Rzadko, oj cholernie rzadko daję się jeszcze namówić na angiełskie sprawki, li tylko w wyjątkowych, a przekonujących mnie okolicznościach, zagniatam solną masę.
Tym razem wybył z pieca anioł, który w przekazie miał być związany z naturą i sztuką, z poczuciem macierzyństwa.
Ało taki był wyszedł
Robiąc go myślałam o szekspirowskiej Mirandzie, z "Burzy"
przy okazji malowania, bo pośpiech, bo nie mam czasu, bo wszystko stoi na głowie lub naczympopadnie, psiokrenc, wypłukałam pędzel w wiśniowej nalewce. :|
niewypowiedziane
4 dni temu
A osączyłaś rzeczony pędzel potem?
OdpowiedzUsuńMiranda jako żywa:-)))
a cóż tam zrobi takie trochę akrylu... ;D
OdpowiedzUsuńPodpita Miranda. :D
OdpowiedzUsuńŚliczna. :)
:P
OdpowiedzUsuń