Przygarnęłam Globusa już wiedząc, że jest bardzo chory, okazało się, że bardziej nawet. Na razie udało się dać mu dom na miesiąc, ale od wczoraj widzę, że niechybnie się chyli, bo kiedy kot nie je, to jest niedobrze. Mieszkam wśród śmierci, zaczynając od tego, że przy cmentarzu i na cmentarz mam okno (kiedyś uwielbiałam, kiedy cmentarz był jeszcze piękny, teraz to patelnia poznaczona grobami), idąc przez kolejne śmierci bliskich, ciężko chore zwierzęta, wiecznie rachityczne rośliny, a na mojej pewnie śmierci kończąc, no bo tak by kiedyś wypadało. Zmagam się ze śmiercią, trzymam pędy życia podnosząc je uparcie, kiedy kładą się ciążąc niemiłosiernie. Rozdmuchuję iskrę czując jednocześnie jak wycieka ze mnie energia. Może nie powinnam, może to właśnie mówią słowa, że trzeba pozwolić odchodzić i po prostu być wiedząc, że wszystko jest tylko na chwilę, na tę chwilę. Jednak kiedy patrzę w oczy tego kota, to widzę w nich pragnienie zostania jeszcze trochę, prośbę o jeszcze dwie minutki. I tak mi się przypomniał sen taki kiedysiejszy o tu, zresztą często miewałam sny o śmierci. O dziwo już od jakiegoś czasu nie, może skończyły się, kiedy zaczęły się śmierci prawdziwe? Choć tatko śni mi się często i zazwyczaj wiem, że nie żyje. Przy okazji poczytałam te swoje sny, chyba muszę wrócić do zapisywania, choć wtedy zaczyna się pamiętać nazbyt wiele szczegółów i nie ma możności zlepić słowem tych wszystkich wątków, które w rzeczywistości sennej mają przecież swoją logikę. A śmierć to podobno wieczny sen, więc może za kurtyną również działa ta sama fizyka, może czekają nas tam wszystkie elementy, które pojawiają nam się w czerpach nocą albo ciężkim letnim popołudniem, może należy już za dnia wypracować sobie strategię unikania niebezpieczeństw, radzenia z demonami, kto wie. Tak czy siak śmierteczki małe i duże przepływają przeze mnie, opływają moje ciało łasząc się do rąk. Każde dotknięcie śmierteczki uruchamia cieknący wąziutki strumyczek czegoś, co ze mnie wycieka, ani to boli, ani dręczy, sączy się, jak kapiąca z małej ranki krew, tylko na jej miejsce wpływa smutek, i jakaś tęsknota i żal, i strach, i trzeba pilnować, by ten strach nie wyrósł w całkiem dorosły, drapieżny lęk. Codziennie zmagam się z tym strachem, pilnuję go, uwalniam, żeby nie podszedł do gardła i nie zacisnął lodowatej dłoni. Będzie dobrze, powtarzam sobie, jakkolwiek, po prostu będzie. Tylko przez chwilę, a później dopadną nas sny.
niewypowiedziane
5 dni temu
Pięknie, cholera napisane...I straszno i smutno i pięknie. Też uparcie staram się powtarzać...będzie dobrze, jakkolwiek by nie było
OdpowiedzUsuńtak, bo dobrze, to szerokie pojęcie, kiedy się przyjmie to założenie, cokolwiek się nie zdarzy, jest
UsuńCzarujesz słowem, może więc uda się wyczarować te dwie minutki dla Globusa...
OdpowiedzUsuńna razie urywamy minutka po minutce, małe kęski jadła co dwie trzy godziny, żeby nie zwrócił. a dopiero zimą przezywałam podobnie z Panną Łaskotką i umawiałam się ze światem, ze już więcej nie. I o.
Usuń