czwartek, 25 sierpnia 2022

fryzowanie produktu

 Was też dopada panika? Koniec wakacyjnego lata przechodzę łagodniej wyłącznie dzięki wrześniowi. Ale nie temu wrześniowi szkolnemu, ten akurat dokłada się do paniki, bo mi w tym roku jeszcze dyrekcja wtryniła fizykę (prawdopodobnie niedługo poprowadzę wszystkie lekcje sama i to jednocześnie), to dzięki wrześniowi kalendarzowemu oraz łaskawej astronomii. Nie będę po raz kolejny rozpisywała się nad tym światłem, tym powietrzem, tym tymem, bo blob już jest napchany moimi achami i ochami na ten temat, ale wiecie, trudno wypychać go ciągle nowym, a jeśli nawet mam jakieś nowe achy, to znacie to uczucie, po posprzątaniu garażu, kiedy pod jakimkolwiek pretekstem idziecie tam, siadacie na zydelku i napawacie się tym sprzątnięciem tygodniami? Po co zaraz  lecieć do garażu, mnie przedwczoraj wystarczyło, że umyłam podłogę w pokoju i dziś nadal stąpam po niej odświętnie. I stąpanie po niej nosi znamiona ascendentu, tak, to jest właśnie to uczucie. 

Nie zrobiłam żadnych zdjęć na wczorajszej miniwycieczce, a nie, jedno widelcem, to będzie to na dole wpisu, ale chciałam polecić kolejne wyszperane miejsca, które, wiadomka, lepiej są znane przez turystów niż Warmiaków i właśnie taką drogą się o nim dowiedziałam. Dobra, może niedokładnie taką, bo z netu, ale z turystycznie nastawionej strony. Jeśli lubicie cydr, to koniecznym będzie wybranie się do Kwaśnego Jabłka we Włodowie k. Świątek. Oczywiście nadmieniać nie muszę, że na Warmii? To i tak nadmieniłam, konstrukcja samozjadająca się, psiamać.
No więc w tak zwanej czarnej dupie, czyli po elegancku w polach, jest grzbiet jednej z moren obsadzony jabłoniami. Niedużuchnymi więc w upały słońce smali jak sam skurwesyn, ale wchodzicie na ten garbek i na szczycie stoi sobie buda, taka wiecie, żaden dizajn, ani tam jakiś pawilon, tylko zwykła buda z tarasem, trochę betonu, trochę drewna. Niech jednak nie zwiedzie was swoista  ruderalność tego miejsca (ruderalność cechuje wiele tutejszych absokrwalutnie cudownych miejsc),  udręczeni słońcem podchodzicie do baru i patrzycie co dają. To knajpa sezonowa Niwa należąca do Kwaśnego Jabłka, czyli cydrowej farmy, do której zejść można, a i zamieszkać po drugiej stronie garbku, przez sad. Albo drogą, ale przez sad fajniej. No i w tej Niwie wczoraj dawali przepyszne czieburieki (taka moja nostalgia po Krymie), pielmieni z jagnięciną, kiełbaski z kędzierzawych świń, do tej pory nie pamiętam jak się nazywają (te świnie, nie kiełbaski) (kiełbaski też, bo maja nazwę od świń), ale mgliście zapamiętałam że tylko jeden rolnik ma je w okolicy w stanie absolutnego szczęścia (świnie, nie okolica, przynajmniej do momentu tej kiełbasy, kiedy to szczęście obciąża rolnika), kopytki z ziemniaków truflowych, różne sałaty oraz cydr, wiadome, obok cydrowni i w środku sadu. Tego cydru są najróżniejsze typy, ja wybrałam wiosenny i był przemega. Jedzenie było przepyszota, mają też wersje wege, mają też inne rzeczy, których oczywiście nie zapamiętałam, ale wiem, że w karcie tkwiła zupa rybna,  pomidorowa z pieczonymi pomidorami i deska serów. Trudno mi opowiedzieć rozkosz dobrego jedzenia po dniu spalonym słońcem, na szczycie solarium, w zacienieniu, z zimnym cydrem i dobrą, to znaczy durnowatą kompanią. Oczywiście nie obyło się bez rozmów międzystolikowych, no co za ozór mój jakiś, że zanim się obejrzałam już zagaiłam sąsiadów, a nestor rodu sąsiadów okazał się tak sympatycznym człowiekiem, że tak się jakoś potoczyło. 

Niedaleko jest Camp spa, zajrzałyśmy, żeby zwiedzieć się co zacz. Leśne miejsce zrobione przez ludzi, którzy rzucili wsio i postawili na taką kartę (zaskakujące, a może właśnie nie, że ci ludzie tu, co robią te fajne miejsca, nie są od nas z Warmii, mniej się boją tej krainy niż my), pięknie robią pawilony do masażu, a ponieważ oprowadzała nas absomegalutnie cudowna właścicielka Ula (wiecie,  z tych znających józefa), to zdradziła nam swoje hobby, czyli zbieranie starych drzwi. I te wszystkie drzwi ona i jej partner wbudowują w swoje pawilony i domki mieszkalne, żeby te drzwi mogły uczestnixczyć w życiu i obdarzać nadal swoim pięknem. I choć ceny są tam no, że mnie, górnika oświaty,  na cotydzień nie byłoby mnie stać, ale już raz na ćwierć roku żeby poczuć się fajnie, to tak.  Cudowne jest to, że  mają wanny na świeżym powietrzu, kamienne i drewniane do kąpieli ziołowych i mineralnych, sami konstruują kosmetyki, i robią koncerty, i mają herbatę i kawę, i miody i taką fajną recepcję co jest tylko pod wiatą i jest tarasem na las. Cieszy me serce, że nie zamieniają lasu w spa, wiedzą, że las sam jest spa, budują tyle ile jest konieczne, a więc żadnych brukowanych albo wyżwirowanych ścieżek, wąziutkie leśne ścieżynki z rosnącymi na nich grzybami wyznaczone przez ogrodzenia niziutkie przeplecione gałązkami brzozy. Wczoraj akurat był dzień techniczny, więc tylko rekonesans, ale planujemy tam się udać i sprawić swym opakowaniom organicznym jakiś luksus, a co!

Na koniec najwcześniejsze miejsce i jeszcze wcześniej jeszcze, już o niej pisałam, w Nowym Kawkowie Galeria Kawkowo Ani Grądzkiej, gdzie za niebieskimi drzwiami, w otoczeniu różnorodnych sztuk , ze stopami przygniecionymi przez psich rezydentów, pławiąc się w cudownej przepozytywnej aurze właścicielki, pije się przepyszną kawę, herbatę z zielska, które akurat pojawia się w ogrodzie oraz zjada rarytas absolutny - tartę, ale to już musicie zapytać właścicielki, jaką akurat zmajstrowała. Ja próbowałam trzech i o jeżu przewielki! A Izka i Jola potwierdziły słów mych prawdziwość. O Galerii piszę mniej, bo jakem nadmieniła, pisałam wcześniej, to kto czytał, nie zbłądzi, kto nie czytał, też trafi. Tak tylko nadmienię, że u Ani dzieją się rzeczy i warsztaty magiczne! 

i To by było na tyle, a na zdjęciu herbata Ani, która jest jednocześnie napojem, ogrodem i dziełem sztuki. Herbata, nie Ania, choć Ania właściwie też.


Ps: Wpis ów jedzie na jakichś dragach, które wywołują euforię, poczucie przyjemności oraz oszołomienie szczęśliwością. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz