet jeśli tego bardzo pragnie, nie muszę śledzić kocich ścieżek, rozważać etykiet użycia, nie muszę odpychać złości na tych, którzy mnie porzucili, nie muszę wyrzucać sobie, że nie powinnam była powiedzieć tego co mówiłam, bo powinnam była a nawet więcej, za mało powiedziałam. Jeszcze tłumi mnie poczucie dążenia do świętości, ale dziś po raz pierwszy poczułam strzępienie się tej zasłony. Chcę być sobą po prostu, z tym wszystkim, czym i kim jestem i chcę w sobie samej mieć na to zgodę. ament
chyba, wiadome, że chyba