czwartek, 31 lipca 2014

nec Hercules...


Gramy z mamą w Scrabble, przychodzi ciocia, staje przy mamie i zaczyna jej pomagać. Aha, myslę sobie, połknęła bakcyla.
Pukanie do drzwi, przychodzi nasz listonosz, wręcza mi przesyłkę, ja podpisuję, listonosz staje przy mamie i zaczyna wraz z mamą i ciocią układać słowa z liter w korytku, przychodzi  pani Bożena, nasza sprzątaczka ze szkoły...

Sytuacja wygląda następująco - po jednej stronie stołu ja, po drugiej stronie stołu mamcia, ciocia, pani Bożena i listonosz ...



Z rozmów rodzinnych- Semantyka

Mama (emerytowana polonistka)  odkrywa Scrabble. Wytwarza przy tym mnóstwo interesujących zasad i słów.

Mamcia (duma) - No nie mam dobrych liter...

ja: Mamo, można układać też wykrzykniki  - hej ho hu ha

Mamcia (filozoficznie i z marszu) - ni chuja!


*

Mamcia - chyba, żeby był "ping", ale nie wiem co to jest.

*

a wczoraj zlałam Warmijski świt


środa, 30 lipca 2014

słoneczny czołg

Usiłuję zrobić cokolwiek, ale idzie mi jak z kamienia. Robię sobie chłodnik

Butla przecieru pomidorowego (mamy własny, więc jest gęsty i pełen pesteczek), świeży ogórek, sporo pietruszki, ząbek czosnku - blenduję. Do tego odrobinę soli i pieprz i do lodówy. Wiadome, przepis stary jak świat, a cieszy : )


a w momentach, kiedy szczątkowo, to szczątkowo, ale przynajmniej trochę próbuję zrobić coś sensownego, przygotowuję butelki na nalewki. Wkrótce czas nastawić maliniak, żeby tylko popadało, inaczej maliny będą suche jak pieprz i nici z tego. czytać nie mogę za wiele, w tej temperaturze. wczorajszy dzień przeleżałam na podłodze w najciemniejszym pokoju  na wpół śpiąc, dziś w powietrzu czuję zapowiedź burzy, ale może nas ona tradycyjnie i uroczyście ominąć. powinnam jechać nad jezioro, ale sama nie wiem, czy mi się chce - trochę się chce, a trochę nie. a, i obejrzałam wczoraj w letargu "U Pana Boga za piecem", można sobie jęczeć, ale ja lubię ten film i już.

wtorek, 29 lipca 2014

Gwiazdopadanie

zła jestem na siebie, ze dopiero wczoraj wpadłam na to, ze będę spać w ogrodzie. wzięłam więc koc i pod gwiazdami spędziłam wreszcie noc nieduszną, niegorącą, w dodatku spadały na mnie Perseidy, przecinały niebo, płonęły i opadały jak złoty pył na moje powieki. Ogród nocą pełen jest tajemniczych odgłosów, pełen świerszczenia, szumu, a co godzinę zegar na wieży kościelnej głęboko oznajmia liczbę. Pamiętam do dwóch. Nie ma mowy, żebym w czasie tego piekła spała teraz otoczona murami.


*

a dla lubiących opowieści, dwie usłyszane od sąsiadki podczas wieczornych pogaduchów



Dziadek siadał na stołku koło kominka, a my tak wokoło niego, no bo co innego robić, telewizora nie było, niczego nie było i on nas tak zajmował.
Mówił – poszedłem na ptoki. Patrzę tam dziura, sięgam ręką, nie wchodzi, sięgam nogą – weszła! Ale nogi nie mogę wyjąć, dopiero poszedłem do domu po siekierę, powiększyłem otwór i dopiero nogę wyjąłem.

Albo jadę koniem i koniowi noga wypadła, to dorobiłem z tej, wierzby nogę. (Tak było, tak nam dziadek opowiadał, to jest fakt) Jadę dalej, druga mu wypadła, to dorobiłem i drugą z wierzby, a potem trzecia i czwarta powypadały i ja mu też z wierzby zrobiłem. Patrzę a to z tego konia to się już wierzba zrobiła. Nie ma konia, daleko do domu, to pomyślałem, ze wejdę na tą wierzbę i zobaczę co tam jest i szedłem szedłem aż zaszedłem do nieba. Zachodze do jednej stancji (tak mówił) a tam nic, same plewy, zachodze do drugiej stancji, a tam panowie w karty grają, no to ja noga! Ale wierzby nie ma! Jak ja teraz z tego nieba zejdę? To wziąłem te plewy i ukręciłem powróz, ale był za krótki, to jak mi brakowało, to z góry urwałem i nasztukowałem na dole i tak zlazłem. To tak było, tak nas dziadek zajmował a my wierzyli i tym żyli.

(P. Cieśla, Żegoty)

niedziela, 27 lipca 2014

Z popielnika

Chwalę się - wczoraj w ramach walki z cielesną gnuśnością w samym środku upału pogalopowałam rowerem swym nad jezioro. A kto tę drogę przebył w upale wie, że należy mi się medal najmniej z buraka (naszego polskiego złota) albo i nawet z placka ziemniaczanego pierwszego stopnia. Woda w jeziorze wymaga jeszcze odrobiny soli i pieprzu i można brać do talerza, ale w porównaniu z suchym skrzypieniem piasku w miejscu, dzie kiedyś bywały łąki, to jest ona barzo przyjemna i właściwie gdyby nie przymus gospodarstwa domowego, czyli tak zwanego domostwa, to mogłabym w niej siedzieć aże by mi się skóra zmarszczyła i ściągnęła (możliwe, że wtedy uzyskałabym numerację 35 i to w luźnej formule). Zlałam też wczoraj lipniak, taka byłam dzielna i zrobiłam syrop z ciemnego cukru do orzechówki, zaś resztę dnia poświęciłam szamotaninie i kręceniu się po próżnicy udającej pracę. WZO nadal nie ruszone. Aha, a wieczorem słuchałam opowieści starszych ludzi w składzie mama, ciocia i pani Cieślowa. I bajek takich prawdziwych, klechd domowych i baśni piąteprzezdziesiątych słuchałam. Lubię straśnie.




Poszłam spać o czwartej, a dzielnie wstałam o piątej minut trzydzieści, i przykładnie dżogingowałam, i podlewałam ogród, i karmiłam żywotne, i ach jaka ja dzielna jestem!

*

I jeszcze. Obejrzałam po nocku (bo chwalić pana, mój psujący się monitor zdecydował  dać mi nagrodę w  postaci niepojawiania się migającego menu w centrum ekranu) barzo dobry film (znowu ip ip ura 8emu, któren go na mnie nasłał), a film ów nosi tytuł prześliczny "Szczęście ty moje" i jest pod ręką pana Siergieja Łoźnicy zrobiony (polski tytuł brzmi prześliczniej do oryginalnego, który jest po prostu "Szczęście moje").
Niesłychanie przejmujący o kolistej, a raczej spiralnej budowie, film. Powiedziałabym o tym, że cichych i dobrych ludzi zabijają inni cisi i dobrzy ludzie. Film, w którym strach, konieczność, odwaga, desperacja, gniew, ból, smutek, siła i bezsilność splatają się ze sobą i mutują tworząc szczególną i straszna hybrydę. Takiego potwora-świat, biblijną bestię o wielu głowach Niemoc dodaje mocy, wynaturza się i staje w obliczu i wobec. I żadnego z bohaterów nie można jednoznacznie skazać na potępienie, a zresztą nawet nie trzeba, bo rzecz na czas jakiś zatrzymuje się w miejscu, które jest końcem świata, czyśćcem i piekłem i niebem też jest zwykłym dla ludzi. Film o kiełkowaniu zła, które rozrasta się, potężnieje i musi znaleźć ujście. Kierowca w jednej ze scen kwituje rzecz następująco: "Nie proszą cię, to się nie wtrącaj. (...) Dzieją się złe rzeczy, kiedy ludzie zaczynają się wtrącać. To sztuka, umieć się wtrącać." Mówi jeszcze "To będzie dla ciebie bardzo dobra lekcja", i ma rację.

Aha, polskie tłumaczenie w sieci niestety momentami ucieka od oryginału.

sobota, 26 lipca 2014

Koniec Chlipca

Po pierwsze znowu przychodzą mi durne słowa

1. Łupnęłam wczoraj do mamy  "Ten program - Jak oni strzelają"
2. Przeczytałam przed chwilą tytuł swojego wiersza "Piaszczysta kołysanka" jako "Puszczalska kołysanka" hm hm hm


Po drugie w zakładce "inne" (czyt.spam) prywatnych wiadomości znalazłam mój pierwszy list miłosny! Znaczy, że do mnie list, nie że ja go napisałam

"Niestety do inwazji i pierwszym niedyskrecji. Nazywam się Gerardo Czterdzieści i włoski Pagani (SA), wieś 10 km od Pompei i Amalfi 20. Jest bardzo pracochłonne, aby wyjaśnić, jak ja przyszedłem do ciebie. swój nogi mogły uwieść mnie (żart). Naprawdę są bardzo prywatną osobą i nie chce niepokoić i na pewno gdybym ja przepraszam, że nuovo.Il Faktem jest, że zryw ze wszystkich porów i trudno się oprzeć dla ludzi takich jak ja jest od obrazu fatuo.L 'was pośród dzieci jest słodycz infinita.Mi am w danym okresie mojego życia, a czasami wypociny qualcosa.Se zaakceptować moją przyjaźń Wysyłam wam mozzarella.Ciao"

z onego niezbicie wynika, że moje nogi są prywatną osobą, howgh!

Wzrusza mnie też zryw ze wszystkich porów, bo to jest jakby całą duszą, albo z całej grządki, albo  nawet i z wielkiej fizycznej pracy w stustopniowym upale! I powiedzcie, kto by nie życzył sobie, by admirator właśnie tak, z jestestwa swego całkowicie się zerwał w stronę słodyczy pośród dzieci i jeszcze słał mozarellę w tym piekielnym upale, który łączy Pompeje i Warmię. I choć za chwile z pokorą przyznaje, że czasami to jednak tylko wypociny, to jest inwazja, jest moc!




aha, żeby nie było, że to jednorazowe to list ów poprzedziły dwa wcześniejsze, bardzo poetyckie

marzec: " Szczeliny między słowami udomowione linki przewiduje się, że nic wspólne emocje trwa wytrwały"

kwiecień: " Strzępy sensie puste skorupy prawdy przymusowych"

w maju się rozzuchwalił, bo nie dość, że się przedstawił (vide cytat wyszej), to za kilka dni napisał: "Jesteś piękna! Wydają się niemal ci."

i przyznam się, że też czasem wydają  się niemal mi, że jestem piękna : ]

*

ach, wspaniały poranek, wstałam o 5.30 podlałam ogród, wykonałam coś na kształt dżogingu o ile przyjąć jako naturalne sapanie i ciąganie nogami po piasku, nakarmiłam żywiołę, opatrzyłam rany cięto-kłuto-kąsan0-kijwiejakie odsetkowi żywioły funkcjonującemu pod hasłem Mirosław Popiołek, wykonałam dość kaskaderską ilość napojów doskokowych w imię wszechwysuszającego kurwajegołaskawamać słońca, wykonałam zgrabne grand pas jeté, zjadłam przykładnie śniadanie, dokonałam ablucji, wyżłopałam trzy szklanki wykonanych uprzednio doskoków, zachwyciłam się moim włoskim spamem i jestem gotowa na zdychanie z gorąca. Ale wentylatora nie złożę, onononono! : D

piątek, 25 lipca 2014

suszenie kłów

Chciałam napisać, że upał jest niemiłosierny, ale nie bo on kureski jest albo i gorzej. Wszędzie dookolnie pada, ba u niektórych szczęściarzy leje nawet, a na Żegoty zaraza mór franca i trąd, same łuski słońca. Ach tak, rzeczywiście można by podziwiać gwiaździste niebo nocą (lubię ten zbiorek wierszy dla dzieci "Idzie niebo ciemną nocą" Ewy Szelburg-Zarębiny) i prawo moralne we dnie, ale chmury są... Tylko niestety to są chmury tranzytowe, więc niosą deszcz do Lublina (z tego co mi wiadomo) a już na pewno do Bydgoszczy! Tak więc podziwić można sobie jedynie wypalone pałki fasoli, pożółkłe kikuty traw (a macie za swoje kosiciele trawników cotygodniowi!!) i kury łażące z wywieszonymi ozorami (hmm, nie jestem przekonana jako biolog).

Panie Buku od pogody, Manitu wielki a nałogowo palący, wszelakie płanetniki utopce i inne jezibaby, zaklinam was, nie przegapcie nas jutro, pojutrze lub też za trzy dni, bo wyschniemy na wiór. A taka ładna tęcza dziś nad lasem była, czyli we Franknowie padało! Zastanawiam się, kto w naszej wsi tak srodze grzeszy! Jak znajdę dziada, sama go wyspowiadam i na grochu (o ile będzie jakiś groch w tym piekielnym roku) klęczeć każę!

Z upalnych, a dziwnych rzeczy to polecam, a i zalecam nawet film Kazimierza Kutza, Upał. Jest to rzecz, którą mię kolega 8 nakazał i barzo to dobrze się stało, bo wyszło z worka szydło, że jest to sprawka znakomita i humorowi wielce zadość czyniąca. Jeśli rzeknę, że film prowadzają po mieście Starsi Panowie Dwaj, to już wiadomo, że warto. A dodać jeszcze Kraftównę, Jędrusik, Gołasa, Stępowskiego, to się ona jeszcze lepsza robi. A jeszcze takie smaczne cytaty filmowe jak:

"-Co pan robi?
- Topię się.
- Niech pan się nie topi, bo się pan zabije"
(scena skoku z mostu do wyschniętej rzeki)

"-Pani też się topi?
- Tak
- Dlaczego?
- Dla kraju!
- Ja prywatnie..."

lub niezadowolenie ambasadora dalekiego kraju dotyczące powitania:
"Nawet małej dziewczynki z kwiatami nie było. Choćby z nieprawego łoża..."

no i coś, co pasuje do obecnej naszej sytuacji

"Najstarsi depresjoniści nie pamiętają takich upałów", a to z powodu transformacji porzekadła z góralami i przystosowania tegoż powiedzenia dla kraju, który ma jeno depresje.

Film dziwny, dziwaczny nawet z pięknymi surrealnymi tekstami, teatralną formułą, świetnymi dekoracjami i pyszną wisienką na torcie, jaką jest Brygada Antyudarowa  imienia Kupały



*

a na upał oprócz tradycyjnej lodówką chłodzonej wody z cytryną, ogórkiem i imbirem robię sobie pyszny napar

- papierówki pokrojone w plasterki (jak małe to z pięć, jeśli duże to ze dwie trzy)
- kilka gałązek mięty
- jakieś dwie gałązki szałwii
- zielona lub biała herbata (na oko to będzie około łyżeczki)
- zaparzamy w zaparzaczu i jest znakomite

jak lekko przestudzi się, to wieczorem żłopię jej cały zapas, żłopię, bo piciem to ciężko nazwać.

*

a w wyniku akcji "chcę" otrzymałam wybór moich fejsbukowych zachcianek od Daniela 


HA!


czwartek, 24 lipca 2014

środa, 23 lipca 2014

Myjcie się dziewczyny...

O tym, że właśnie przed chwilą wepchnęłam znowu Żegoty w zadupie. Przysięgam, nie chciałam, tak wyszło. Otóż, nie to, że pląsałam sobie boso po rosie w białym giezłeczku, przyrzekam, założyłam tę kieckę pod tytułem "hoże dziewczę w łanie zboża" dlatego, żem się strzaskała niechcący na mahoń podczas kontemplacji jeziora, a ona szatka stosowna na potrzaskanie słońcem jest. Włos płowy owszem puściłam na wiatr, ale to z tego powodu, żem z Radą gadając jednocześnie łeb z onego jeziora obmywała, a boso po prostu lubię. A żem pranie w misce dźwigała, to dlatego, że to pranie niefortunne zrobiłam rano i odkładałam do wieczora zebranie jego. No to mię upolował w tem imidżu Mnieniec co był na cmentarz autem i (krew mać) z aparatem przybył prowincji szukając i będzie teraz, że my tu tak chadzamy! Otóż psiatwarz nie chadzamy tu tak!. I jak sobie myślę, że mnie teraz Mnieniec, mnie biologa, nauczyciela ze stosownym stażem i dyplomami będzie miał jako rusałkę (słusznych rozmiarów w dodatku) na swej matrycy mnienieckiej, to ja się proszę państwa we fale yyy Symsarny! (najbliżej i płytka) rzucam! ale to jutro.

 no proszę jaka przaśna baba : ]

poniedziałek, 21 lipca 2014

Paradoks

"Dzięki Bogu ja jestem niewierzący"

: ]

Grecko, włosko i bosko, czyli Warmia pod najazdem

drogi blożku, mając w perspektywie sprzątanie kociej kuwety, postanowiłam jednak napisać Ci, co się ostatnimi czasy działczyło. Od razu przepraszam, że żadnej książki nie doczytałam,  a tym bardziej projektu WZO z zachowania, który jako szefowa zespołu mam wątpliwy zaszczyt i srogą nieprzyjemność ukończyć do rady pedagogicznej.

Nie doczytałam gdyż opadł mnie sybarytyzm i został na tydzień. Otóż pięknej lipcowej nocy poszłam spać o 3. Już o 4 obudził mnie dzwonek telefonu oznajmiający mi, że właśnie nadjeżdżają Hunowie i trza się albo ewakuować, albo czemprędzej witać. Wybrałam drugie. Hunowie wpadli, wtargali zgrzewkę piwska i chyba jeszcze nigdy tak wcześnie nie wstałam, by wypić piwo... czy to już choroba alkoholowa? Phi!

Hunów poznaliśmy w Armenii, a dokładnie w stolicy Armenii - Erywaniu (Erywanie?), tak jakoś przypadkiem ich poznaliśmy, przelotem, przelotem umówiliśmy się na wieczór w knajpie i później to już obsługa ze smętnymi minami czekała, aż sobie raczymy pójść, a ciężko było się rozstać. Podróżowaliśmy podobnymi ścieżkami po Armenii i Gruzji i choć szlaki nasze się już na zakaukaziu nie zetknęły, to obiecaliśmy sobie spotkanie. No i przybyli - Agata i Grzegorz, świetni ludzie znający Józefa, z którymi można pośmiać się i popłakać na ważkie tematy.

Dojechała Aniet, tej przedstawiać nie muszę, gdyż przewija swoje chude i długie ciało pomiędzy literami tego bloga

Za kilka dni wpadli grabić i palić Wikingowie, czyli Pitery z dwójką drobiazgu i psem rasy husky, który to pies odegrał niebagatelną rolę w poprawianiu mojej kondycji, a zamordowaniu moich płuc. Pitery to moi przyjaciele, cudna rodzinka z szalonymi pomysłami i absolutnie uroczym drobiazgiem, czyli Polcią i Józkiem, no i wspomnianym wyżej psem Pelagią

Tydzień Sytych Sybarytów

Wyobraziłam sobie  film, gdzie grupa przyjaciół spotyka się w wiejskich okolicznościach i gotując różne pyszne potrawy (a wytwarzaliśmy jakieś zdumiewające ilości żarła), wymienia się poglądami na jadło, przepisami, tajnikami osobistej sztuki kulinarnej, a na kanwie tego snują się historie ludziejskie, jakieś osobiste dramaty wplecione pomiędzy gałązki estragonu, a brokuły w winie, taplają się w sosie do kurczęcia  i grzęzną w porzeczkowym dżemie na zimo. Wszystko to jest popijane piwem, winem z szałwią, wodą z cytryną, nagrzane słońcem, wręcz tym słońcem prześwietlone. Czasem pojawia się poezja, czasem wymyślane zabawy. W tle zielony ogród, pola na pagórach, las, jezioro wieczorne, mgły nad łąkami, krzyki ptaków, wszędobylskie mruczące koty, wiecznie spragniony ludzi pies. A wszystko było takie jak "Pod słońcem Toskanii" wymieszane z "Ukrytymi pragnieniami", "Bezdrożami" i nutą "Mamma mia". Wyobrazić sobie należy na przykład megaostry placek po węgiersku przygotowywany i jedzony o północy, smakowanie domowych nalewek, obżeranie malin, grę w "powiedz mi najtrudniejsze słowo" na huśtawce, przy świecach, śmiech tak intensywny, że trzeba się położyć, chłodną wodę w jeziorze i nad tym jeziorem ognisko żeby upiec sobie obiad. I jeszcze nietoperze nocą i świerszcze towarzyszące naszym pogawędkom. No i tak właśnie wyglądał mój tydzień.


foto Grzegorz Jackiewicz + kilka zdjęć  z mego telefonu

Kiełbasa a la marchew - przebijamy kiełbasę gałązką estragonu i na grill voila!

Polecam, bo wygląda dziwnie, a kiedy się ją nadziewa, to nawet erotycznie!




Mały Raróg (Polcia), który do spółki z moim kotem i zabawkami,zawładnął moim łóżkiem


Najdłuższe na świecie nogi Aniet


Yyy, w filmach wymienionych przeze mnie nigdy nie wytworzyli takiego bajzlu, a nie wiem czemu, bo on się zawsze przy takich spotkaniach robi sam, coś jest nie teges


Grzesiek i Agata



Panna Łaskotka


Pieczarki z grilla: Pieczarki, estragon, macierzanka,  bazylia (niedużo), łodyżka mięty, szałwia lekarska, seler, dużo dużo szafranu, sól, pieprz, oliwa, malenieczka łyżeczka musztardy, wymieszać, odczekać trochę i na grill




ja: Cześć Alinko, mam pytanie, moja koleżanka chciałaby sobie przypomnieć smaki dzieciństwa, czy mogłabym dostać od Ciebie takiego świeżo udojonego mleka?

Alina - Ale ... OD KROWY??!!




Pogwarki



Bociany nad Blankami


dziewczynka: Mamo, tam na ścieżce siedzi WILK!!!

(Pelagia w akcji)


Brokuł w winie (nie wiem, czy już dawałam ten przepis, ale na wszelki wypadek):
  • gotujemy brokuł (niezbyt miękko, by się nie rozpadał)
  • podsmażamy cebulę (ja na dwa brokuły biorę dwie duże) w piórkach na oliwie, dodajemy migdały (dodaję płatki migdałowe solidną garść)
  • wlewamy do tego pół szklanki wina białego wytrawnego, króciutko podgotowujemy
  • dodajemy śmietanę - na dwa brokuły biorę jeden mały kubek Piątnicy
  • gotujemy trochę aż się sos zagęści
  • przyprawiamy papryką słodką i ostrą, pieprzem i solą, ja czasem też dodaję ząbal czosnku)
  • dorzucamy starty ser żółty mający za zadanie scalić składniki
  • wrzucamy ugotowany i podzielony na różyczki brokuł
  • do tego makaron penne i smacznego
(czyli potrzebne są: 2 brokuły, 2 duże cebule,  pół szklanki  białego wytrawnego wina,  płatki migdałowe, kubek śmietany, ser żółty (jakieś 100g) sól, pieprz, papryka słodka i ostra, oliwa.

do tego makaron penne albo jaki tam kto sobie życzy
*

a na koniec sentymentalnie



i


niedziela, 20 lipca 2014

Z rozmów rodzinnych - O postrzyżynach

Taki obrazek. kuchnia, mama i ciocia rozwiązują krzyżówkę, Piter kroi cebulę. Mama dodatkowo konsultuje się przez telefon z moją siostrą

Mama- My rozwiązujemy, a ten... (w stronę Pitera) zapomniałam, jak masz na imię

Piter: płaczący Piotr

Mama (z najnaturalniejszą na świecie pewnością do słuchawki) - Płaczący Pies : ]

w tym miejscu musiałam usiąść, Piter się naprawdę popłakał
następnie wzięłam słuchawkę, a siostra objaśnia, że przyjęła to jako pewnik,: "Bo do ciebie różni ludzie przyjeżdżają, artyści i pomyślałam, że to Indianin" howgh

poniedziałek, 14 lipca 2014

Z rozmów z przyjaciółmi - O trudnych nazwiskach

Znajomi oglądają książkę o warmińskich kapliczkach

A:- nie, to nie jest ta sama książka.

G. - Ta sama

A- no przecież mówię Ci, że to jest inne nazwisko

G (czyta) - "Ermlandische Kapellen" mhm, typowe niemieckie nazwisko - Warmińskie kapliczki...

piątek, 11 lipca 2014

Z rozmów z przyjaciółmi- O żywocie zrównoważonym

 Rozmowa telefoniczna z kapitanem Sparrowem

Ja: Co tak wzdychasz?

Kapitan Sparrow: A, bo jem kaszę jaglaną.

Ja: No to dobra

Kapitan Sparrow: No może i dobra, teoretycznie dobra, do niedawna też jadłem takie rzeczy, dieta, zdrowa żywność, ale teraz jakoś nie ten smnak

Ja: No to nie jedz

Kapitan Sparrow: No tak, ale to K. zrobiła.  Ona się strzyma jakichśtam zasad zdrowego żywienia stratatata, a ja to teraz jestem na etapie konserwa i piwo

Ja: To jak się odwróci, dosyp sobie glutaminianu sodowego : ]

Post dyscyplinarny

Dyscyplina ma jest z materiału nieelastycznego, jeśli naciągnę ją na głowę, stopy wystają, z tego powodu mimo najszczerszych chęci napisania czegokolwiek poza notatkami z odsłuchu, no ni chu chu nie mogłam. Inna sprawa, ze byłam obłożona papierem i oklejona klejem właściwie do dziś jeszcze, a dupsko (pomijając gabaryty) ukształtowało mi się w formę - pufka (pufek? nigdy ie wiem, jak tego cholerstwa się używa, a Janurz z trójką swoich dziatek wyjechał na festiwal folkowy).
No to piszę, żeby zmusić się do czegokolwiek, poza ślinieniem palców i brudzeniem pokoju.

w dzień zakończenia roku szkolnego  byłam na fantastycznym koncercie w naszej olsztyńskiej filha i przyznam się szczerze, ze tym razem nie chciało mi się iść, a później włos zjeżył mi się na plecach, że mogłam temu niechciejowi ulec. Uwertura z Rusłana i Ludmiły, koncert skrzypcowy to jeszcze pikuś, ale przy Dvoraku, proszę ja państwa, odpłynęłam, zaniosło mnie aż za hen niebieski. Dyrygował pan Maksymiuk i kurzatwarz, to naprawdę jest klasa (jakkolwiek darzę miłością dozgonną pana Piotra Sułkowskiego, naszego dyrygenta, to tym razem zdaje się zdradziłam go z szumem halki). Równowaga w pasji i spokoju, aura głębokiego porozumienia z muzyką, no inny świat...

Z czytadeł, to ostatnio "Warmińskie łosiery. Studium lokalnego pielgrzymowania" Janusza Hochleitnera, która to książeczka barzo pouczająca jest i rzutko napisana i jeśli kogoś trwoży tytuł, to śpieszę uspokoić, ze jakkolwiek jest to monografia ku nauce, to jest tez ona i ku pokrzepieniu serc/ nie żebym zaraz tam miała dzieś pellegrinować, ale oprócz tzw "czubków", książeczka zawiera sporo ciekawych i niegłupich obserwacji i konkluzji. Zatem frenetycznym miłośnikom Warmii polecam.

Z creativum to dokonałam aktu sporządzenia albumu 40tkowego dla mojej przyjaciółki Aniet, której tu również, w tem tu stojąc miejscu raz jeszcze i po trzykroć składam życzenia i pocieszenie, ze naprawdę wygląda o najmniej rok mniej niż ma!

z sybarytyzmu to piłam piwsko i wińsko, a dziś czekam na gości

z ascetyzmu to karmiłam kury, koty, pisałam raport z ewaluacji, robiłam inwentaryzację biblioteki

i byłam na wycieczce rowerowej z dzieciakami ze szkoły. i robiłam nalewki



















i przy okazji dodam, że jestem nieuświadomionym kreatorem instalacji okiennych w szkole (moja sala)

Z rozmów rodzinnych - O wierze

Mama rozwiązuje krzyżówkę, siostra szypułkuje porzeczki

Mamcia: Wioślarz na klęczkach...

Siostra: Ortodoks

*

Pani Teresa (przyjaciółka rodziny) - No, do tych skoków to już się czterdzieści koni zapisało!

Z rozmów rodzinnych - O tym, jak daleko pada jabłko

rozmowa o znajomych

mamcia: oj, 46 lat to już bardzo późno, może mieć dziecko opóźnione w rozwoju

(pauza)

mamcia: ... jak ja Asię na przykład....



Z rozmów rodzinnych - O Insomni

Mama: Może oni ze sobą nie śpią? Może tylko leżą obok siebie...

ja: ... i nie śpią....

czwartek, 10 lipca 2014

Dobre, w miarę szybkie

naleśniki na piwie jasnym Tatra

- 0,5l piwska
- 2 jaja
- łyżeczka cukru
- łyżeczka soli
- 300g mąki

siostra Jolanta do smażenia naleśników, jeśli takiej akurat teraz nie ma, to musisz usmażyć je samojeden

farsz

- szpinak (ja wzięłam po prostu paczkę mrożonki)
- pół torebki soczewicy
- duża cebula
- czosnek (jakieś 3 duże ząby
- 2 łyżki śmietany
- 100g żółtego sera
- curry, pieprz, sól, rozmaryn, papryka słodka, papryka chili
- oliwa

kroimy w kosteczkę i smażymy cebulę na oliwie, dodajemy posiekany drobno czosnek. Kiedy się zrumieni dorzucamy szpinak i podsmażamy dalij.
dorzucamy ugotowaną z curry soczewicę. Dolewamy 2 łyżki śmietany, doprawiamy papryką i pieprzem oraz utuczonym w moździerzu rozmarynem. dorzucamy potarkowany ser  gmeramy w masie.


wrzucamy farsz do naleśników i voila!

dobre z aiwarem, ogórkiem konserwowym, kaparami i kiełkami rzodkiewczanymi




środa, 9 lipca 2014

Z rozmów rodzinnych - Obyś zył w ciekawych czasach....

ja: rozmawiałam wczoraj z koleżanką na fb

mama: jak rozmawiałaś, to można tam rozmawiać?

ja:: no korespondencja na piśmie jest formą rozmowy, taki list na przykład.

mama (nie słuchając rzecz jasna): to nie wiedziałam...

ja: no, już od drugiego wieku

mama (triumfalnie): a ja nie żyłam jeszcze w drugim wieku, to nie wiem! : ]

niedziela, 6 lipca 2014

chwilowa przerwa w dostawie prądu do kopalni

zaniedbałam Cię mój blagmiętniczku i co gorsza nie z powodu wojaży jakichś szerokich po świecie, rozpasania moralnego w perygrynacjach bez drogi, trwogi i z niejasnym celem, nie z powodu pławienia się pod sybaryckim słońcem, wymiennie w śniegu, z drinkiem z palemką, pętem pasztetowej w dłoni, w jakiejś pipidówie za górami, za stepem, gdzie miasto jest ogromne a ze zwyczajnego tfu tfu, zapracowania! ZŁO!

żeby Ci nie było smutno, blagmiętniczku, to szperając wczoraj wśród Larów i Penatów domostwa mego wyjęłam masę interesujących (ze zrozumiałych względów, głównie mnie) rzeczy. Ale ten wyimek z notatek przedmiotowych - biologia komórki, mnie zauroczył również w wymiarze zewnętrznym. zatem Ci go podrzucam






czyż nie nadaje on ludzkiego ciała Hookowi? czy nie mówi wiele o usposobieniu, zainteresowaniach, drobnych przyjemnościach i życiu doczesnym odkrywcy komórek? ha!


*

Z przeczytanych (ale przyrzekam, naprawdę w przerwie na herbatę i odejmując sobie część snu od ust) rzeczy, to Vita brevis. List Florii Emiliii do Aureliusza Augustyna, Garrdera, co jest barzo przyjemną polemiką ze św. Augustynem i dodatkowo uczułam pomszczenie naszych niewieścich boli na wszystkich świętych i świętych pańskich, a także tych z drugiej strony rurki. Jedyna rzecz, co mnie wkurwła, psiamać, to to, ze brakuje mi 17 stron początku! Nie zauważyłam kupując tę książkę jakiś czas temu arghhh!

Oczywiście założyłam sobie kilka oślich rogów, jednakże są one dla mnie bardziej istotne jako przydatek do mglistych moich sprawek, wiec wyjmuję tylko bardzo ładną parafrazę wergilowego "Omnia vincit amor", a brzmi w ustach (czy raczej w piórze) tytułowej Florii Emilii (avatara kochanki św. Augustyna)

Oto spełniło się: Wszystko zwyciężyło miłość.

I jak tak się po tym najdurniejszym ze światów rozglądam, to czyż często nie jest tak?