środa, 19 sierpnia 2020

kotleciki jak złoto

dawno nie było postu kulinarnego, a więc oto on. Uwaga, zawiera lokowanie produktu.

Przerabiam od wczoraj aronię i wykańczam nalewki (w sensie finalizacji procesu, a nie picia), tak więc stół mam założony książkami i przepisami. No i przeglądając segregator trafiłam na przepis  wydrukowany kiedyż z Internetu i zatytułowany kotleciki z jajek. Och, jakże mi one zapachniały, proste w przygotowaniu, niewiele trzeba i obiad jak znalazł. Oczyma duszy już widziałam te cudownie usmażone na złoto, jak podaje w opisie autor, kotleciki, już w fantazjach swych rozdzieliłam te  8 (według przepisu) arcydzieł sztuki kulinarnej pomiędzy krewnych i znajomych królika, wysłałam królowej angielskiej w ramach poczty dyplomatycznej oraz na dwa konkursy kulinarne.

No więc najpierw ugotować 5 jaj na twardo a jedno wziąć surowe. O zgrozo, okazało się, że mam tylko 5 jaj w zanadrzu, a moje trzy kury od dwóch dni ani drgnęły w tym temacie. Modląc się do wszystkich świętych i płynąc na marzeniu o złocistych jajecznych kotlecikach, pognałam do kurnika, w którym to po krótkiej utarczce z wykorzystaniem miotły, triumfalnie wyciągnęłam spod kurzej dupy brakujące jajo. 
Owszem, mogłam zrobić mniej kotlecików, ale ponieważ ja lubię kombinować i bywa się w tym przestrzelam, tym razem postanowiłam rygorystycznie trzymać się przepisu.

Weźmij 5 jaj na twardo i jedno surowe, dodaj do tego 2 łyżki kaszki kukurydzianej. Tu się zatrzymałam skrobiąc w łeb, no bo ugotowana ta kaszka ma być, czy nieugotowana, na dwoje babka wróżyła, zatem stanęło na ugotowana. Według przepisu ugotowanie dwóch łyżek kaszy powinno się odbyć proporcjonalnie w czterech łyżkach wody, zasumitowałam się, czy ja mam gdzieś garnek, w którym przyrządzę te 6 łyżek i czy ja mam taki palnik (wyszło mi, że może nadałby się bunsenowski). Według najoszczędniejszego z przepisów na torebce, winna być szklanka kaszy na dwie wody, ale po kij mi cała szklanka kaszki kukurydzianej, z której wezmę dwie łyżki? Krakowskim targiem stanęło na połowie szklanki. Trochę mi ta kasza przywarła, trochę się nie dogotowała, ale przecz jeszcze będę smażyć, to chyba problemu nie ma. Aby urozmaicić danie (i tu wystąpiłam przeciw przepisowi) dodałam posiekaną pietruszkę i koperek, żeby warzywo, gdyż zdrowe.

Wyrób wszystko na jednolitą masę z pieprzem i solą- tutaj trochę zaczęły się schody, bo jajko na twardo ni chu chu nie dawało się ujednolicić, a w dodatku za mało osoliłam i opieprzyłam, więc oblepiona od góry do dołu masą jajczano-kukurydzianą upaprałam też pół kuchni usiłując zdobyć sól oraz ukręcić pieprz młynkiem wykorzystując do tego stopę i mały palec lewej dłoni. W dodatku przypomniało mi się, że nie wyjęłam z szafki talerza na te kotleciki, więc upaprałam drugie pół  kuchni sięgając po talerz, gdyż okazało się, że na talerzach płaskich, z których jeden był mi potrzebny, położyłam wczoraj na chwilę jeden talerz głęboki, co go  później zapomniałam przełożyć i teraz albo upieprzę wszystko albo zdejmę ten talerz zębami i nosem.

Weźmij do tego dwie łyżki kaszki kukurydzianej - nie można marnować jedzenia, tak sobie myślałam, czy będzie to więc wielkim wykroczeniem, jeśli wrzucę te pół szklanki? Nie będzie, zadecydowałam twardo wbrew postanowieniu sprzeniewierzając się przepisowi i dalej dziarsko wyrabiałam masę podśpiewując o tym, jak to wszyscy wpadną w szalony zachwyt nad moją finezją, nad artyzmem, nad  kuchennym geniuszem, już odbierałam tę Kuchenną Nagrodę Nobla...

A tymczasem na patelni wesoło zaskwierczał już olej. Zatrzymałam się nieco w  przepisie, czy należy te kotleciki obtoczyć w bułce tartej, czy nie. Doświadczenie nakazuje mi używać bułki wszędzie i w gargantuicznych ilościach, przepis nie mówił nic. Obejrzałam przepis ze wszystkich stron, obwąchałam podejrzliwie, potrzymałam chwilę nad świeczką na wypadek gdyby autor użył atramentu sympatycznego - nic nie było też bułki w spisie - a więc wszystko uda się znakomicie i smaż najlepiej pod przykryciem na złocisty kolor.

Kolejne wątpliwości zaczęły się podczas formowania kotlecików (uformuj zgrabne kotleciki), które aby zachować szczątkową zgrabność musiały być ciskane w powietrzu akrobatycznie, niemal bezdotykowo, zatem odrzuciłam pomysł z talerzem jako zbędny i napawając się własną przebiegłością oraz genialnym rozwiązywaniem problemów, formowałam (sic!) kotleciki wprost na patelnię. Po dziwnych ewolucjach udało mi się tam wycisnąć 10 kotlecików (wyjątkowa omownia) i całość wedle nakazu przykryłam.

Kontrolując smażenie zaobserwowałam, że formowane przeze mnie z takim trudem i poświęceniem kotleciki zamieniły się w rozlazłe jajeczne gówno, w dodatku z okrzykiem juppi przywarły do dna i każda próba ich oderwania skutkowała wesołym rozsypywaniem się masy (sic!) na wszystkie strony, a było to procesem nieodwracalnym. O odwróceniu kotlecika (?) na plecki nie było nawet mowy.

Tym  samym wylądowałam z patelnią pełną jajecznego gówna, które podejrzanie przypominało usmażoną pastę kanapkową. Załamana zajrzałam  do przepisu, - Z czym podawać kotleciki? Polecam do tego bukiet sałat i jest pysznie! Możesz tez ich użyć jako wypełnienia kanapek - w dupę sobie wsadź warknęłam i ulokowałam produkt w misce podwórzowych kotów. Idę układać sąg.


4 komentarze:

  1. Toć juz lepiey yaya faszerowane zrobic było trza.

    OdpowiedzUsuń
  2. ba, zwłaszcza, ze zarówno pasta jajeczna, jak i jaja faszerowane wychodzą mi prima sort, ale mądr polka po szkodzie

    OdpowiedzUsuń
  3. nie czytały przepisu... : ]

    OdpowiedzUsuń