Jesień. To już nie te czasy, że sierpień, to lato. Znowu bociany zostawią nam pustkę w sercu i trzeba będzie wytrzymać część roku bez nich. Niewiarygodne, jak się człowiek przyzwyczaja do piękna, że ono na wyciągnięcie ręki jest, łazi po twoim ogrodzie, zwisa ci nad głową, spaceruje po dachach. Zimny wiatr i zimny deszcz. Dobrze, że deszcz, choć ogórki mówią, że dla nich to właściwie jedno kopyto, bo lubią mokro, ale ciepło, a tutaj mokro i zimno, a potem wiatr i zimno i sucho. Dziś dam sobie jeszcze chwilę wolnego i jutro siadam do pisania pracy, nie ma to tamto. Za mną kolejny tom Malazańskiej Księgi Poległych Stevena Ericksona (przeł. Michał jakuszewski) i jadą do mnie już dwa tomy dalsze, więc przebieram nóżkami. O cyklu pisałam, to nie będę powtarzać, bo co tu powtarzać, jak nadal jest rewelacja.
Jakiś czas temu wylosowałam u Zinka jeden z dwóch komiksów, które wyszperał i nabył. No więc mnie przypadła w prezencie Willa Eisnera, Umowa z Bogiem. Trylogia. Życie na Dropsie Avenue (tłum. Jacek Drewnowski) i oo, jeśli nie wielbicie komiksu, to i tak przeczytajcie go jako książkę z ilustracjami. Zamiast recenzji pozwolę sobie przekleić moją laudację, której dokonałam w okienku Retes (poprawiłam literówki w wersji oryginalnej, reszta bez zmian)
no i tak. Se naprawdę zobaczcie tę rzecz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz