na Fejsbukach tym razem ludzie ustalają, kto czuje się oburzony i dlaczego powinien/nie powinien. Sama nawet wzięłam rozkosznie udział, ale to w jakiejś marginalnej wypowiedzi i nawet nie o meritum tylko zapisałam, jaki widzę mechanizm dziania, bo to jest dla mnie znacznie bardziej interesujące, niż odkrycie niepodważalnej twardej racji potykając się o zwały argumentów, które są powtarzalne, więc teraz tylko prześlizguję się wzrokiem po rzeczach. Omijając argumenty własne tylko sobie tu zapisuję, że ja do Pani Olgi Tokarczuk nie mam zarzutów, a wypowiedź rozumiem po swojemu.
Powróciły upały, a ja miałam dziś pustynny sen. Z moimi siostrzenicami weszłyśmy do megakompleksu kinowego i wybrałyśmy kino, w którym we wnętrzu znajdowała się pustynia (ani chybi Borges maczał w tym snie swoje argentyńskie palce) . Miejsce nr 51, które otrzymałyśmy (stolik), znajdowało się gdzieś pośród rozległych, łagodnych i bezwzględnie piaszczystych wydm, poznaczonych tropami zwierząt bez śladu ludzkiej stopy. Na horyzoncie dominował przeolbrzymi lekko zakrzywiony ekran widoczny z każdego miejsca tej pustyni. Na początku, szukając tego stolika 51, napotykałyśmy jakieś na wpół zasypane chatynki w rodzaju hobbickich norek, ale w miarę zagłębiania się w owe rozległe kino, robiło się coraz puściej, pustynniej. Ostatnim zdaniem, które padło w śnie, było zdanie Alicji - no ja nie wiem, czy my znajdziemy to swoje miejsce, te wydmy są zbyt łagodne. A później całkiem prawdziwa (choć też zależy, jak na to spojrzeć) mucha usiadała mi upierdliwie na głowie, więc nawet nie dowiedziałam się, na jaki film przyszłyśmy i czy przyszłyśmy w ogóle.
A jeśli już o obrazkach, to polecam Pieśni grozy. Straszne mordercze i tajemnicze polskie pieśni ludowe. Rzecz zrobiona na tekstach zebranych i opracowanych przez Oskara Kolberga, a opracowana i umajona grafiką przez Kamilę i Jakuba Sobczaków. Drzeworyty i linoryty znakomicie podbijają ludowość i swoistą demoniczność kultury wiejskiej w owych pieśniach dziadowskich. Pamiętacie takie pieśni, które funkcjonowały jeszcze w podstawówce? Na przykład tę o rozbójniku, za którego wyszła niewinna dziewczyna, bo nie wiedziała kim on jest, a później "prała i płakała bo tę chustę rozpoznała...", albo tę o drugim, równie niefortunnym związku, co to w nim "był to zwykły włamywacz co roboty robił złe". Albo może tę o trzech bramach: "gdzie są furtki trzy miał tam staruszek córki trzy..." czyli o tym, że rodzice popełniają sporo błędów wychowawczych na początku, ale w końcu udaje im się osiągnąć względny sukces w postaci ostatniego dziecka, które podejmuje swój święty obowiązek wobec rodziciela. Się te pieśni śpiewało i wzruszało nad nimi gdzieś w klasie pierwszej. No to właśnie Pieśni grozy, to taki zbiór pieśni dziadowskich i warto tę książkę mieć, nie tylko, jako ślad i pamiętanie wiejskiej kultury i prostego ducha poezji, ale też dla jej przepięknej oprawy i jako dzieło sztuki wydawniczej.
Tymczasem moje domostwo jest metodycznie dekonstruuowane przez Hunów i jeśli moje wpisy zaczną zdradzać rozstrój nerwowy lub srogie powalenie nawet, to to może być właśnie przyczyna.
I mam w biblioteczce to...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz