I niby chce się, ale ciężko się zabrać, bo tyle rzeczy, a otwór w puszce mały i się blokują zamiast rozlewać szeroko po ekranie i płynąć do oceanu internetów, gdzie się masło z dżemem, a mydło z powidłem w jedną toń brata, a z czasem sedymentuje by rzeczom drugie dać dno. No ale narzuciłam sobie ten obowiązek, więc go unoszę. Najłatwiej zacząć od książki, to może za nią coś wyciurka.
Książeczka jedna, bo nie miałam czasu na czytanie, a bo to choroba Globusa, znaczy nie, ze ja na globusa, tylko Globus na raka, a teraz jest już po amputacji ucha i oboje czekamy na zdjęcie kołnierza, bo któreś z nas w końcu oszaleje. Biedny jest i taki malutki się zrobił, bo ucho swędzi, a kołnierz to jedna wielka trauma. Staram się ulżyć jak mogę (Globusowi, nie kołnierzowi, rzecz jasna), drapiąc delikatnie, myjąc, wycierając pyszczek, ale upały i plastik oraz przymusowa koza w moim pokoju, wygrywają z moimi kalekimi próbami niesienia pomocy. No ale już chyba bliżej niż dalej, ucho się goi i może wkrótce będziemy swobodni jak te dzikie kury Bankiwa.
A propos kur to mam obecnie najmilszego koguta z dotychczasowych. Siergiusz mu po Jesieninie, ale charakter na szczęście nie po nim. Dba o swoje stadko, jak żaden nasz kogut jeszcze, przyglądam mu się, jak wyszukuje najlepsze kąski, zwołuje swoje panie i darowuje im smakołyk, jak pilnuje czy wszystkie są, no kurnaolek, dobry chłop w każdym calu. Tak, w tym też.
No i mówiłam, że książka trochę odetka blokadę, to taki chytry wybieg - zacząć pisać o czymś, co wymaga przedskoczka. Książkę przeczytałam będąc z młodzieżą w Niemcandii, to znaczy tam akurat czasu na to nie było, bo młodzież, ale za to długa droga umożliwiła mi lekturę. A w Niemcandii, ach, żebyście widzieli, jaką oni mają w tem Lathen szkołę. Sala do montażu filmów z greenscreenem, kino, basen, hala sportowa, pracownia stolarska, do obróbki metalu z komorą spawalniczą, krawiecka, 3 wielkie informatyczne, sala robotyki, sale do przedmiotów ścisłych, kuchnia uczniowska, sala do medytacji i modlitwy dla chcących skorzystać, cudowny automat z wodą na gaz i niegaz, no co ja wam tu będę, moja żuchwa nadal gdzieś tam leży na tej obcej ziemi, no ale chociaż pod Grunwaldem żeśmy byli lepsi, choć zaiste nie w oświacie. I miasteczko bardzo urocze, z porządkiem takim, że się ludzie budują nie w radosnej twórczości Disney vs góralska chatka, a stosownie do architektury całego krajobrazu, w tym przypadku czerwona cegła. No i w muzeum marynarki wojennej w Wilhelmshaven zobaczyliśmy całego niszczyciela od A do Zeta, co było niezwykle ciekawe i przelazłam przez U-Bota, co było doświadczeniem emocjonującym, bo niby nie mam klaustrofobii, a jednak mam. No było fajowo, mówię wam.
a książka to wreszcie po latach upolowany w antykwariacie ostatni do kolekcji Tom Robbins I kowbojki mogą marzyć w tłumaczeniu Piotra Cholewy.
Wyobrażaliście sobie kiedyś jak by to było, gdyby wasze kciuki były nadnaturalnie długie? Jak bardzo taki kciuk może zarządzać światem? Co może robić w życiu osoba z takim darem? No to właśnie ta książka, magiczna jak zwykle u Robbinsa, przedstawi wam taką możliwość. Są w niej seks pot i łzy, są żurawie no i oczywiście tytułowe kowbojki, a książka jest dla mnie o walce o siebie i swoje ideały. Przeróżnego rodzaju walce. A se czytnicie, a co tam
Następnego dnia doktor Robbins posłał po Sissy bardzo wcześnie, by doktor Goldman nie zdążył się do niej dobrać. Znowu wyszli razem do niewielkiego, otoczonego murem ogrodu, choć tym razem bez butelki wina. Trzeba dodać, że powieki psychiatry opadały pod ciężarem mniej więcej stu kilogramów kaca.
- No dobrze - rzucił cicho, by nie irytować msciwych i karzących bóst fermentacji. - Powiedz, w jaki sposób poznałaś Chinka.
(Tom Robbins, I kowbojki mogą marzyć, przeł. Piotr Cholewa)
No i oddałam moją klasę ósmą. Będę tęsknić za tymi małymi, no dobra, teraz już wyższymi ode mnie, drapichrustami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz