Bonjour w ten kolejny poranek sierpnia, smutny, gdyż nieuchronnie i nieprzebłaganie zbliża się szychta. Wicie, co robiłam, jak mnie nie było? Nic krwa nie robiłam, a jestem taka zmęczona jakbym wszechświat udziergała na drutach i to jedną nogą. Przeczytałam malazańczyków i czekam na dwa ostatnie tomy. Spłakałam się oczywiście, bogać tam spłakałam, zryczałam się jak bóbr. Obejrzałam jakieś srylion filmów po angielsku, żeby choć w taki sposób mieć kontakt z językiem, skoro już nigdzie nie wyjeżdżam, obejrzałam świetną netflixowską adaptację Sandmana według Neila Gaimana i nie mam zjeżonej sierści, ze źle, no ale sam Gaiman pilnował sprawy, więc wiadomo. Żyłam na godzinę i zawołanie, bo mamcia (chyba to mnie, osobę mało związaną z czasem, najbardziej zmęczyło, ten wieczny zegar w głowie dziewięćdziesięciolatki, który jest podstawą jej trwania). Oraz sprzątałam de novo et de novo kakofonię kurzu, kociej sierści, krwi i much, degrengoladę prochu i pyłu oraz piekielne tumany brudu, fajno, nie? Swoją drogą, gdyby jednak dać chaosowi wygrać i nauczyć się żyć jako robak chaosu na przykład albo inna zręczna istota tego typu? Oraz robiłam ogórki, niekończące się rzędy ogórków, które niby nie rosły bo susza, a nie wiedzieć skąd nagle pojawiały się w wiadrach i śmiejąc mi się szyderczo w pysk, wymuszały krążenie kuchenne, dżiii, nie jestem urodzoną gospodynią domową, raczej, gdybym się zastanowiła, to gospodą, bo gości u nas dostatek. Ale bycie gospodą też ma swoje wymogi, więc dobrze jednak te ogórki i inne wiórki w zapasie posiadać. Oraz przyjemnie. Oraz smacznie. Lubię gości, więc te ogórki jednak robiłam, zresztą nie miałam większego wyboru, bo zbrojne oko matki wisiało nade mną jak chmura pełna grozy i dezaprobaty. Więc upał, nie upał, zamykałam książkę i szłam do tych ogórków.
A wam przyniosłam nowe wiersze, tomtom Silnik na trawie Karola Maliszewskiego. To takie wiersze, gdzie życie rozłożone jest na części jak silnik reperowany przez szwagra i próbujemy w nim, w tym życiu znaczy, przypasować co idzie do czego. I nie jest to życie ogólne, jako takie (choć nie da się tego uniknąć, tej filozofii, bo ta jest immanentną częścią silnika), ale życie szwagra, pani z programu rolniczego, "elfa" z Sieradza, moje, twoje, autora.
Jest w wierszach próba zrozumienia działania, chęć złożenia do kupy i uruchomienia machiny w jakiś sposób idealny, boski (może nawet perpetuum mobile), tak, by działała bez usterek, ale też jest i obawa co i jak z tym będzie.
Jak będzie z nami, gdzie i do kogo się zwrócić, bo nie ma jak się zwrócić, bo miejsce po bogu opustoszało lub nieubłaganie pustoszeje. Bo obraz boga nawet już do niego chyba nie tęskni.
Jest niedopasowanie cywilizacji i przyrody, jak ten silnik rozłożony na trawie, a jednak jakoś razem próbują istnieć, bo przecież to przychodzi do tego, bo już teraz nie ma innego wyjścia, bo pierwszy człowiek się nie odpierdolił i dalej robił swoje i teraz nawet jeśli wbrew sobie, to pokazujemy skrzypom kto tu rządzi, choć czujemy, że jednak w nas i na zewnątrz coś drży.
Ale może tomik wcale nie o tym, więc jeśli chcielibyście przeczytać go na swój własny niepowtarzalny sposób, to bardzo do niego zachęcam.
i z tomiku Silnik na trawie kilka wierszy Karola Maliszewskiego
***
ten się zajmuje powietrzem,
oddycha,
tamten ogniem,
płonie
kilku innych odbija się
w wodzie
***
z samego rana obraz
boga: zbiera kwiaty
na łące i nie pamięta,
co kiedyś robił
i jak był wysoko,
nawet już nie tęskni
***
wychodzą na brzeg,
gdy mają jakiś problem,
bo tak normalnie
to siedzą w swojej głębi
TAK JAKOŚ
Tak jakoś niezgrabnie
pierwszy człowiek rzucił kamieniem, że
oberwał przebiegający obok
mamut (czy ktoś
w tym rodzaju), który
odwrócił się i rzekł
we wspólnym wtedy języku:
odpierdol się.
Ale pierwszy człowiek tego
nie uczynił i dalej
robił swoje.
Tak mu zostało.
*
No i darz bór, a ja dziś jadę na miniwycieczkę z kumpelą, z czego barzo się raduję.
A na ps, to nawiedzili mnie ostatnio poeci i niepoeci, czym uciechę wielką i radość w mem ponurym serduszku zrobili i oto
na zdjęciu widzimy trzy gracje siedzące z gracją u stóp zrujnowanego barokowego dworku (XVIII) w Potrytach na leżącego do rodu von Marquardt . A zatem Retes, Boriena i wusz
tu, na tle XVIII wiecznego sanktuarium św Rocha w Tłokowie widzimy Endriu i Anię
Zaś tu na tle całkiem współczesnego krzaka lilaka w ogrodzie wusz, tow. Radwański jest za wysoki żeby go objąć po matczynemu za kark
Stałem na dyni-rekordzistce
OdpowiedzUsuńzacne wydarzenie :)
UsuńWzruszacie mnie nieustannie. Auuu!
OdpowiedzUsuńtaka nasza dola :D
Usuń