Coś skrobnąć, żeby poczuć, że się to pisanie jeszcze gdzieś trzyma w głowie, poczuć płynącą jak chłodna strużka przyjemność, poczuć tę obawę jak przed spotkaniem z długo niewidzianym kochankiem. Wydrzeć z tkanki chaosu parę słów, kilka sensownych, albo bezsensownych właśnie, myśli, poczuć się dumnym z z tej nagłej i niespodziewanej dyscypliny, ach cośkolwiek zostawić na blożku, jakiś ślad pędzla, języka czy palca. No to zostawiam
Dziś za oknem dżdży, czyli już jesiennie i równonocnie, choć przecież nasza gwiazda trochę nas oszukuje i dzięki zjawisku załamania światła, zostawia swój powidok na horyzoncie nieco dłużej, niż na nim rzeczywiście jest, tak więc te parę minut przed zachodem nie rzucajcie się z motyką na słońce, gdyż ani chybi traficie kulą w płot, lub po prostu spadniecie z krawędzi dysku. No i po co to wam.
W domostwie kilka małych w skali wszechświata katastrof związanych ze zdrowiem bliskich, co sprawiło, że czas musiałam przeładować i rozdzielić go nieco inaczej, aleee dzięki temu poczułam tym większy obowiązek, żeby nie trwonić tych paru porannych łikendowych chwil, tylko usiąść na rzyci i zrobić to, na co tak naprawdę miałam ochotę, a czego nie robiłam, bo aniechcemisię, czyli naskrobać na tynku, że się jest, że się nadal krząta po tym łęz padole, przebiera nogami ze zmienną częstotliwością, ale jednak, chociaż wciąż jakby trochę wolniej, bo to ciało kruszeje szybciej niż grudniowy zając na balkonach PRLu. Tak więc jestem, przebieram, przyglądam i dziwuję się światu, czerpię radość z piękna, czerpię wiarę z dobroci, taki ze mnie czerpak.
I obiecuję sobie święcie, że skończę ZWID, kto wie, może nawet już dziś podciągnę jakiś odcinek, ale to wyjdzie w praniu dnia, zobaczymy, jak to mówi mama zobacymy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz