Po wczorajszej pochmurze i nocnym przymgleniu dziś ostre słońce na tyle przedwiośnianne, że prannie w odruchu radości wywiesiłam w ogrodzie, gdzie sobie w wietrze, mrozie i jaskrawym świetle nabywa tej ukochanej przeze mnie cechy, czyli zapachu powietrza. No i samo światło, które wyzwala reakcje hormonalną pt: "bedzie dobrze pani kierowniczko".
niepokolei, za to krótko (co jest w przypadku czytania w necie barzo cenną cechą, uważam)
Smoki na zamku Ukruszon Terry'ego Pratchetta to książeczka zrobiona z opowiadań młodocianego autora. Znać tu jeszcze pewną nieporadność, choć duży autor trochę jednak poszlifował rzeczy, jednak pomimo tej subtelnej młodocianości opowiadanka są już nośnikiem znakomitego stylu pratchettowskiego (o ile oczywiście ceni się pratchetta, a ja cenię) i stanowią zarzewie tego, co się później znalazło w pełnoziarnistych książkach. Opowiadania oparte na prościutkich pomysłach, czyste, zabawne i nie pozbawione właściwego autorowi odbicia jego świetnego zmysłu obserwacji. Fantastyka świata wytwarza się bardzo subtelnie, jeszcze bez późniejszego wysycenia grami słownymi i wybrzuszeniami rzeczywistości. Niektóre z tekstów znakomicie nadają się dla dziatek, inne stanowią miły akcent w przestrzeni poznawczej miłośnika pratchettów, czyli mnie ta daaa!
*
Patrząc na ikony Aleksandry Olędzkiej-Frybesowej. Zbiór esejów dotyczących średniowiecznej sztuki sakralnej (przede wszystkim tej pozostającej pod wpływem Bizancjum). Pozycja szczególnie mi bliska z trzech powodów: pierwszy - od lat wielu (obecnie można liczyć dziestu) kocham sztukę sakralną ze szczególnym uwzględnieniem ikon, drugi - eseje wędrują po miejscach, które i ja przewędrowałam, więc pojawia się sentyment i poczucie pewnej komitywy - Bułgaria, Rumunia, Macedonia, Chorwacja, Włochy, Stamnbuł, po trzecie rzecz jest napisana pięknie, z poetycką wrażliwością i urokiem języka, no i nienudno, którą to cechę wielce sobie cenię. Autorka nie jest znawczynią sztuki sakralnej z wykształcenia, nawet sztuki samej (jeśli idzie o sztuki wizualne), jednakże czuć w jej opowieściach wielkie zaangażowanie, pełne zapału zgłębianie tematu i długie nad nim myślenie. Nie jest to może aż Herbert ze swymi absolutnie genialnymi podróżami po sztuce, jednak jest coś i z niego i z samej autorki, a przez to wszystko prześwieca obraz ludzkiego odbioru malowideł, jako symboli ludzkiego patrzenia, czucia i rozumienia, rozsianych po różnych zakątkach Europy. W miernym swem żywocie przeczytałam rzeczy o ikonach i fresku wiele, wiele też się napatrzyłam, jednak ta książeczka dodała swoje ziarno do mojego poczucia i posiadanej wiedzy. Autorka prześlicznie złapała rozumienie kanonu sakralnego w sztuce, zmiany, jaka dokonała się między sztuką umownego pokazania "nienazwanego", niejako wcielenia rzeczy w wizerunek, a sztuką przedstawieniową dążącą ku renesansowi. Przeczytałam z ogromną przyjemnością, tkliwością wręcz, więc się dzielę.
*
Dziennik 1944-1947, Anais Nin. a tu, ponieważ nie chce mi się przepisywać, wrzucę notatki poczynione na książce, nie wszystkie, bo wiele z nich dotyczy szczegółów i rzeczy tylko mi/mnie przydatnych
ale nie wszystko we mnie jest dziś pełne światła. dziś mija pierwszy miesiąc od śmierci mojej najstarszej siostry Lali, która kochała książki tak, że przypalała obiad, a nauczona doświadczeniem mieszała ten obiad jedną ręką, zaś książkę dzierżyła w drugiej. mojej dociekliwej siostry, dla której równanie szredingerowskie było dobrą zabawą, a fizykę objaśniała jakby to była baśń. mojej szalonej siostry, która miała nieziemskie i postrzelone pomysły i którą kochali jej uczniowie, przyjaciele i my. o której wciąż myślę, a której jeszcze nadal nie umiem opłakać.
ten kawałek nielotki jest dla Ciebie Lalu, gdziekolwiek przebywają Twoje atomy, kocham Cię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz