Od zawsze lubię zegary. Nie chodzi wcale o związek z czasem, jaki tradycyjnie się wyobraża. To nie jest potrzeba umieszczania się w konkretnym czasie, lubię zegary ze względu na czas sam w sobie, ze względu na ich ich zegarowe bycie. Kiedy byłam mała, nasłuchiwałam, jak w ciszy porannego albo nocnego mieszkania, zegar wmawia mi słowa, jak je rytmicznie wybija, skanduje, aż nie można się od tych słów oderwać, uciec, tylko słyszy się je niezależnie od skierowania myśli i nie można doszukać się już tego pierwotnego "cyk cyk", albo "tak tak". Fascynowało mnie uczucie zanikającego dźwięku, kiedy wahadło zegara zestraja się z falami mózgowymi i już nie słychać niczego, poza ciszą. Dopiero wyrwanie się z tej niewoli zestrojenia, pozwalało wrócić do rzeczywistości.
Mój nieduży pokój zawiera większą liczbę zegarów, niż to jest konieczne. Są pośród nich zegary popsute, na rozstanie z którymi, nie mam serca. Pamiętam, jak pierwszym odruchem Kapitana Sparrowa, gdy wchodził do mojego pokoju, było odwrócenie zegara tyłem. Pamiętam, jak bardzo mnie to drażniło. Lubię patrzeć na tarczę zegara, nie po to, by w jakiś szczególny sposób mieć kontrolę nad czasem, w zasadzie odczytuję godzinę bezwiednie i po nic, po prostu patrzę na czas, wyznaczony przez zegar i to mi wystarcza.
*
A na zdjęciach syberyjskie cudeńko
Чудо Часы (Muzeum Historii, Irkuck)
**
a dziś imieniny ma Chociesław
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz