Zima nosi w sobie zalążek wszystkich barw i nie idzie mi bynajmniej o plamy moczu, które na szczęście, stale padający śnieg sukcesywnie zakrywa, lecz o sugestię koloru w spektrum bieli. W cieniach pełzają granaty, głębokie fiolety i pyszne niebieskości, na krągłościach kładą się delikatne róże i złocienie, prychają w nos skrzące srebra i tęczowe cekiny mrozu.
Wiedziona nagłą, nieopanowaną ochotą uwiecznienia bladej delikatności zimowego zmierzchania, narzuciłam na siebie, co tam miałam pod ręką i pognałam na dwór.
Światło blakło, kryło się za nadciągającymi chmurami. Żeby złapać ostatnie jego liźnięcia, wspięłam się na zaspę otulającą ogrodzenie cmentarza. Już tam wspięłam, zaspa, jak to zaspa, jawiła się formą o zachęcającym kształcie i wysokości, a wykazała niską gęstością, tak więc w zaspę się po prostu wbiłam, jak gwóźdź w masło, jak kolec w d..., po prostu wbiłam aż po biodra. No, a skoro już do tych bioder uwięzłam, moja równowaga dopowiedziała sobie "be" tam, gdzie wcale nie miałam zamiaru mówić "a" i usadziła mnie z rozmachem w śnieżny puch. Psiakrewie! zaklęłam z francuska, żeszkurewmać!, poprawiłam po maorysku i wytrząsnęłam śnieg z uszu. Uniosłam się w pion, a znakomita część zaspy, ulegając swawolnemu nastrojowi chwili, z pieśnią na ustach wmaszerowała mi do gumowców.
niewypowiedziane
3 dni temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz