Uwielbiam codzienne misterium bosego kontaktu z ziemią. Trawa w ogrodzie jeszcze chłodna i mokra, ta przed schodami już wygrzana, sucha ale nadal miękko kładąca się pod stopami. Wiechcie bylin smagające łydki, plaskanie wodą w kałuży obok kranu, nieśmiały zapach unoszący się z zaspanej gleby, spomiędzy chwastów z nutami budzących się i rozsmakowujących w słońcu papierówek. Jak się tu dąsać na taki świat, jak narzekać, że się zbudziło zbyt wcześnie...
I skoro podobno kto rano wstaje, temu bozia daje robotę, to zerwałam ogórki i wpakowałam do słoików, oczyściłam kurki, oćwiczyłam mamcię; i przeczytałam "Do Amsterdamu" Michała Olszewskiego. Smętny to obraz osiedlowego i dzielnicowego życia małomiasteczkowych i wiejskich , przesiedlonych na grunt miasta, młodych (i trochę też starych) ludzi. Rzecz napisana bardzo dobrze, niby nihil novi z tymi opowieściami i narracją to w pierwszej, to w trzeciej osobie, przerzucaną na kolejnych bohaterów opowieści-układanki, ale wciągnęło, jakbym słuchała historii opowiadanych trochę na imprezie, trochę w kącie zmęczonego świata. Bez przegięcia.
"(...) a po małomiasteczkowym odkrywcy pozostanie jedynie ulotne pogwizdywanie przez zęby - najlepszy oręż w walce z samotnością..."
(Michał Olszewski, Do Amsterdamu)
A teraz za oknem jakby niesie się na deszcz. Oby.
Wspomnienie Gór Słonnych, jackowa weranda, foto Żurek (20.07.20)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz