Nie będę składać na pandemię i brak czasu tego, że zwolniłam się z dyscypliny pisania. Co prawda wiele napisałam w głowie, nie powiem, całą książkę nawet, tylko w głowie to wygląda zawsze zacniej, niż na świecie, no i w ogóle jest takie poczucie we mnie, że kiedy o czymś, teoretycznie ważkim, zacznę pisać, to mi się od razu odechciewa. W ogóle nie umiem chyba rozmawiać.
Dzisiaj więc piszę na rozgrzewkę, bo postanowienie jest takie me, żeby się nieco z tego gnuśnictwa blobowego (nie nie, nie myśl sobie blobżku, całe dnie klepię w komputer, ale treści zgoła inne, niż tu) wyciągnąć za włosy, jak to był zrobił jeden znany nam wszystkim baron.
No to co ostatnio fajnego przeczytałam
Otóż nabyłam kolejny tytuł Michaela Chabona - Niesamowite przygody Kawaliera i Claya w przekładzie Piotra Tarczyńskiego. I po raz kolejny się na Chabonie nie zawiodłam. Jest to osadzona, rozkrzewiona i zaplątana w historii pewnego komiksu, rzecz o dorastaniu, miłości, przyjaźni, tajemniczych światach umysłu.
Eskapista Joe Kavalier ucieka z okupowanych przez Hitlera Czech i przybywa do swojego kuzyna Sammy'ego Claya (a właściwie Samuela Klajmana) do USA przez Japonię. Jak i dlaczego? Nie chciałabym zepsuć przyjemności zgłębiania tej świetnej historii dwóch komiksiarzy dziwaków, których losy na zawsze związały nie tyle więzy rodzinne, a pewien golem.
Książka napisana cudownie, potoczyście, z właściwym Chabonowi poczuciem humoru, z wnikliwymi obserwacjami socjo i psychologicznymi ułożonymi nienachalnie w wartko toczącej się akcji.
Barzo polecam.
Z przytarganych przez Zinka "zdrugiejręki" rzeczy, czytnęłam w końcu Lubiewo Michała Witkowskiego. Jakoś nie miałam wcześniej okazji, a i tez niezbyt mnie do tego piliło, zważywszy na to, że autor żyje, a ja, jak to już ustaliliśmy z tow. Radwańskim, czytuję tylko tych martwych.
Smutna bardzo ta książka jest, dobrze napisana i przesmutna. Mankament? Znalazłam na tej samej stronie 2 niczym nieuzasadnione orty, które mówią że po czole płynęła mu "stróżka" i w kontekstach nijak nie dało się wytłomaczyć tego licencją poetycką. Najwięcej jednak frajdy w tej książce sprawiły mi notatki kogoś, kto ją przede mną czytał, notatki czynione ołówkiem, grzeczne, wręcz szkolniackie, więc może jakiś pilny student literaturoznawstwa?
Później Vonneguta Recydywistę w przekładzie Jolanty Kozak i Matkę Noc w przekładzie Lecha Jęczmyka, obie zacne. Tych wcześniej nie czytałam, a położyłam je do koszyka przy okazji zakupu dwóch innych Vonnegutów, które pożyczone w zaufaniu, przepadły w otchłani.
w tak zwanym międzyczasie Karoliny Piotrowskiej Rozwój seksualny dzieci, którą to pozycję sensowną, konkretną, napisaną jasno i bez pitolenia, polecam wszystkim ro i niero dzicom/
a teraz czytam Fistaszków tom kolejny i czekam na kawalerię, która ma przybyć około dziewietnastej, by naruszyć spokój tego domostwa.
A ze zmian, to wprowadzam zmiany. Długo biłam się z myślami i utrzymywałam zdezelowany tapczanik na potrzeby hordy, ale zbieg z okoliczności sprawił, że będę miała fotel, a ordyńcy jeśli zajdzie potrzeba, otrzymają kąt na podłodze. No i razem z tapczanikiem wyprowadzi się Powidok.
Robicielka fotela okazała się megaekstrahiper babeczką, więc zanim się spostrzegłam już kupiłam ten fotel. Jeszcze nie przyjechał, ale już jest. Piękny jak marzenie. Choć kumpel z kopalni ryje ze mnie, że myślał, że się go pozbywam (fotela, nie kumpla, tego akurat jest trudno się pozbyć - kumpla, nie fotela), a nie, że kupiłam.
I jeszcze w dodatku zamówiłam absokurwalutnie cudowną drewnianą szafkę u innej artystki i też z tych znających Józefa. Nie wiem jeszcze co zrobię z nadplanowo pojawiającą się przestrzenią, ale może zostawię to Majce, która kiedy tylko wpada do mnie, to najpierw zwija chodniki
- Maju dlaczego zawsze zwijasz chodniki w moim pokoju?
- nie wiem (odpowiada czterolatka)
A w ogrodzie cuda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz