nie mogę czytać i nie bardzo wiem, gdzie się podziać. dokończę więc chyba niedokończone. czyli
fotki
Rzym (1 i 2 lutego 2011)
Wrażenie tego miasta, to jakaś taka nieprzystawalność jego elementów, przy jednoczesnym ich współistnieniu. Ruiny wyrastają pośród dnia, jak owocniki głęboko wrośniętej w ziemię grzybni historii. Zdejmuje mnie to dreszczem, mimo drzewek załadowanych pomarańczami, słońca i ciepła. Dwa strumienie - jeden bardzo żywy, hałaśliwy, drugi powolny - martwy, zdają się splatać, za chwilę rozlewając szeroko w wieczne miasto. Flegeton i Acheront. Przychodzi mi na myśl sen o dwóch wodach właśnie i mną pośrodku nich. Rzym na Rzymie, miasto na mieście.
W Muzeum Kapitolińskim chłopiec z brązu wyjmuje ze stopy cierń i to jest jeden z najpiękniejszych momentów. Krążę wokół rzeźby, niemal dotykam jej nosem, choć czujne muzealne Erynie śledzą, spod półprzymkniętych powiek, każdy ruch zwiedzających. Obchodzę chłopca raz po raz, mam ochotę dotknąć go dłonią, położyć ją na jego plecach, dotknąć stopy. Jego ciało jest żywe, wiem to na pewno. Jest oczywiście pochłonięty wyjmowaniem tkwiącego w stopie szpikulca, ale oddycha jak każdy z nas. Jak ja. Jest większy, urodził się na gruncie wieków, w których jeszcze herosi byli herosami, a bogu można było rzucić słowo w twarz z zasłużoną konsekwencją. Oczy chłopca filtrują czas, wpatrując się jednocześnie w zamrożoną chwilę tego dziwacznego, nieprzyjemnego uczucia, jakie zna każdy, kto usuwał z ciała zadrę. Mieszankę obawy, chłodu i odwagi. Wstrzymanie oddechu.
Trzeba opuścić chłopca, czeka Meduza Gorgona Berniniego. Piękna. Niezwykła, z wężowymi włosami, pociągająca tak, że zdaje się czas tworzy wokół niej otoczkę, w której nigdy się nie zestarzejemy. Węże gryzą się wzajemnie, nie mieszczą na głowie Gorgony, są hipnotyzujące i podszyte dreszczem jakiegoś obrzydzenia do tłustości ich cielsk. Lubię węże, te, niosą w sobie piękno i atawistyczny lęk. Światło marmuru i żywą tkankę.
A wcześniej jeszcze, zawieszone w palecie ugru, Powołanie św Mateusza, Caravaggia w kościele San Luigi dei Francesi. Obrazy są trzy, ale to płótno, może ze względu na snop światła prowadzący dłoń Chrystusa, wprowadza do wnętrza jakiś dziwny niepokój
I znów ten mętlik w głowie, droga z platanami nad Tybrem i ruiny Teatru Marcellusa - strumienie czasu owijają się wokół siebie, a my wędrujemy ujęte w ich sploty. Miasto Gorgona hipnotyzuje i ogłusza. Są też rzeczy rozczulające, jak różowy balonik u sklepienia i drewniany osiołek w Panteonie, drobiazgi, które wręcz nieprzyzwoicie wybijają miasto z jego dziwacznego, rzecznego trwania.
*
niewypowiedziane
2 dni temu
napisałem kiedyś przyjacielowi, przy tekście który okazał się jego jedynym na lata, że rzeki nie da się zepsuć, hm.
OdpowiedzUsuńsądzę, że da, kurcze :(
OdpowiedzUsuń