Och, pada, padywuje, padaczy, hip hip hura! Rośliny śpiewają, słyszę płynące przez okno długie, powolne nuty i nie ma w taki dzień nic lepszego, niż na tych nutach się kołysząc, zanurzyć w czytanie, a może i pisanie, co właśnie uczyniłam, bo bez treningu rdzewieją palce, język staje kołkiem, a wewnętrzna maszyna licząca rozróżnia tylko dwa kolory - brzydki i beż. Globus dochodzi do siebie dzięki drugiej serii antybiotyku no i absokurwalutnie nieziemskiej superprzeżywalności. Ileż to kocię ma w sobie siły, jaką zdolność wyłażenia na powierzchnię rzeczy, się nadziwować i nacieszyć nie mogę. Tylko smutek w nim rośnie, ale przecież ten rośnie w nas wszystkich. To zresztą chyba nawet nie jest smutek, tylko doświadczenie, które ze smutkiem mylimy i oszczędzanie energii związane z rosnącym katabolizmem, nie wiem, spekuluję, gdyż mogę, gdyż pada.
Możliwe, że wszechświat udowodni mi, że jest inaczej, ale mam mocną i mroczną ochotę rozpisać się w wakacjusze. Pewnie skończy się na plewieniu chwastów w ogrodzie i polerowaniu domostwa, ale kto tam wie, co się dziać będzie. Tego, a zwłaszcza w mojem żywocie nie wie nikt. (W swojem też, prawdopodobnie gówno wi.). I obejrzę wszystkie Netflixy HBOsy i Disneje! Wykąpię się w mieliźnie maliźnie i znajdę perły na dnie! Przeczytam wszystkie czekające książki i zjem... stop, będę pożywiać się skromnie, a zdrowo, a nocą jeździć na rowerze, bo gdyż w dzień jest gorąco i będę czytać lub pisać lub ojesu, czego to ja nie będę robić! Zwłaszcza że to jedyny i ostatni mój dzień wakacji dziś. Oficjalnie od dziś one już się tylko kończą. I tym refleksyjnym mazem zakańczam dzisiejszy post dumna, że do niego doszło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz