I jeszcze kocham we wrześniach, kiedy podrzucone w górę słońce jednym przeciągłym gwizdem wywołuje z pól mgłę, a ta podchodzi aż pod moje drzwi.
Biały wilgotny jęzor liże powoli najpierw trawy pobliskiej łąki, później drżąc na granicy podwórza, czeka aż odwrócę wzrok, zajrzę do ogrodu, czy może do kurnika i wtedy szybkim, zamaszystym chlaśnięciem, bierze we władanie całą przestrzeń. Rosa chłodzi bose stopy a drobne mięśnie podskórne stawiają na baczność włoski przedramion. Światło przemyca się przez mleczną kurtynę. Oto jest poranek, oto coś na kształt szczęścia...
Żegoty 13.09.23
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz