piątek, 1 sierpnia 2014

W odpowiedzi na pismo Janusza Radwańskiego - słodka ułuda, a surogat




Wielce szacowny i drogi mi  Panie,

przyznaję, że sztuka epistolografii jest Panu tak, jak piórko bogini Maat, które i lekkim, i zarazem ważkim jest obiektem. Z przyjemnością zaznaczam, że wszelkie rzeczy wspólnego nam poczucia, któreś Pan raczył przedstawić  potwierdzam i za ich wyjęcie dziękuję, bo łagodnie mnie nastroiły i list Pański  uprzyjemniły niezwykle.Jednak do baranów;

Pisze mi Pan o słodkiej ułudzie, którym to zwrotem już lekko mamić usiłujesz i wkładać rzecz malarzy hiszpańskich (w tym jednego pomieszkującego w swoim czasie we Francji oraz jednego, który a la gitarra strzelał do złychniegodziwych) w przestrzeń zarezerwowaną nie dla oszustwa, a dla marzeń.

Owszem słodka ułuda jest i będzie potrzebna, tu się z Panem w tysiącu mil (albo ile tam do Kolbuszowej jest) zgadzam lecz wtedy, kiedy jej finał, czy rozwiązanie jest na tyle mgliste i niespodziewane, że ból dotykający nas po rozwianiu owego welonu trzymającego nas w lekkim zamgleniu i ciepłym rozmarzeniu, nie jest udziałem topornego oszustwa, a nieoznaczoności właśnie. Taką ułudą jest mrzonka miłosna, plany na przyszłość, wizje zagranicy/ zaświatu, że jest tam piękniej i nas to piękno, jak jasny szlag trafi, porazi i wypełni, kiedy już tam się dostaniemy. Taką ułudą jest też i religijne poczucie bytu za bytem, co przyprawiało niejednego ascetyka o dreszcz rozkoszy, a świętą Tereskę nawet o ekstazę. Tych ułud nie gromię, to są ułudy święte i potrzebne, bo bez nich życie płynęłoby nam jak po nieheblowanej desce, a to wiadome, posunąć się ledwo da i rzyć boli. Na to jest potrzeba znieczulenia, rozmglenia, rozkosznego popędu ku światłu.

Ułuda, którą mi Pan przedstawia jako potrzebną i słodką, nie jest jednak z tego gatunku. To najzwyczajniejsze w świecie kłamstwo i niespełniona obietnica. Wyobraźmy sobie grobowiec trackiego wojownika w Kazanłyk (Bułgaria), czy też wzmiankowane przez Pana w rozmowie naszej bezpośredniej malowidła z Lascaux, otóż zwiedzającym ze względu na wagę rzeczy i grożące im (malowidłom, nie zwiedzającym, chociaż kto tam wie) z tytułu zwiedzania niebezpieczeństwo dewastacji, a nawet zaniku, udostępnia się repliki. Czy to jest oszustwo? Nie, traktujemy to jako model 1:1, rozumiemy wagę argumentu zakazującego lizania oryginalnej n-letniej ochry na ścianie, omiatania wzrokiem oraz laserem aparatów. Dobrze, rzekłby ktoś, to dlaczego nie cieszyłaby nas replika w skali 1:1 wystawiona na dworcu w Bydgoszczy – to samo, a i Bydgoszcz wiele by skorzystała biorąc pod uwagę możliwość pojawienia się  rzeszy miłośników starego graffiti. Otóż nie, w Bydgoszczy nie jest już tak samo, ponieważ to, że dostępna jest zwiedzającym replika (na co się godzimy) to jedno, drugie zaś, to replika umieszczona w okolicznościach tych samych, w jakich znajduje się oryginał. Zatem można poczuć chłód tej samej skały, zapach tego samego powietrza, światło tych właśnie gwiazd, które nad oryginałem świecą. Cały ten entourage, który potęguje wrażenie poznania (chyba też po to Panoramie Racławickiej dorobiono podwórze).

Rysunki mistrzów, taka była zapowiedź wystawy wrocławskiej. Rysunki mistrzów, a nie kopie, kserówki i n-te odbitki, w dodatku za 40zł! Te 40 złotych, złociszy to już część naprawy mojego aparatu fotograficznego, miesięczny posiłek dla moich kotów, które miłośnikami sztuk są, ale tylko kulinarnych.  To 40 zł to cena chytrości, nie ułudy. W tym przypadku przychodzimy po prawdę i taką mamy nadzieję. Przychodzimy po aurę, po maźnięcie ręką mistrza i za tę rękę, gdy jej już ucałować nie można, za tę dłoń szacowną, gienijalną gotowi jesteśmy kotom swym miesiąc na chlebie wystawić, szkicować portrety rodziny długopisem, a kto wie, może nawet jedynie nosić je w pamięci! . Może mi Pan rzec, że dla laika czy dyletanta oryginał/kopia, to wszystko równa nóżka, że w ogólnym, większym rozrachunku to naprawdę nie ma znaczenia. A jednak jest coś, co może się wydać myśleniem nieco magicznym, a jednak obstaję przy nim opierając  na własnych doświadczeniach z oryginałami. Jest coś, specyficzna aura, która przechodzi po palcach mistrza. Nie musisz czytać nazwisk, czasem stajesz przed obrazem i niechby różniły się kładzeniem farby, a jednak czujesz różnicę, czujesz jak się światło układa z farbą, jak pracuje na fakturze, dostrzegasz genialność boszowskiego szczegółu (te obrazy w pierwszym odruchu są wręcz niepozorne i na wstępie czuje się coś na kształt zawiedzenia, by po chwili już wsiąknąć na długie godziny). Nie, nie przekona mnie Pan, że to żadna różnica – powiedzieć oryginał, a sprzedać erzac. To kłamstwo i niegodziwość, choć w przypadku Wrocławia to raczej zwykła głupota, niestety wyceniona nazbyt drogo. I choć psia kupa mogłaby być wielce pomocną, takoż plucie na klamkę, ja się jeno fuknięciem zaznaczę i życzę durniom, co pieniądze trwonią nie sprawdziwszy pierwej rzeczy, jaka ona w kształcie jest, żeby im miast mebli rattanowych do ogrodu przysłano zgrabnie spleciony chiński plastik, prawie jak prawdziwy, jak spojrzysz pod światło, naprawdę nie znać różnicy.

W tym to miejscu serdecznie Pana pozdrawiam i liczę na to, że ma Pan kosę porządną do wielokrotnego klepania, nie zaś przez domokrążnego akwizytora przyniesione składane cacko z dziurką.

Joanna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz