sobota, 29 grudnia 2018

Zdyszanny post Joanny

 Oczywista, napisałam się maili, kartek, naesemesowałam, nadzwoniłam, a zapomniałam na blobie złozyć życzenia tym, których w "brudne pięty winnam całować" (autorstwo przypisywane mojej siostrze Jolandzie), że zaglądają na to cherlawe zadupie internatu i czytają. Złą jestem wusz.
Pewnie pokazanie swojej choinki nietzschego nie naprawi, ale przynajmniej się pochwalę i onym chojakiem się ponapawam w sieci. A życzenia nadrobię noworocznym postem restantem.




A teraz tak, jeśli planujecie nabycie książeczki Kabaret Starszych Panów. Życiorys nieautoryzowany, autorstwa Moniki i Grzegorza Wasowskich, to najpierw przejrzyjcie ją w książkarni. Ja nie przejrzałam, gdyż nabyłam drogą wirtualną i niestety srodze się zawiodłam. Powiem krótko i bez lansadów, napisana jest niedobrze oraz nudno. Tak po prostu. Dla mnie, rzecz jasna, może za dużo się spodziewałam uwielbiając Kabaret Starszych Panów, że ostatnio czytając pani Grzebałkowskiej różne biografie, albo Osieckiej dzienniki, że to będzie ach och, albo może akurat mi nie trafiło w tę dziurkę.

a już Proszę słonia Ludwika Jerzego Kerna, którę to pozycję dostałam na pochoinkę od Zinka z przyjemnością (kto pamięta animowany serial, ręka w górę). I piękne zdanie w notce końcowej od Zbigniewa Rychlickiego (ilustratora), które to zdanie dedykuje i polecam Emi z Ziemi, planety pingwinów, z nieosłabłą wiarą, że uda Ci się wydać w końcu swoje książki, a w którym to zdaniu, pan Rychlicki mówi : "Książka jest dla dziecka pierwszym salonem sztuki" 
Piękne zdanie, przemądre i przezacne, o którym to zdaniu winni pamiętać wydawcy książek dla dzieci.

i jeszcze sobie zdążyłam przed świątecznym najazdem krewnych i znajomych królika przeczyta Berena i Luthien, Tolkiena pod red. Ch. Tolkiena, w przekładzie Katarzyny Staniewskiej i Agnieszki Sylwanowicz, ale to już dla tych, co lubią.

a taką mieliśmy przez święta zimę w Żegotach






niedziela, 23 grudnia 2018

Z rozmów rodzinnych - Świąteczna opowieść

Nasz kurnik otwarty ściąga od lat rzesze dodatkowych beneficjentów w postaci wróbli, mazurków, synogarlic, srok i jeszcze innego tałatajstwa. Wszystko byłoby dobrze, nawet to, że wspólnie spożywają 2 razy więcej ziarna, niż same kury, gdyby nie fakt, że na kurniku jest antena satki, a satka to bożyszcze mamci. Siadające na antenie synogarlice zaburzają sygnał nie dając mamci oglądać tivi.
W związku z tym mamcia ma na oknie kij na ptactwo i co jakiś czas się z tego okna wychyla i gromko krzycząc  łupie kijem w parapet, podejrzewam ku zachwycie sąsiadów.

Niedawno umyśliła sobie nabyć atrapę drapieżcy i umieścić ją na kurniku w celu odstraszania potencjalnych gangsterów.  Drapieżca został zamówiony w internecie przez siostrę i wczoraj został dowieziony przez mojego brata do żegot. Tym sposobem weszłyśmy w posiadania sokoła.
Sokół od wczoraj budzi wielką uciechę wśród gołębiej gawiedzi. Zdaje się, że całe populacje przybywają z okolicznych wsi, by go podziwiać, tudzież się z niego nabijać, bo ptactwa na podwórzu jakby przybyło.
Stałyśmy się zatem posiadaczkami bardzo brzydkiego krasnala ogrodowego w wersji awifaunicznej, obecnie tkwiącego na naszej drabinie jako atrakcja turystyczna. Coś a la Chrystus ze świebodzina dla ptaków, że  chodźcie, może polecimy na łikend do lewandoskich zobaczyć... 
Sokół Millenium, allez!

brat (ornitolog): To sokół, tu nie ma sokołów, one go nie znają.
ja (filozoficznie): Może powinniśmy najpierw w nie nim trochę porzucać, żeby poznały jak to jest oberwać sokołem
brat: To chyba najbardziej by pomogło...  one się bardziej boja mnie, niż tego sokoła
Zuz (bratanica): To może damy duże zdjęcie taty?






czwartek, 20 grudnia 2018

z rozmów rodzinnych - O względności

mamcia przyzywa mnie w panice
mamcia: wszystko widzę na niebiesko
oczywista, w związku z  niedawnymi 2 udarami niepokój, więc mierzenie ciśnienia i takie tam, mamcia kładzie się do łózka
po paru minutach
ja: Jak tam? Nadal widzisz na niebiesko?
mamcia: Nie, teraz już normalnie, wszystko na czarno.



niedziela, 9 grudnia 2018

dni leżenia z powodu zwątpienia

Właśnie oblatuję nowy tom Dzienników 1954-1955 Agnieszki Osieckiej  i zauważyłam, że te gigantyczne przypisy już mi nie dokuczają, jak widać do wszystkiego można przywyknąć, po prostu rzucam na nie okiem, czy rzucają więcej światła na opowieść i jeśli nie, pomijam. W niektórych nawet momentach stanowią rodzaj "streszczenia postaci", co mi odkurza chromą pamięć.
A wczorej przeczytałam Listy na wyczerpanym papierze, Osieckiej i Jeremiego Przybory. Długo składałam się do zakupu tego i trochę taka zawiedziona jestem po przeczytaniu, a trochę wcale nie, bo okazuje się, że nawet świetni tekściarze w "tej" sprawie pisywali do siebie ciągle te same dyrdymały, fintifluszki i pomnażane w tysiącach bon-moty swoje serdeczne. I dobrze, to mi trochę dało odpuszczenia grzechu, którego zawsze się wystrzegać starałam (acz nie jestem od niego wolna), że trudno i to się zdarza wszystkim, te ptaszki, motylki i miłosne na jedno kopyto wyrzuty .
W dziennika już dwukrotnie mi odpuszczono w tej sprawie, co mną od jakiegoś czasu srodze targała, nie tylko w związku z sercem, ale z każdym kontaktem, cycatuję: "Ja bardzo przepraszam, ale ja jestem zmęczona, a czasami nawet trochę smutna. Tak - naprawdę wstyd mi bardzo - właśnie smutna. I tak jakoś widzisz, miałam pewne przeżycia... Śmieszne u mnie? No więc może nie przeżycia - przykrości... kłopoty... No i, wstyd mi bardzo - jakoś, jak to mówią >>spoważniałam<<. Więc nie gniewaj się, że na chwilę przestanę trochę błaznować, no i ... i może pozwól mi na to - nie powiem nic ciekawego
Ale rozmówca jest rozczarowany.
Przecież to nie jesteś ty. Ty powinnaś być zabawna. Nie pozwalam ci być nudną. Pomyliłaś widocznie role. To przecież do ciebie należało - bawić otoczenie. Inaczej to... ja przepraszam, ale tak, to ja się z tobą nie bawię."
(A.Osiecka, Dzienniki 1954-1955)

Nie utożsamiam się w pełni z tą cytatą, ale jej podskórny głos dotyczy tego, co i ja odczuwam, kiedy wyłączam się na często długi czas (z przeróżnych powodów, jak mówi Osiecka, mogą to być niejakie przykrości życiowe np moja własna przykra głowa) i zaraz w tym wyłączeniu zaczynam się zadręczać, że się nie komunikuję, a kiedy chcę się komunikować zadręczam się tym, że przynudzam , bo przynudzam, wiem to na pewno, owinięta kokonem własnych zwatpień, smętków i śródgłownego świata, przynudzam na mur jak flaki z olejem. I w związku z tą wybitnie trującą mieszanką myśli, nie odzywam się bardziej albo odzywam się i betonowo przynudzam, jak przynudzacz przez wielkie Przynu.
Bo to: "Rozmawiam ostatnio więcej z Markiem. Już teraz wiem, że nie tylko ja żałuję naszej utraconej przyjaźni. Mówimy ze sobą szczerze i prawie swobodnie. Mówię "prawie", bo krępuje mnie jedna myśl - obawa przed tym, aby nie stać się nudną i niepotrzebną." 
 (A.Osiecka, Dzienniki 1954-1955)
 Ot i właśnie.

*

ale wielcy Wielcy, potrafili. i listy i o miłości, żeby nie było. albo pisali dyrdymały, ale wysyłali co 28., kiedy im naprawdę wyszedł.

*

  a teraz dość cementarza (betoniarza)
 taki był u mnie Mikołaj, mimo tego, że z grzecznością różnie u mnie bywało...





*

Siorbnęłam jeszcze opowiadanka Terryego Pratchetta "Sztuczna broda świętego Mikołaja" (tłum. Maciej Szymański) - słabowite niestety, chociaż jakby małym dzieciom czytać, to może sobie być.
ale już  przy Kompendium i atlasie Świata Dysku (Terry Pratchett nakłaniany i wspomagany przez Discworld Emporium), bawiłam się barzo dobrze

i jeszcze Ogień i krew (część 1) George'a R.R. Martina (tłum. Michał Jakuszewski), czyli o tym, co się działo przed Pieśniami lodu i ognia. Do diaska, dlaczego pan Martin pisze w tył, a nie chce dokończyć w przód!? Toż on umrze i nie dokończy! Tyle jest filmów, w których od dawna znamy zakończenie dzięki książkom, więc  argument, że czeka do finalnego odcinka "Gry o tron" jest mi wiszący i powiewający, ale pewnie chodzi o kasę, która panu Martinowi nie wisi, ale może powiewa.

*

A sponsorami mojego czytania przez caluteńką sobotę, mimo prac potrzebnych i koniecznych oraz gości, było paskudne samopoczucie i piekielny ból wątpi, któren już mniej piekielny jeszcze dziś mnie nęka (mam nadzieję, że to przejściowe, bo szpitala boję się jak diabeł wody święconej)

*

Ps: nie wiedzieć czemu na blogu nie mam Ś, a to, że mam, zawdzięczam kopiowaniu go z innych miejsc (np wpisu w wyszukiwarkę google), gdzie ją bez problemu mam. Są jakieś blogowe parazyty, które zjadają literki? hm. I zaraz przypomina mi się z Krakadiła "Szanuwny Tuwarzyszu Ustapie Upanasku (czytać jak uwoce warzywa..." : ]




środa, 5 grudnia 2018

fiat lux

 Nie tyle słowo jest istotne, ale ono, i  to, i kiedy, i w  jaki sposób się go użyje. Czasami słowo, nawet to, a nawet to zwłaszcza, oczekiwane,  już nie mieści  się w sercu i wtedy serce pęka. 
Nie sposób tego uniknąć,  nie ma znaczenia, czy użyliśmy słów łagodnych, ugodowych, łagodzących,  ciepłych, takich, jakie chciałoby się wcześniej usłyszeć, nie ważne...  to jest jak zaklęcie - chcesz usłyszeć słowa, chociaż wiesz, że tuż po nich nastąpi katastrofa. 
Katastrofa jest cicha, właściwie nikt oprócz ciebie jej nie zauważył, ty też wszystkim później powiesz, że ten dźwięk, to głuche uderzenie,  to coś od sąsiadów, może z ulicy, zepsuty gaźnik przejeżdżającego cinquecento, łamana blacha. Nagle krajobraz bieleje, robi się jaśniej, tak jasno, że nie jesteś w stanie wybrać żadnej sensownej drogi, myśli wirują w strzępkach a ty stoisz w środku i czujesz, tak po prostu, że nie jesteś w stanie sięgnąć po żadną z nich. Wstajesz z łóżka, bierzesz prysznic, jesz coś bliżej nieokreślonego, cokolwiek, w pracy  wykonujesz niezbędne czynności, czekasz na autobus,  jesz obiad, kładziesz się do łóżka...  Cały czas z jakimś tępym zdumieniem przyglądasz się nadal wirującym strzępkom. W zupełnej bieli. Obracasz się wraz z nimi. Jaka jest pewność, że to miłość?




czwartek, 22 listopada 2018

niwelowanie terenu

Z przyjaciółmi to jest tak festnie, że człowiek może się przywlec, skowyczeć po raz enty, a  oni po raz enty nie mówią "aniemówiłem", chociaż może bardzo by chcieli, ale i tak nie mówią; i jeszcze można pożyczać od nich książki. Z biblioteki też można, ale pani z biblioteki na pewno od razu powiedziałaby aniemówiłam i że trzeba było puknąć się w łeb najsampierw. 

*

Wszystkie lektury nadobowiązkowe Wisławy Szymborskiej zwracam Zinkowi wyjątkowo bez żalu, bo jakkolwiek udatne i chwackie i dowcipne i błyskotliwe  są te minifelietony o książkach, to jest ich tyle, że zaklasyfikowałam oną pozycję do mania na półce i od czasu do czasu zerkania. Może kiedyś sobie dokupię do półki, a może nie, może będę czytywała u Zinka, jak pójdzie kupić nam piwo, czyli w czasie wolnym od smarkania mu w rękaw.

*

ale już Komeda, osobiste życie jazzu pani Magdaleny Grzebałkowskiej przekonało mnie, że jest Grzebałkowska mistrzynią biografii. Najpierw Twardowski, później Beksińscy, trzecia biografia jej pióra, która czytam i jestem zachwycona układaniem informacji, konstrukcją biografii, dynamiką narracji. Barzo polecam i tę sobie na pewno dokupię.




*

Ha, a tę dostałam na stan, bo miał podwójnie: Olgi Tokarczuk Opowiadania bizarne. Całkiem fajna rzecz i  jakoś tak czuję kolejny raz w pani Tokarczuk, że się jej wkrada scifi, tym razem to już nawet nie wkrada, tylko dość otwarcie wstępuje w progi. I fajno, ja lubię scifi. Takie do podróży niezwykłostki.

*

Ze scifi, to Cudowna broń P.K. Dicka (przekład Krzysztof Sokołowski), która wykorzystuje, jeśli się nie mylę któreś z jego opowiadań. Dobry pomysł, całość za mocno rozciągnięta, jak gumka balonika naciąganego na wielkie koło, aż cieniej i może pęknąć. Ale pomysł ok, tylko chyba jednak na opowiadanie bardziej niż na powieść.

*

I jeszcze w rejonach fantastycznych miłośnikom mitologii mocno polecam dwie rzeczy Mitologię nordycką Neila Gaimana (już samo nazwisko mówi, że fajne, czyż nie?) (przekład Pauliny Braiter) oraz z tego samego kotła Mity skandynawskie Rogera L. Greena (tłum Zbigniew A. Królicki). Obie książki stanowią ładnie i spójnie uporządkowany i zbeletryzowany zbiór opowieści mitologicznych prosto z Asgardu. Poleciłabym nawet, jako wstęp do poznawania sag i mitów skandynawskich, tak zanim się człowiek wgryzie w  teksty i opracowania bliższe etnografii.

* i na koniec też polecam 3 tomy Bartłomieja Grzegorza Sali: Legendy zamków świętokrzyskich, Legendy zamków karpackich i Legendy zamków sudeckich. Każdy z wziętych na tapetę zamków posiada obrazek, rys historyczny i zbiór podań oraz legend z tym zamkiem związanych, tak więc fajna rzecz dla miłośników bajania oraz turystyki pieszej, oślej lub zmotoryzowanej.

o, to tyle na razie doczytałam.


i wszystkiego pięknego z okazji wczorajszego dnia życzliwości, niech los się czasami kopnie w kolano, zanim potraktuje was nieżyczliwie. czego i sobie życzę. howgh!

środa, 21 listopada 2018

smycz wliczony

Właśnie przez ścianę FB przeleciała mi reklama o takiej treści
"Jajo do ząbkowania"
Pleśń bezpłatny
dołączany smycz wliczony
wewnątrz grzechotka dla dodatkowego. Odtwórz
Gładka ale twarda tekstura
Mój syn kocha swoją nową ząbkowanie
Jajo! Nie wiem co zrobilibyśmy
bez jednego... taki świetny pomysł! Dziękujemy!

więc gdyby ktoś potrzebował jaja do ząbkowania, to pleśń jest bezpłatny

poniedziałek, 19 listopada 2018

pierwsza pomoc w przyopadku przeciągnięcia gumy

Dzień spędzasz w robocie wsłuchując się w świergot dzieci i ponure brzęczenie rodziców, niechętne pomruki kolegów, monotonny szum potrzeb, zapotrzebowań i oczekiwań, powściągasz pragnienia wyłożenia językiem klarownym i dosadnym, co o niektórych rzeczach myślisz. W domu wsłuchujesz się w świergot rodzicielski, rozkminiasz słowa, zdania, szyk, smętne miny, oskarżycielskie spojrzenia, zmagasz się z pilnymi potrzebami i oczekiwaniami i w myśl dziatecznej powinności starasz się jak umiesz naciągnąć gumkę powstrzymującą chęć lapidarnego i dosadnego wyrażenia własnego w niektórych kwestiach zdania, potem przybywają krewni i znajomi królika, którzy posiadają własne wizje twojego życia, uszczęśliwienia cię oraz tego, co się powinno ze swoim życiem zrobić, świergoczą, trajkoczą, titirlikają. Ze współczuciem w oczach dociekają pilnie, co u ciebie, jak tam i w ogóle co tam, a ty człowieku w myśl rodzinnie-przyjacielskiej powinności naciągasz gumkę aż zgrzyta, powstrzymując chęć wyrażenia słowem jednoznacznym, co ci w duszy gra. Powściągasz, gdyż rozumiesz, że jesteś niesprawiedliwy, kiedy gdy wszyscy się tak martwią, marzysz o tym żeby strzelić im gumką w nos, jesteś bardzo niesprawiedliwy chcąc łupnąć pięścią w stół, zepchnąć ze schodów, posiekać na kotlet lub choćby posolić i opieprzyć tych, którzy mają swoje racje, punkt widzenia i nie chcą twego zła,a  jedynie twojego dobra oraz dobra nas wszystkich, bo przecież dobro twe jest w dobru nas wszystkich niezbędnym, kluczowym elementem.

Pierwsza pomoc przedmedyczna w takich przypadkach nie polega na organizowaniu spotkań rodzinnych, wyjazdów i przyjęć niespodzianek. Umilaniu czasu troszczeniem się, odgadywaniem pragnień, wspólnym wykonywaniem prac w celu pomocy w myśl, że praca wspólna przynosi ukojenie i zbliża. Pierwsza pomoc w takich przypadkach polega na zostawieniu człowieka w absolutnym spokoju, ciszy i powściągnięciu chęci dowiedzenia się co mu w duszy gra, gdyż taki człowiek niepozostawiony w spokoju i ciszy w końcu może  jednak odpowiedzieć.

wtorek, 13 listopada 2018

Miłośc z Biedronki

Czasami z wielkiej miłości należy i trzeba zrezygnować. Trzeba puścić ją wolno, żeby mogła swobodnie wybierać, czy nas chce, czy nie chce. Często nie chce, ale chyba też na tym polega kochanie, że chociaż wiesz i czujesz od początku, że nie zechce, to i tak trzeba ją puścić wolno z szacunku do niej, w jej własne imię. Bo na miłości miłości wymusić nie sposób.

Ponieważ mnie akurat miłość nie zechciała, wiedziona wewnętrznym kompasem, w sklepie powszechnie znanym jako Biedra, odciągana przez Zinka od koszyka z książkami, jeszcze zdążyłam chwycić Miłość i inne nieszczęścia Oliviera Bourdeaut w przekładzie Katarzyny Marczewskiej spodziewając się znaleźć w niej kompana, który mi już tym razem dobitnie powie, że miłość to nieszczęśliwy i feralny zbieg okoliczności życiowych. A tu nie, zupełnie niespodziewanie, w dość brzydkich okładkach, całkiem ładna, napisana lekko, z nutką baśni, historia życia ze schizofrenią i piękna tego życia powstającego dzięki magii miłości, czasem dość obłędnej. Formuła książki nieco przypomina mi film  Roberto Benigniego "Życie jest piękne"
I ładnie, bo pomimo tego, że nie mam do niej szczęścia, to wierzę w miłość i już.

"Ojciec powiedział mi kiedyś, że zanim się urodziłem, trudnił się polowaniem na muchy za pomocą harpuna. Pokazał mi maleńki harpun i rozgniecioną muchę.
- Rzuciłem to, bo praca była ciężka i bardzo kiepsko płacili - stwierdził, chowając swoje dawne narzędzie pracy do szkatułki pokrytej laką.-
Teraz otwieram warsztaty samochodowe. Trzeba się przy tym napracować, ale płacą dobrze.".

(Miłość i inne nieszczęścia, Olivier Bourdeaut, tłum K.Marczewska)

*

Od Miłości i innych nieszczęść byłam już odciągana nie ze względu na tytuł, a dlatego, że wcześniej wrzuciłam do koszyka inne okładki i stałam się np posiadaczką I tomu Dzikusów - Francuskie wesele Sabri Louatah'a w przekładzie Beaty Geppert. Książka pełna gwaru i niepokoju związanego z wyborami prezydenckimi we Francji, w których kandyduje mający spore szanse imigrant z Algierii, a także harmidru związanego z algierskim weselem. Zycie imigrantów, ich codzienne sprawy, charaktery, poglądy oplatują się wokół tych dwóch wydarzeń. Oprócz miłości, codziennych spraw, w świecie młodego Karima pojawiają się problemy i niebezpieczeństwa. Książka tyleż niepokojąca, co wciągająca, więc zakupię pozostałe trzy części.

*

Nabyłam tam jeszcze Kolekcję nietypowych zdarzeń Toma Hanksa (tłum Patryk Gołębiowski), barzo miłe,a niektóre dobre, opowiadania z przewijającym się motywem maszyny do pisania. I fajnie.

*
Resume: Jedyna miłość na którą mnie stać to ta z Biedry

*
a później obejrzałam sobie w końcu Blade Runnera 2045 i o



Żegoty, listopad 2018


poniedziałek, 12 listopada 2018

zapiski znalezione pod głową rzymskiego legionisty

 Korzystając z trzech dni wolnego, zachorowałam, bo jak można lepiej wykorzystać czas, no przecież! Wczoraj przeleżałam plackiem, dziś nadrobię trochę zaległości.

Tydzień temu, gdy tylko hordy Hunów i złowrogich Wandalów opuściły przybytek mój, porzucając domostwo i gumno w stanie smętnego pobojowiska, trąciłam stopą dopalające się krokwie, ponuro dymiące zgliszcza i z dzikim okrzykiem juhu! pokłusowałam do legowiska między telewizorem a fotelem mamci, w którym to leżu sypiam od jakiegoś czasu, po czem  barykadując się nagromadzonymi tomami, z obłędem w oczach i pianą na ustach, tonąc w oparach kisnącej kapusty*, oddałam kompletnie aspołecznej czynności, jaką jest czytanie..

*kto kisił kapustę w domu, ten zrozumie czar

Najpierw przyjemna wyelce pozycja Richarda Feynmana (tego od wykładów z fizyki), Pan raczy żartować panie Feynman, opracowana przez Edwarda Hutchingsa, przełożona przez Tomasza Bieronia. Zbiór opowiastek, anegdotek i historyjek charakteryzujących znakomitego acz dość kontrowersyjnego fizyka. Sam autor tychże gawęd przedstawia nam się jako trefniś oraz szutnik zawołany, jednak wyłazi spod tego obraz człowieka ogarniętego potrzebą poznawania, niestrudzonego badacza stawiającego nieszablonowe pytania i pilnego poszukiwacza odpowiedzi. Niektóre opowiastki są pewnie mocno rozciągnięte, ale sam też Feynman z autoironią karci się co jakiś czas za egocentryzm, młodzieńczą butę i zarozumialstwo. Zastanawiałam się w trakcie czytania, jak to by było spotkać Richarda Feynmana, bo to, co wygląda świetnie i wesoło na kartach książki, z daleka, mogłoby się przecież okazać w życiu stuknięciem z rozpędzoną lokomotywą i to już wcale niekoniecznie zawsze jest do śmiechu, jeśli się nie jest masą równoważną, a i nawet jak się jest, to ten, też nie do śmiechu raczej. Zresztą i tak nie znam angielskiego, więc po kij rozważać, ale gdybym znała...
Miłośnicy fizyki znajdą w tej książce, podejrzewam, przyjemność. Moja kumpela niemiłosniczka poinformowała mnie, że ona w ogóle się nie śmiała, a ja z kolei chichotałam momentami w głos, a poczucie humoru mamy podobne, zatem to może o fizykę właśnie idzie.

"Kolację jadłem codziennie ubrany w akademicką togę. Pierwszego wieczoru byłem śmiertelnie przerażony, ponieważ nie znosiłem wszelkiej celebry. Szybko jednak zdałem sobie sprawę, że togi mają jedną wielką zaletę. Jeśli dopiero co grałeś w tenisa, mogłeś pobiec do pokoju, wziąć togę i włożyć ją na siebie jak leci. Nie musiałeś tracić czasu na przebieranie się czy prysznic. Togi skrywały nagie ramiona, podkoszulki, najgorsze łachmany. Ponadto istniał przepis, że tog się nie pierze, więc pierwszoroczniaka można było łatwo odróżnić od drugoroczniaka, od trzecioroczniaka, od kloszarda! Tog nie prało się i nie zaszywało w nich dziur, więc pierwszoroczniacy nosili ładne, stosunkowo czyste togi, lecz gdy dotrwałeś do trzeciego roku, wyglądało to, jakbyś miał na ramionach coś w rodzaju tektury, do której przyklejone są strzępy materiału."

Pan raczy żartować panie Feynman, Richard Feynman (tłum T.Bieroń)

*

Później poleciały Jakuba Zieliny Wierzenia prasłowian, które to dość zwarte opracowanie przyjaźnie i myślę, że  w miarę sensownie zgarnia wierzenia słowiańskie do kupy, systematyzuje je i nieboleśnie nam przybliża. Dobra rzecz, żeby nie zapiłować czytacza naukowym językiem, gmatwaniną wierzeń, mitów i rytów.
Coraz częściej widzę tę chęć badaczy mitologii słowiańskiej, żeby uczynić jakąś jedność z poszarpanych skrawków, to marzenie mania czegoś na kształt mitologii greckiej, żeby dajmy na to, jakaś statystyczna lewandowska ze wsi warmijskiej mogła bez rwania włosia na brodzie oraz szarpania pazurów do krwi naumieć się jakiegoś choćby mgliście narysowanego korzenia tkwiącego w świadomości mitycznej.

*

Ponieważ w końcu zakupiłam brakującą mi na półce część Różoukrzyżowania, ciumnęłam Sexusa Henryego Millera (tłum Lesław Ludwig). Ciumnęłam z ochotą i tak z rozbiegu tego,  lecąc z pyskiem pełnym śliny już w połowie się zmęczyłam.  Tak po prostu, zaniemogłam utrudzona dłużyzną pomnażanych (p)opisów seksualnych z nakładanymi na nie albo odwrotnie, wynurzeniami natury filozoficznej gnającej momentami w mistycyzm. To, co jakoś uwiodło mnie na studiach (ach ta dziewczęca niewinność) teraz zamęczyło mnie, może nie do cna, bo przecież są świetne fragmenty, ale tak połowy to pozbyłabym się bez żalu.

*
 Mój przyjaciel Zinek nie przepada za Muminkami, ja zaś je wielbię, kocham miłoscią niesłabnącą, a to, co wyszło z literatury, dotknęło mnie i oplątało we wczesnym dziecięctwie, rośnie, rozwija się i zmienia razem ze mną, jak magiczna sieć. Po Muminkach przyszedł czas na kolejne książki Jansson. Ostatnio nabyłam Uczciwą oszustkę, Tove Jansson (tłum Halina Thylwe)
Dobrzeczytająca się opowieść o prawdziwym i nieprawdziwym, przyczynach i skutkach, szczerej nieszczerości i nieszczerej szczerości. 
Surowa, wilcza kobieta Katri chce wkraść się w łaski miłej i przyjaznej ludziom mieszkanki "Króliczego domu", Anny, ilustratorki książek dla dzieci. Zeby  dowiedzieć się po co,  proponuję zajrzeć między kartki, bo rzecz napisana po janssonowsku z tą jej mroczną, magiczną aurą, która wisi w powietrzu Zimy w Dolinie Muminków, czy w Komecie nad Doliną...

*

nach nach i już stosik książek oczekujących na notatkę się trochę zmniejszył, jestem wielka oraz przepracowita!

święty Jan w paździerrniku 2018, żegoty

czwartek, 1 listopada 2018

wyładowania stratygraficzne, czyli ze sprzętactwa rzeczy robaczywie roboczych

Szybki notatek ze spiętrzenia biurkowego

Isaac Bashevis Singer "Seans i inne opowiadania", "Śmierć Matuzalema i inne opowiadania', tłum Maria Olejniczak-Skarsgard; Jak to Singer (młoda damo nie zaczynaj zdania od jak) (młoda?),  miesza świat duchów w świat żywy, pociąga za płaszcze znużonych przechodniów, do czyśćca wejściem nieformalnym:

*"Gdy zapalono kryształowe żyrandole, w ich świetle twarz Maksa Steina przybrała żółty odcień, a włosy zbielały. Poprawił krawat i powiedział:
- po co łazić na deszczu i nabawić się przeziębienia? Nie mamy zon ani dzieci. Ponieważ chcesz zostać pisarzem, mogę ci opowiedzieć więcej historii niż Szeherezada opowiedziała swojemu sułtanowi. Sam bym je napisał, ale od pióra wolę pędzel. Poza tym wielu bohaterów tych opowieści jeszcze żyje i zapewne by siebie rozpoznali. Niepotrzebne mi skandale. Doszedłem do następującego wniosku: w życiu nie ma żadnych reguł. Piękne kobiety wiodą samotne życie, aż posiwieją i zwiędną. Brzydule zaś łapią bogatych mężów i mają jeszcze kochanków. Przez wiele lat byłem przekonany, że kobieta może uciec albo od męża, albo od kochanka, ale nie ucieknie od obu. Myliłem się. Gdy zobaczyłem, że właśnie tak się stało, uprzytomniłem sobie, że człowiek niczego nie może być pewny."

(I.B Singer, Przyjaciel domu (Śmierć Matuzalema i inne opowiadania), tłum Maria Olejniczak-Skarsgard)

*dedykowane moim pięknym przyjaciółkom, jako wsparcie bibliograficzne  w naszym  ciągnącym się leniwie dyskursie

*

Szachinszach Ryszarda Kapuścińskiego nie poprawia humoru, co jest krwa blaszana w tym naszym rodzaju, co za gen au.


z smsu: "Drogi Zinku, skoro już niejako jako sekretarz twój czytam Twoje książki i Ci je opowiadam, powinnam mieć możliwość po ludzku zaginania im oślich rogów i smarowania ołówkiem notatek, a tak to te piekielne skrawki papieru..."

odpowiedź Ziny:  [okrzyk bólu]

poniedziałek, 22 października 2018

kartka z kociokwiku

Mam tu całe biurko naskładanych, nazaznaczanych notatkami i oślimi uszami (moje) i karteczkami (cudze) książek, które chciałabym polecić, mam nawet trochę czasu na to, ale w cholerę nie idzie mi to pisanie, bo jako zadeklarowany i certyfikowany nienapoleon, muszę mieć wielopasmową autostradę czasu przed sobą i to na odcinku nicnierobienie 500km.
Wpadam z pracy w pracę, zawodowo i domowo, mało czytam, nie wyjeżdżam, nie śpię w swoim łóżku, nie dysponuję swoim czasem (w ogóle cholera nie dysponuję). Codziennie boli mnie głowa, w której mam kaszankę, groch z kapusta i zakalec, kłębią się luźne fragmenty lekcji od klasy 0 po III gim, przedmioty, których próbuje nauczać, dziennik elektroniczny z papierowym, dziesiątki przydzielanych mi zadań, nerwy związane z klasa niemal integracyjną (niemal, bo nie ma takiego statusu) - niedowidzenie, upośledzenie w st lekkim i asperger + kilka jeszcze przypadków. Jeśli miałabym wyrazić moją opinię na temat stanu mojego zdrowia psychicznego, to jestem bliska zwariowania, albo morderstwa, albo zapisania się do jakiejś grupy folklorystycznej o trudnej nazwie.

tak, czy siak, postanowiłam dziś zapisać cokolwiek, zatem inspiracje z książki: Lejb Fogelman. Warto żyć. z którym to Lejbem Fogelmanem  prawnikiem i świetnym gawędziarzem, rozmawia Michał Komar. Książka ogromnie sympatyczna, pozytywna i z różnymi sznureczkami do pociągnięcia. Ja sobie pociągnęłam za kilka z nich, z czego 4 tutaj zapisuję ku pamięci, mięcikupa...

*

"Van Mergeren chciał zostać wybitnym malarzem. Krytycy go wyśmiewali, więc postanowił się na nich zemścić. Po długich studiach nad siedemnastowiecznymi technikami malarskimi namalował obraz Uczniowie w Emaus, który zaprezentował jako dzieło Vermeera. Większość znawców uznała to za oryginał. Malował więc kolejne. W czasie II wojny światowej niektóre z tych obrazów znalazły się w kolekcji Hermanna Goeringa, a to spowodowało, że w 1945 roku van Meergeren został oskarżony o kolaborację. Oświadczył, że owszem, obrazy zostały sprzedane Niemcom, ale przecież on jest ich autorem, a nie Vermeer. By to udowodnić, pod kontrolą policji namalował kolejny obraz, Młody Chrystus w świątyni, który posiadał wszystkie cechy dzieła Vermeera. Komisja złożona ze znawców - po części tych samych, którzy zachwycali się przed paru laty Uczniami w Emaus - zaczęła się wahać...

I tu dochodzimy do sedna sprawy. Okazało się bowiem, że obraz namalowany przy świadkach był dla komisji bardziej autentycznym Vermeerem niż ten sprzed dziesięciu lat...
Danto wyjaśniał problem tak: rzeczywistość z czasu, kiedy artysta coś tworzy, zawsze przenika w jego dzieło. Ale w czasie tworzenia jest niewidoczna, przejrzysta jak powietrze, którego nie zauważamy, dopóki nam go nie zabraknie. Lecz kiedy po latach patrzymy na ten obraz, poprzednia rzeczywistość jest już w nim zauważalna. I dlatego w podróbce obrazu Vermeera, zrobionej trzydzieści lat temu, dzisiaj widać tę rzeczywistość sprzed trzydziestu lat. Z drugiej strony, czy chcemy, czy nie, przerzucamy na przeszłość dzisiejszą rzeczywistość, która jest dla nas przeźroczysta jak powietrze."

*
"Chodziłem też na wykłady Rawlsa i Nozicka. Profesor John Rawls był autorem Teorii sprawiedliwości.
Wywodził zasady umowy społecznej z kantowskiego imperatywu kategorycznego. "Postępuj tylko wedle takiej maksymy, co do której mógłbyś jednocześnie chcieć, aby stała się ona prawem powszechnym"
Najprościej rzecz ujmując: nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe. Dobre 1700 lat przed Kantem to samo powiedział Gamaliel. Ten, który uratował od śmierci chrześcijańskich apostołów, mówiąc do sędziów: "Odstąpcie od tych ludzi i puśćcie ich! Jeżeli bowiem od ludzi pochodzi ta myśl czy sprawa, rozpadnie się, a jeśli rzeczywiście od Boga pochodzi, nie potraficie ich zniszczyć i może się z czasem okazać, że walczycie z Bogiem.

*
"No właśnie a propos dandyzmu. Dużo na ten temat czytałem. Pamiętam "Człowieka zbuntowanego" Camusa. Tam jest taki fragment, który mi utkwił w pamięci: "Dandys zbiera się w sobie i stwarza w sobie jedność już dzięki samej sile odmowy. Jest koherentny jako postać. Ale postać musi mieć publiczność: dandys upewnia się o swoim istnieniu jedynie wówczas, gdy odczytuje je z twarzy innych. Inni to lustro. (...) Tę uwagę trzeba budzić nieustannie, podniecać prowokacją. Dandys musi więc stale zdumiewać."    " 

(Lejb Fogelman. Warto żyć. Rozmawia Michał Komar)

i Borysa Pasternaka noc zimowa

З
З
Зимняя ночь
имняя ночь

Мело, мело по всей земле
Во все пределы.
Свеча горела на столе,
Свеча горела.

Как летом роем мошкара
Летит на пламя,
Слетались хлопья со двора
К оконной раме.

Метель лепила на стекле
Кружки и стрелы.
Свеча горела на столе,
Свеча горела.

На озаренный потолок
Ложились тени,
Скрещенья рук, скрещенья ног,
Судьбы скрещенья.

И падали два башмачка
Со стуком на пол.
И воск слезами с ночника
На платье капал.

И все терялось в снежной мгле
Седой и белой.
Свеча горела на столе,
Свеча горела.

На свечку дуло из угла,
И жар соблазна
Вздымал, как ангел, два крыла
Крестообразно.

Мело весь месяц в феврале,
И то и дело
Свеча горела на столе,
Свеча горела.


(i w przekładzie Seweryna Pollak)

Noc zimowa


Po całej ziemi wciąż śnieżyło,
Wszędzie śnieg leciał,
Świeca na stole się paliła,
Płonęła świeca.

Jak gęste roje muszek w lecie
Lecą na płomień,
Tak płatków rój ze dworu leciał
Ku ramie w oknie.

Do szyby zamieć się lepiła
W kręgach i krezach,
Świeca na stole się paliła,
Płonęła świeca.

Na sufit cały rozświetlony
Kładły się cienie
Skrzyżowań nóg, skrzyżowań dłoni
I przeznaczenie.

I dwa trzewiki upadały
Na ziemię z stukiem.
I wosk z lichtarza kapał łzami,
Spadał na suknię.

Wszystko w mgle śnieżnej się gubiło
Płatków, co lecą.
Świeca na stole się paliła,
Płonęła świeca.

Na świecę dmuchał z kąta przeciąg.
Pokusa płonąc
Jak anioł skrzydła wzniosła lecąc
Na krzyż złożone.

Przez cały luty wciąż śnieżyło
I blask się wzniecał:
Świeca na stole się paliła,
Płonęła świeca.

a na koniuszek jezień 


żegoty 20.10.18 

czwartek, 6 września 2018

Z rozmów rodzinnych - O stabilności

 Mamci po udarze zmieniło się wiele rzeczy, smaki, lubienie kolorów (ulubionego niegdyś niebieskiego w ogóle nie rozpoznaje, a ceni żółć i fiolet), upodobania.

Rysujemy; mamcia smaruje, a to domek, a to drzewo, a to płot...
- narysuj konia! mówię znienacka.
Mamcia dostaje ataku histerycznego śmiechu.





 



Okazuje się, że po udarze rysuje konia dokładnie tak samo, jak przed nim : ]

piątek, 24 sierpnia 2018

Pracownia Na Rzecz Istoty Szarej

Sytuacja po drugim (po 13 dniach od pierwszego) udarze mamci; 
do południa czytamy o księdzu Janie Kaczkowskim, w południe Życie na gorąco, w wolnych chwilach i wieczorem czytam wywiady i rozmowy z Charlesem Bukowskim, jeśli zwariuję, powiedzcie mojemu przyszłemu psychiatrze o możliwych przyczynach...

Ps: Jeśli zwariuję wyraźniej...

Ps2: Jeśli jakiś psychiatra będzie chciał w ogóle z wami o tym rozmawiać...

Ps3: Możliwe, ze to już jest wytwór mojej wyobraźni i pisze mój psychiatra....

Ps4: Albo mój kot...

 a tak poważniej, to obecnie mam robotę siedzącą, czyli siedzę z mamą, a to oznacza, że ciężko mi zajrzeć na bloba i uzupełnić chociażby braki und zapisać coś o Albanii. statystyka to okrutna nauka, która za dobre nagradza, a za złe karze, czy jakoś tak; i tą statystyką nas medicus pozamiatał szachmat. niemniej wobec statystyki istnieją środki zaradcze w postaci wiary, nadziei i miłości (jeśli są na sali wierzący w nią jeszcze ludzie) i tychże imion  się trzymiemy. 
mama uczy się rozumieć, rozróżniać pojęcia, mówić, stara się uprawniać rękę mimikę, chodzenie oraz przede wszystkim stara się usprawniać swoją cierpliwość, bo wolę walki ma, a z cierpliwością to różnie. 
na razie najlepiej wychodzą jej "kurwa mać", "skurwysyn" (to o pewnym człeku znanym w bliższych tu kręgach) i alternatywnie "o Jezu", żeby nie było. poza tym czasami mam wiele ubawu z nauki "tak" i "nie",a czasami mam ochotę strzelić się zadnim kopytem w czoło. 
nie muszę chyba dodawać, ze cały czas umieram ze strachu, że coś się znowu wydarzy i opanowywanie tego strachu muszę z kolei ćwiczyć ja.
 żeby nie zwariować. odśpiewujemy różne rzeczy, mówimy wiersze, a niedawno podsłuchałam dobiegający z pokoju mamci hymn nasz narodowy odśpiewany z zachowaniem bisu refrenu i oczywiście 4 zwrotki, a zatem mamcia, jakkolwiek lewak, to silna patriotka jest. 
poza tym to co było do tej pory smaczne i dobre, teraz jest ble, jest siąkanie nosem na temat diety z ograniczoną ilością mięsa i zdecydowany bunt na picie wody w stosownej ilości. ale nie jest źle, no może poza przypadkiem, kiedy moja siostra Jola usiłuje mówić do mnie przez telefon wersalikami bardzo głośno i wyraźnie, mam nadzieję, że nie wejdzie nam to w nawyk i nie będziemy tak mówić do ludzi na ulicy.








zapustosłowie

To szczególne okołowrześniowe odczucie, niepowtarzalne w innych porach roku, wiąże się nie tylko ze specyficznym światłem, miękkim i przesączającym się przez już jesienne powietrze, ale także z temperaturą. Powietrze jest jeszcze ciepłe, zachowuje łagodność, pieszczotę popołudnia, ale dzień jest zbyt już krótki, słońce zbyt nisko góruje, by nadać wieczornemu  powietrzu, cechy upalnej pogodnej letniej pory. Pomiędzy miodowe pasma sączą się już rześkie strumyki  chłodu niosące zapowiedź zimnej rosy. To powietrze, ta aura, zatrzymują dźwięki, tłumią je i szlifują, zaokrąglają, rozmywają kształty i obrazy.
Pora, która ma połączenie z wszystkimi przeżytymi wrześniami, pora, w której jestem we wszystkich swoich wspomnieniach, chwila, w której bez względu na okoliczności, jestem szczęśliwa.

niedziela, 12 sierpnia 2018

w kwintę nosem

Właśnie ukańczam 42 rok pelrinażu po tymłezpadole, moja mama w szpitalu dochodzi do siebie po drugim, w ciągu 3 tygodni,  udarze , moja wielka trudna miłość tkwi od dwóch dni w połowie drogi do mnie z rozpieprzoną skrzynią biegów, skurwesenem mechanikiem i kończącym się czasem (tadaaa, jasne czas jest kolisty), siedzę w chałupie na tak zwanej do rymu i rytmu rzyci i nawet na los nie chce mi się złorzeczyć. Przez moment zatrzymałam się pod perseidowym (dziś max radiant) niebem i zapytałam - za co, cholera? Wszechświat odpowiedział mi, że tak naprawdę to za nic, bo z  jednej strony tak wypadło, a z drugiej mnie po prostu nie bardzo lubi i nie ma w tym mojej winy, czasem nie polubia się kogoś i już. A miało być tak pięknie i nie wiać. No to Albania piękna i cudowna, gdyby nie pierwszy udar mamci, a wakacje piękne i cudowne, gdyby nie to, że zlikwidowali moją szkołę, a dzień dzisiejszy miał być cudowny z najcudowniejszym facetem świata, który właśnie w tej chwili musi tkwić w polu kiedy czas spotkania (rzadki niesłychanie) nam się kurczy, więc jeśli do 13 sierpnia nie uda mu się wykrzesać z mechanika współpracy, to już kto wie kiedy się zobaczymy, miał być też dzień z przyjaciółmi, którzy z Bretanii i Włoch i Sieradza na me urodziny naprzybyli, a się wykrzaczyło,  i jak tak się przyglądam swemu jonaszowemu jestestwu, to się straszliwie cieszę, że przynajmniej  mamcia wędruje maleńkimi kroczkami do przodu, bo to przynajmniej jakiś ważny progres jest i optymistyczny. 
Chodzę sobie na tatowy kamień na smentarzu (taki ma pomnik-niepomnik kamień zwykły nieobrobiony, na którym lubię siadać) i tam sobie myślę: "opsiamaćniechtocholerazarazamórfrancaitrądkurwawmordęjeża Tatku!" I tatko mówi mi - asik, no co ja ci martwy poradzę więcej, niż poradziłem za życia - jeśli chcesz coś komuś dać, dawaj zawsze najlepsze co masz, inaczej nie ma sensu i nie poddawaj się kiedy ci się wydaje, że nie masz szans ani siły, bo zawsze gdzieś tam jest schowany jest zapas na czarną godzinę" .  Cholera wie, jak wygląda czarna godzina, więc kto mnie kurew przytuli dziś?




wtorek, 31 lipca 2018

bążur de gąkur

Miseczka postawiona w stanie pustym, w dodatku mająca w zamyśle pierwotnym, w tym stanie pozostać, zaczyna się napełniać, gdyż podobnoż natura nie znosi próżni. Jest na sali ktoś, kto nie doświadczył napełniania się postawionego dla ozdoby, dizajnu, tudzież przypadku, naczynka? Uwielbiam ceramikę dla samej jej ceramiczności, barw, ornamentyki, linii i takichtam, ale gdy tylko zwiedziona krągłością uszka, czy obłością brzuszka, nabędę kolejną miseczkę i cmokając, kręcąc głową po zasięgnięciu opinii trzynastu fengszujów, księgi iczing oraz książki telefonicznej, wystawię rzecz na półce, zanim zdążę się napawić jej idealną harmonią z miejscem, już w miseczce są: agrafki, szpilki, guziki, koraliki, kawałek mydła (przebóg), ołowiane pecyny, grosiwo, zapałki, ucho od śledzia, szton. Zawsze.
To tak tytułem marginesu (sic!)

Myślałam od wczorej o agroturystyce, to znaczy do wczorej też od czasu do czasu myślałam, ale głównie w pozycjach pozytywnych, a wczorej coś mnie tkło. Bo idzie o to, że chociaż racjonalna część wusz docenia i mówi, hej, to naprawdę dobre, to wsiowa wusz, co we wsi mieszka od zygoty, wykazuje się jakąś nieufnością. Po kolei (żeby nie było, sama sobie we łbie tym postem próbuję układać, jak zawsze zresztą)

alfa: człowiek na wsi mieszkały, robi wszystkie te rzeczy, co mają być wywszystkowane, ogóry, pomidory, japki, śliwki i wszelkie mecyje, bo tak robił i tez po to, żeby nie kupować (oczywista obecnie różnie z tym bywa, ale mówię o prawdziwych wsiokach)
agroturystyka wymaga reklamy, zatem się z tego zwykłego robienia czyni rytuały alchemiczne, co paradoksalnie, odziera one czynności z właściwej im, naturalnej magii, a przydaje sztuczna gębę, pazłotko i tetam "duchowość" (sic!)

beta: u nas na Warniji, to agroturystowskie są głównie przyjezdne, co kupują obejścia, zachwycają się, achają, ochają i puszczają achy i ochy w świat. No i wiem, dziwaczę, bo we mnie jest tez ten zachwyt i achy i ochy bo uważam, że drugiej takiej Warmii nie ma na żadnym ze światów, ale ten mój zachwyt wyrasta z każdego kamienia i wądołu, bo tu upłynęło moje dzieciństwo, krzaki noszą ślady krwi z naszych kolan, kamienie leżą tam, gdzie je przetoczyły nasze łapy, a w rowach odciśnięte na wieki zostaną ślady naszych (rysich?) pazurów. Ten nasz krajobraz jest naprawdę przepiękny, a jakoś wkurza mnie, kiedy się nim acha i ocha na sztandarach. Może tez dlatego, że nie chcę za bardzo tu turystów, bo turyści niosą pieniądze, cywilizację i śmierć piękna, niestety

delta: No i to nagłe uduchowienie i krajobrazu i warzyw w ogrodzie i nagle te drzewa takie magiczne (a żebyście wy chociaż zawalczyli o te drzewa) i to zachwalanie "magii i sielskości", a kiedy nie jest się gościem posesji, to psy, ogrodzenia i pohukiwania, ze teren prywatny! tu ludzie przybywają odpocząć od ludzi!

gamma: i nie ufam tym wszystkim artystowskim uduchowieniom. Chyba przez alfa, bo ja jestem wsiowa, tutejsza, a z naszymi tu ludźmi, często robiącymi piękne rzeczy, gada się normalnie, bez żadnych tam uduchowień. natomiast w miejscach "uduchowionych" agroturystycznie, jest specyficzne grono "uduchowieńców" oderwanych od tej ziemi. i to jest chyba to - jakkolwiek podoba im się ta ziemia, są od niej oderwani, unoszą się nad nią, takie pięknoduchy

poniedziałek, 16 lipca 2018

wewnetrzny smutek, który "psuje" krew

Są takie popołudnia, z których nie da się wykrzesać iskry. Napada szarówka, smutek, melancholia, dźwięki turkocącego obok życia drażnią, tivi wkurwia, radio nie wchodzi w rachubę, książka jest brunatną plamą w której mażą się i bełtają słowa, spać się nie chce, tylko się siedzi i gapi. Na nic. Są to popołudnia męczybuły, popołudnia wampiryczne, popołudnia upiory. I zupełnie inaczej te popołudnia się planowało, inaczej, radośniej, pełniej, a wyszło kompletnie inaczej. Siedzi się więc teraz, nie czyta, nie patrzy, nie pisze i z nadzieją odlicza kolejne minuty zmęczenia, które być może w końcu przyniosą długi, głęboki sen. a sen nie przychodzi, jak na złość. Kto nie zna takiego popołudnia,  ręka w górę, nawet płakać nie da się, nawet pić. Wtedy trzeba opowiedzieć. Cokolwiek.

Sporo zrobiło się zaległości w pisaniu bloba, robieniu różnych rzeczy, jeszcze więcej zaległości w pracy nad swoim szaleństwem.

To tak choć trochę nadrabiając: Na ótce rodzaju sasanka, przeczytałam sobie przewodnik Izabeli Lewandowskiej i Edwarda Cyfusa "Magiczne wsie południowej Warmii. Przewodnik historyczno-kulturowy" i byłaby to nawet fajna pozycja, gdyby nie słabe gawędziarskie pióro obojga autorów. O ile gładko poszła mi część wstępna typowo naukowa (p. Izabela Lewandowska), o tyle reszta, która z założenia miała być nieco osobistym rysem warmijskicgh wsi, trąciła ckliwym banałem właśnie w tej przestrzeni. Ale informacji trochę jest, nawet sobie ośle uszy założyłam na jakiś wolniejszy czas do rowerowania, więc bogać tam!

*

Nabyłam tez kilka ładnie wydanych zeszytów z cyklu Miniatury mazurskie i stwierdzam, że w gwarze rzeczy brzmią zabawniej, nie tyle, że zabawne są wyrazy gwarowe, ile, że jakoś tak w gwarze bliżej kości, rubaszniej.
 na przykład:

"A baba od nowa mu wykłada, a gada jak pytel. Zmiarkował (wraz) ze, jek ji nie da, to dostanie po kłembzie, ze ani jeden kudeł nie zostanie na jego ryju."

Emilia Sukertowa-Biedrawina, Diabeł na Mazurach w baśniach i podaniach. Miniatury Mazurskie nr 1

*

Agata Tuszyńska, Singer. Pejzaże pamięci, to rzecz nie tylko o samym nobliście, ale podejmująca kwestię Żydów ogólnie. Czyta się, chociaż po lekturze tej książki mam mieszane o Singerze zdanie, pewien mętlik, który stworzył się z porozrzucanych, przemieszanych lekturą tej książki we mnie odczuć wcześniejszych wyrosłych na samej tylko Singera literaturze. Całkiem przypadkowo i losowo sięgam po biografie, tę dostałam od Reteski (Teresy Radziewicz) i myślę sobie o Singerze  jak dawniej, ciepło, z podziwem, ale już też dźwięczą mi myśli pejoratywne, na temat jego skąpstwa, osobowości gburowatej,   nieromantycznej. 
Jeszcze sobie myślę o tych skrawkach, z jakich zbudowała autorka tę książkę, ładnie zbudowała dodam, udatnie, a jak sądzę zadanie było trudne, bo wiele rzeczy zgubionych, zagubionych, niejasnych. Wypełniła więc te dziury obrazami pasującymi, mówiącymi o świecie, tamtym świecie, znikającym, a właściwie już znikłym. I naszym dzisiejszym też

"Jak rodzi się opowiadanie?", zapytał kiedyś syn.
"Na początku potrzebny jest jakiś wątek" - odpowiedział.
- Jeśli już mamy akcję, dobrze, żeby była w nią wpleciona miłosna historia. Wskazane, by w miłosnej powieści uczestniczyło więcej niż dwoje. W uczuciach małżeńskiej pary nie ma tyle siły, co w  miłości tajemnej.
Czasem zdarza się, że mam pomysł, ale nie udaje mi się posunąć wątku do przodu, cała historia ulega zablokowaniu. Nieraz śnię albo mam widzenia na jawie i w kilku scenach zagadka zostaje rozwiązana. mam w swoim dorobku niejedna powieść liczącą kilkaset stron, która utknęła w ślepym zaułku. W takich przypadkach opowieść przypomina zepsutą maszynerię. lepiej posłać ja od razu na złom, niż spróbować naprawić. To będzie wspaniały materiał dla studentów literatury po mojej śmierci.
"To wszystko?" , zapytał syn.
Ojciec wskazał palcem na sufit i dodał " Oprócz żydowskiej głowy potrzeba tez łaski niebios".

(Agata Tuszyńska, Singer. Pejzaże pamięci)

*
i niestety najlepsze i najstraszliwsze opowiadania pisze życie

*

Czytam w końcu Niedokończone opowieści Tolkiena w przekładzie Radosława Kota i wkurza mnie ich niedokończoność jednak. zgodnie z zapowiedzią synowską w przedmowie, czyli wszystko gra.
A poza tym to pakuję się do Albanii i dobrze. Czas wyjechać i to już. 


* Tytuł posta jest zagadką dla tow. Janusza Radwańskiego

zdjęcie wybrane na chybiłtrafił i nieilustrujące:



czwartek, 17 maja 2018

Post coitum cada animalis triste

 W miarę jak Vincent pokonywał kolejne kilometry i zdzierał buty, coraz bardziej prześladowało go wyobrażenie tej postaci. 'Chodzi i chodzi ten handlarz starzyzną, niczym Żyd Wieczny Tułacz. Nikt go nie lubi' - napisał
  (Van Gogh Życie, Steven Naifen, Gregory White Smith, tłum. Bożena Stokłosa, Marcin Stopa)


Noszę się jak kura z jajem od jakiegoś czasu, żeby napisać, bo już mi książęta kurz stołowy chłoną, a to literaturze, choć pisane, to jednak nie na płask leżąc. Robót miałam sporo, oczywiście wymówka stała, acz niepozbawiona atrybutów szczerości oraz konfesji, choć prawdą jej nazwać nie mogę, bo jak się chce, to się zamiast spać czy czytać biografię van Gogha, może napisać cośtam.


Dziś  po robocie uległam kusicielskiemu urokowi katatonii fb i tak sobie teraz siedzę i myślę znowu, że ja jakaś tępa i zupełnie nieproduktywna jestem. To znaczy organicznie i indywidualnie wiem, że nie, że jestem i produktywna i niegłupia, na co nawet papiery (w rzyć ich mać) mam, ale jak się tak rozglądam, przepatruję kreatywność, energię, pomysły ludzi i ich twórcze korzystanie z umiejętności (o talencie nie wspomne, bo ja akurat talentów mam mało, gdyż nie mylmy z umiejętnościami), to właściwie robię nic. Trochę piszę, trochę bazgrzę, trochę coś tam coś tam i to ani jest na tyle złe, żeby wyciepnaąć, poniechać, ani na tyle dobre, żeby to jakoś pokazywać. Tu blob pomijam, bo to akurat jest przestrzeń moja ekshibicjonistyczna i dobrowolna dla czytaczy, oraz na tyle poboczna, że się nie stresuję szczególnie jakością. Co oczywiście nie oznacza, że się nie stresuję w ogóle (wszak jestem upierdliwą jak mucha  perfekcjonistką). Oczywiście, że chcę; Pisać dobrze, składnie, sensownie, o czymś, pretensje mieć do pisania ważko, malować udatnie, rysować znacznie, śpiewać niefałszywie, gotować smacznie  i takie tam


Kupiłam w Biedrze książkę: Van Gogh Życie, Stevena Naifeh, Gregory'ego White Smith, tłum Bożena Stokłosa i Marcin Stopa.
1056 stron drukiem niewielkim (nie napiszę drobnym, gdyż to jest zarezerwowane dla urzędniczych narzędzi tortur). Dwie wkładki kolorowe, choć kupując w ogóle ich nie zauważyłam, a czytając dopiero po tygodniu. 




Rzecz barzo dobrze napisana. naprawdę barzo. Przez pierwsze 500 stron   (co wysłałam w smsach do KiZK o dziwnych porach, bo ja zwykle im wysyłam na bieżąco, kiedy czytam, więc pory są dziwne i są przyczynkiem nierzadko lekkiej irytacji krewnych i znajomych królika  w sobotę o czwartej nad ranem), tak  myślałam: "Tak jak uwiódł mnie ten łajdak Modigliani, wzruszył nieszczęśnik Goya, tak Goghowi mam ochotę spuścić solidne manto". Takem pisała nie przeczuwając, że u schyłku książki smarkać będę i szlochać nad małym smętnym kopczykiem. Jak do tego doszło, to już sobie sami przebiegnijcie tę książkę. Polecam, wodziła moje uczucia od najróżniejszych przez najróżniejsze, życzę, niech i Wam* się to wydarzy

*forma "Wam" jest zasadna o tyle, o ile jeszcze ktoś czyta ten blob


*

W przerwach goghowskich czytłam kolejną część Jeżycjady, pani Małgorzaty Musierowicz, Ciotka Zgryzotka. ja tam lubię, choć Janurz odłożył po pierwszym, rozdziale  (a on też jest fanem Musierowicz). Ale ja lubię, a jako biolog jestem nieskomplikowana, gdy Janurz jako poeta, jest niestety powalony (nie w sensie goliatowskim, tylko eneduerabe w głowie, te  poety!)

*

Krzysztofa Mroziewicza zaś Mity indyjskie, to,  uważam, nieco frywolne spojrzenie autora na ostro pokieraną mitologię hinduską. Powiem tak - nie wszystko jest dla mnie jasne w tym opracowaniu, ale autor sam zastrzegł na początku (chytre posunięcie), że taka jest specyfika tej mitologii (to akurat racja).  Warto przeczytać, jest wiele smaczków też, a żeby zachęcić, cytuję:

Teraz przyszła kolej na zwierzęta, które miały poziome kręgosłupy - czworonogi. Krowy bardziej kojarzą się z mrokiem niż z wiedzą. Włażą w szkodę sądząc, że idą dobrą drogą, a tymczasem idą złą. Ich cechami są egoizm, buta i dwadzieścia osiem rodzajów braku zdolności. Mimo, że posiadają pewną wiedzę wewnętrzną, nie znają siebie nawzajem.
 (Krzysztof Mroziewicz, Mity indyjskie)

*(pada tu na ryj koncepcja liczby Dunbara)


No i w tle Dywan wschodni. Antoni Lange (przekład zbiorowy)



wtorek, 1 maja 2018

natura znosi próżnię

Z okna płynie wilgotny zapach zieleni, wałkonię się pozwalając stłumionemu, rozproszonemu światłu nasycać powoli moje ciało, mój pokój. Nie zazna raju ten, który nie umie się wałkonić, leżeć odłogiem, być świętym ugorem tego najszybszego ze światów. Nie jest to próżnowanie, chociaż, to nie prawda, że przyroda nie znosi próżni, bo znosi ją w ilości oszałamiającej, weźmy odległości subatomowe, czy, oczywista, przestrzeń kosmiczną. Nie jest próżnowaniem sycenie się spokojem, nieprzebieranie nóżkami, niemachanie bacikiem, nie jest próżnowaniem cieszenie się i słuchanie w bezruchu, bez wyrzutów sumienia, bez budzika.
Chwalimy się wypracowanymi sukcesami, a przecież nie jest to powód do dumy, tylko najzwyklejsza droga osiągania. Dla mnie powodem do dumy jest umiejętność odpoczynku, czerpania radości z zatrzymania się w biegu, głębokiej przyjemności z zaniechania, wyłączenia kosiarki, zostawienia telefonu i komputera w spokoju albo wykorzystania ich do zupełnie niecnych i niepracowniczych celów, a, i niepowodem do dumy jest najpierwsza, w dzisiejszym świecie, konieczność. 
A tu u nas za chwilę przybędą liczni członkowie drużyny - krewni i znajomi królika, będzie ciepło, będzie światło, będzie uśmiech, serce...



wtorek, 17 kwietnia 2018

Przyglądają się nam sny

Spadł deszcz i zazieleniło się i trochę ochłodło, ale to dobrze, niech mnie kule biją! gdyż przyroda wstrzymywana niższą temperaturą, mniej dozna uszczerbku na początku, a nawet w połowie maja. Niestety liczyć można w tym przypadku już tylko na przypadek lub łaskębożą, bo klimat się zmienił, czegokolwiek by nie mamrotali pod nosem zwolennicy udawania, że jest jak być powinno.

Wiosna, zdaje się, tylko zakochanym dostarcza pokładów niespożytej energii, bo ja to bym spała i spała. Doszłam do takiej wprawy w śnieniu, że mam prawie stuprocentową sterowność snem, zgrabnie omijam największe koszmary, moderuję treść, żeby wygrzebać się z wyśnionych opałów, w najtrudniejszych wypadkach nakazuję sobie się zbudzić. Śnię nawet przy piętnastominutowej drzemce, a zasypiając wiem kiedy zaczyna się senna nakładka. Oto do jakiej perfekcji doprowadzić może nieufny stosunek do obecnej rzeczywistości! 

 Ostatnio w bezsenności śródnocnej przypominałam sobie wszystkie miejsca fantastyczne z moich snów i okazuje się, że spokojnie pamiętam jakieś kilkadziesiąt, a przypominanie kolejnych pociąga za sobą następne i następne. łatwo to zrobić, wystarczy po prostu wyłączyć się ze światła i dźwięku i pogrzebać pod kopułką - samo podpływa.

A a niedawno doświadczyłam po raz drugi w życiu sennego paraliżu. Pierwszy, parę lat temu miał nakładkę z aniołem śmierci, który przechodzi przez mój pokój, zatrzymuje się nade mną i wiem, że mnie widzi. Ten sprzed kilku dni zawierał błękitną postać, która stanęła mi nad głową. Nie byłam w  stanie się ruszyć, dopiero myśl, że to nakładka rzeczywistości śnionej na rzeczywistość fizyczną, pozwoliła mi ruszyć palcem, za palcem poszła ręka i ciało się dobudziło. Rzecz dziwna, choć nieco przerażająca kiedy tak się ruszyć nie można i widzi się te dwie rzeczywistości zmieszane, nałożone na siebie, nierozdzielone, pomimo otwartych oczu i działających zmysłów. 

 Przyglądamy się snom, a sny przyglądają się nam. Oglądamy się z różnych stron, przetwarzamy pod różnym kątem, bo może sen-mara, jest naszym własnym gapieniem się od  tyłu głowy...


A jeśli nie mogę spać, to czytałabym i czytała, bo jeśli nie można w sen, to trzeba zatrzasnąć się przed tym  najponurniejszym ze światów pomiędzy okładkami.

Nabywszy sobie ostatnio kilka czcigodnych pozycji, pozwoliłam sobie niektóre z nich przeczytać i zezwalam sobie polecić

Jerzy Tulisow, Legendy ludów Mandżurii, tom 2 - jak sugeruje numeracja, kontynuacja tomu pierwszego, o którym wzmiankowałam tutej.

Jakub Bobrowski, Mateusz Wrona, Mitologia słowiańska - Jak zaznaczają autorzy w przedmowie, historie ukute na potrzeby książki, ale oparte na wierzeniach i kulturze dawnych Słowian, z językiem lekko zarchaizowanym, ale też nieprzesadnie, więc zrozumiale i potoczyście pisana. I polecam te pozycję zwłaszcza młodzieży, bo mitologii słowiańskiej, jako konkretnego spójnego kompendium, nie uświadczy się, należy szperać po różnych źródłach, leksykonach, wyszperywać skrawki i z nich jakoś tam składać stos. A tutaj autorzy podjęli próbę rekonstrukcji fabularnej mitu kosmogonicznego, teogonicznego oraz antropogenicznego, złożyli na swój sposób wciągające historyjki dotykające demonologii słowiańskiej i opowiastki bohaterskie. Całość ilustrowana barzo udatnie, uważam, przez panią Magdalenę Boffito. Przeczytałam z wielką przyjemnością.

a propos poszukiwań w źródłach, bardzo rada jestem z nabycia leksykonu Barbary i Adama Podgórskich, Wielka Księga Demonów Polskich, który to tytuł nieco  jest wąski, bo autorzy sięgają po rzeczy ogólnosłowiańskie, jako, że demony z natury latawce, w rzyci mają granice i przenikają się mocno. Typowe opracowanie naukowe z bogatym piśmiennictwem i ilustracjami. Kto się interesuje, rzecz warta nabycia. A właściwie to nawet, jeśli się nie interesuje, to warto mieć.



Craig Cabell, Terry Pratchett, życie i praca z magią w tle, przeł. Edyta Gepfert - zestaw esejów dziennikarskich dotyczących książek pana Pratchetta. Co prawda spodziewałam się większego wow i jakoś specjalnie nie urwało mi dupy, ale jako, że kocham Pratchetta, chętnie przeczytałam.

P.K. Dick, Ray Nelson,  Inwazja z Ganimedesa, przeł Maciej Szymański - historia tocząca się na Ziemi będącej pod okupacją ganimedejskich robaków, a dokładniej w parceli Tenesee, która jako jedyna tętni buntem. Taka rzecz już trochę zwiastująca dickowskie jazdy na temat świadomości, rzeczywistości i teorii spiskowych. Nie jest na pewno najwyższych autorskich lotów, ale ja tam lubię wszystko jego, więc dla mnie must-have.

ot i tyle



sobota, 14 kwietnia 2018

najsmutniejszy cytat świata

"My, mężczyźni, jesteśmy biednymi niewolnikami przesądów - powiedział jej przy jakiejś okazji. - Za to kiedy kobieta postanawia się przespać z jakimś mężczyzną, nie ma takiego parkanu, którego by nie przeskoczyła, fortecy, której by nie zdobyła, ani jakiejkolwiek normy moralnej, której nie byłaby gotowa złamać: i nie ma takiego Boga, który by ją powstrzymał."\

(G.G.Marquez, Miłość w czasach zarazy, tłum.  Carlos Marrodan Casas)

środa, 11 kwietnia 2018

wyssane z kłaka

Kicham się i smarczę i to taka to wiosna. Jestem autokryptoalergikiem, czyli sama przed sobą udaję, że nie jestem, chociaż wiem że na mur jestem i wiosna kiedyś cudowna wonią tających mokradeł i wszelkiego rodzaju kwitnących kwitnięciów, teraz robi z mojego nosa purchawę i strzela, pardąsik, smarkami.  No i kłaki kocie na biurku, który to mebel od jakiegoś czasu Panna Łaskotka objęła we władanie mimo prób przemówienia jej do rozsądku, a nawet użycia siły. Biegacze biurkowi i podłogowi,  piętrzące się w stosach białe, długie i puszyste, leciutkie jak kwadrat sześcianu powietrza, dziadoskie alergeny. Idę do pracy okłaczona niczym prezes, rolka do ubrań to obecnie podstawowsza część ekwipunku, niż szczotka do moich własnych włosów.

Kicham i czytam Fb. Nuda. Pojedyncze przypadki atrakcyjnych, dla mej plotkarskiej lub ciemnej strony,  osób jeszcze mi coś tam w trzewiach (o ile nie są zajęte podnoszeniem ciśnienia do kichu) porusza, ale generalnie nuda jednak. Wchodzę niezbyt często, z różnych powodów, głównie braku czasu, a często po prostu mi się nie chce, czytam więc jakieś zaległości i liczę na godzimny radosnego chlapania się w człeczyźnie, świeciejstwie, , że jeśli mnie dłużej nie było, to otworzą się przede mną skarbnice klejnotów humoru pełne, źródliszcza tryskające rzutką, skrzącą myślą,  sezamy z najwyszukańszymi dobrociami świata tego, że kiedy mnie tu nie było, ktoś wynalazł prąd bezzatokowy, a ktoś inny nieplączący się kabel do ładowarki, że ktoś naurągał światu podając argumentuy i nie obrażając świata matki, ojca oraz licznej rzeszy krewnych, ale jednak nuda. Ii taka myśl mnie puka w tył głowy, że Fb jednak zdechnie. Może nie całkowicie, jak Nasza Klasa, możet będzie trwało w półżyciu, taki półmartwy śmietnik z dryfującymi w kółko starymi memami i łachami tematycznych histerii zakrzepłych w smętną breję. i w tym śmietnisku będę sobie smętnie grzebać smętnym kijem wyławiając szczątki dawnej świetności, starzeję się i robię marudna. I łikend przechadzam w piżamie. I kicham.


"Inteligencja stworzenia znanego jako Grupa jest równa pierwiastkowi kwadratowemu z liczby jej członków." 
(Bogowie, honor, Ankh-Morpork, T.Pratchett, tłum P.Cholewa)


I dokądkolwiek się nie przeniosę, Łaski już tam jest



*

aneks dla Diabła w buraczkach (klik)  oraz tych, co lubią wiersze (albo tych, co lubią Radwańskiego pisanie, albo co lubią Radwańskiego, który nie pisze, albo tych, co lubią owce, albo tych, co się nudzą)


Janusz Radwański, Spam, z tomtomu Kalenberek