Przeczytałam trzy pozostałe części Fanky'ego (Funky Koval, Bogusław Polch, Maciej Parowski, Jacek Rodek). Barzo dobry komiks i przedmowy oraz posłowia, czy raczej słowa okładkowe właściwie potwierdziły i odpowiedziały mi na myśli przy tomie trzecim (jakieś trzy posty niżej). Zawsze uważałam, że trzeba bić trzcinką dorosłych, którzy wmawiają dziatwie, że komiks to nie książka, cóż za barbarzyństwo! Słowo i obrazek związane są ze sobą od zawsze już piktogramami, więc co wy tam swoim pociechom wmawiacie! (A wierzajcie mi, miałam w szkole takie sytuacje, kiedy dziecię chcąc zachęcić w ogóle do czytania, wciskałam mu w łapinę komiks, a ono odnosiło ze słowami, że rodzicielka nie pochwala).
W sieci śledzę od jakiegoś już czasu pisanie dwóch pisarzy, najpierw samotne, później do siebie z różnymi pojawami, przejawami, porozumieniami i rozbratami. Przyglądam się, jak buduje się nić relacji nie tylko między nimi, ale między nimi i ludem, a więc można już powiedzieć właściwie, że to relacji sieć. Trochę prawdziwa sieć, nieco matnia, bo widzę, jak budujący się, stworzony niemal przypadkowo bąbel, zaczyna wymuszać pewne rzeczy, jak wpływa na swobodę, wolę i emocje. Trochę napędza, ale bierze haracz, w jakiś szczególnie wyrafinowany sposób, niemal niedostrzegalny, ogranicza. Pisanie obu, do niedawna jeszcze mnie zajmujące, ujednolica się, schematyzuje, zaczyna kołysać monotonnie i nuży taką podprogową kołysanką. Trochę można wpaść w trans, co obserwuję u gawiedzi nałogowo pożądającej już raz otrzymanych wieści z rzeczywistości raz jeszcze, teoretycznie przetworzonych przez autorskie pióro. A jednak one wcale przetworzone nie są, zostają zapisane raz jeszcze, okraszone powtórką z rekwizytów (skąd ja to znam, w końcu sama mam ciągle te same rekwizyty w chałupie, ta sama szklanka z herbatą, fotel, krążek światła lampki). To brzmi poetycko, i rzemiosło jest barzo dobre, i pióro udatne, jednak treść nawija nam już raz usłyszany szmer mediów na zwoje. Po drugiej stronie teraz trwa walka z pieniądzem - trochę jest chciany, a trochę pojawiają się wyrzuty sumienia, w związku z czym obecnie każdy publiczny tekst, który czytam (nie czytam wszystkich więc robię tę adnotację), zawiera spowiedź, tłumaczenie się i zastrzeżenia. Mam więc przed oczami spektakl wewnętrznego i zewnętrznego świata rozpisany na partytury. Obaj pisarze w pewnym momencie złapali przyjemność tandemu, to niewątpliwa pomoc, bo można się oprzeć i odnieść, a także wzajemnie inspirować i to czynią ludzie od zarania pisząc listy. Może miało powstać coś na miarę listów Lema i Mrożka, czy Poniedzielskiego i Umer (jeśli idzie o internetową formę), innych jeszcze, ale jakoś tak chyba zamiast scalić w jedno (może w przyszłości w formę książeczki), podzieliło. Może dlatego, że korespondencja jest na bieżąco publikowana i strony w Koloseum ochoczo zagrzewają gladiatorów? A skoro strony są strony, to powstają stronnictwa, a te z kolei mają to do siebie, że są stronnicze? Cholera wie, w każdym razie nachodzi mnie refleksja, że może listy dobrze jest opublikować po czasie, gdy emocje już pogasną.... Druga refleksja jest taka, że ludzie tacy jak ja (tu wstawić sobie odpowiedni epitet, może być obraźliwy) potrzebują w sztuce różnorodności, zmian lub przynajmniej zawieruchy. W związku z tym, skoro nie odczuwam zmian i nużę się, zawierucha i to co się miedzy piszącymi zadziewa, zaczęło mnie zajmować bardziej niż treść, niż to, co autorzy chcieliby przekazać Urbi et Orbi, ale to nie znaczy, że spisałam ich na straty, rzecz jasna.
Ps: dokonując korekty po czasie zauważam, że post sponsoruje słowo "trochę", ale niech tak już kulawo zostanie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz