Pozwalam sobie w tych nonatkach na dość luźną chronologię zdarzeń, pilnując jedynie, by zdarzenia zawierały się we właściwych im datach. Dzieje się tak dlatego, ze wspomnienia, w których się zanurzam, pulsują w mojej głowie z różną, a w dodatku zmienną amplitudą, zatem łapię je w takim porządku, jaki same stwarzają.Słoneczna wysypka ścian, mury zawisające nad głową. Florencja jest miastem eleganckim, wyciąga ciało ku górze trwając niezależnie od nas - dwóch ludzkich mrówek drepczących mozolnie u jej brukowanych stóp. Uroczyste dźwięki dzwonów, kamienica w której mieszkamy nosząca dumne miano "Palazzo Ottaviani" tuż przy kościele Santa Maria Novella, okno nasze na dachy i łunę wschodu nad Arno. Zgadzam się, to może być miasto Dantego, dlatego tak bardzo pociąga mnie miejsce przy tym biurku, przy oknie, tutaj naprawdę można pisać, nie będąc niepokojonym przez demony, które każą kręcić się wokół własnej osi, przebiegać oczami półki i zakamarki.
*
Ogromna, przeogromna Galeria Uffizi. Mamy, ach, tak mało czasu, choć poświęcamy dla niej niemal połowę naszego dnia. Pawiooki Boticelli rozpiera się na ścianie, rozkłada wachlarz koloru i delikatności. I nie trzeba chyba mówić o
Wiośnie, czy
Wenus, ale warto dodać do zachwytu jego
Kalumnię, stworzoną na podstawie opisu z dialogów Lukiana. Myślimy - prawda jest zawsze gdzieś po środku, a jednak okazuje się i wyraźnie czuję to w tym obrazie, że prawda jest gdzieś z boku, niewrażliwa na to, co się dzieje, tkwiąca w swoim promieniu światła, obecna, a jednocześnie jak z innego wymiaru widziadło. A wokół szarpią i włóczą za włosy - podstęp, oszczerstwo, zdrada; Ii jest się głupim wobec nich i zupełnie bezmocnym. Dziwne, poruszające dzieło. Wywołuje dreszcz wobec wyobrażonych wokół nas, niewidzialnych mocy. A niedaleko
Atena i centaur z cudowną gamą uczuć, od zawstydzenia, do czułości i rozumienia.
Zatrzymuje mnie postać
Madonny z harpiami Andrei del Sarto. Znam ją z moich książek o renesansie, ale już widzę, że żadna reprodukcja nie oddaje tego niesamowitego poczucia władczości i dumy, jaką posiada królowa. To już nie tylko matka, to Majestat. Dzieciątko Jezus tuli się do niej, jakby chowało w bezpiecznym cieniu ramion, a ona trzyma je i chroni tak naturalnie i dumnie, że na chwilę ciemnieje mi w oczach od niewyobrażalnego piękna. Inna madonna dotyka nas swoją pociągającą dziwacznością, to Parmigianinowska "
Madonna z długą szyją", której Dzieciątko jest tak duże, że wykręca zmysły pragnące poczuć za wszelką cenę harmonię. Dziecko złożone jest w pozycji narzucającej myśl o piecie, zresztą nie w pierwszym dzieje się to obrazie, a jednak ten działa szczególnie, drażni i niepokoi.
Zupełnie inaczej działa natomiast, ciepłe światło na czole matki u
Cambiasso, jest piękna. Tym światłem i całą sobą, łagodnością czoła, szczególną delikatnością głowy.
Obraz do którego wracam parę razy, korzystając z chwil, kiedy Aniet studiuje przewodnik lub usiłuje okiełznać swój jęczący w proteście kręgosłup- Filippo Lipi
Madonna z dzieciątkiem i dwoma aniołami. Gdyby wypadało zakląć przy madonnie, zaklęłabym siarczyście, bo to byłaby chyba najpotęzniejsza energia wyrazu, jaką mogłabym z siebie wydobyć, a tak pozostaje mi milczenie. Niezwykłej piękności obraz, przeniknięty powietrzem. Piękno, uroda, żartobliwość, wszystko - naturalność tej sceny zamienia mnie w pełzającą na kolanach masę. Jakim prawem farba może tak oddychać, tak żyć na zaledwie, zdawałoby się, granicy płótna i świata. Jaką niesamowitą wrażliwość ma ręka, która pozwoliła nieziemskości na tyle człowieczeństwa, a zamieniła człowieczeństwo w nieziemskość. I ten krajobraz niezwykły włosów i okna; i dotykalność aniołów...
Niesłychanie rozbawia mnie natomiast, choć może to obraza, sam Boticelli na swym obrazie "
Pokłon trzech króli". Stając w prawym dolnym rogu obrazu, zachęca do wstąpienia ku świętej rodzinie, ale ma przy tym tak znamienną minę, że nabieram podejrzenia, czy czasem nie sądzi 'po swojemu' o nieco nadętych uczestnikach owego orszaku śpieszącego witać Narodzonego. A może to po prostu wyraz twarzy wyrwany na chwilę z ram uczestnictwa? Wyszarpnięty z zamyślenia? Nie wiem, ale uśmiecham się do tego obrazu, do Mistrza.
i znów spotkanie z Tintoretto, gdzie w kącie pokoju wspaniałej
Ledy, kot pokroju, jako żywo, mojego Mirka, dobiera się do kaczki w klatce. Nakładają mi się na siebie i stają przeciw sobie - Zeus uwodzący podstępem Ledę i kot drapieżnie patrzący na uwięzioną kaczkę. Czy istnieje zwycięstwo? Leda zdaje się mieć mimo wszystko siłę zdolną okiełznać łabędzia, wydaje się nad nim panować zupełnie, kaczka zaś wspiera swą kaczą łapkę o dolny pręt klatki w geście uwidaczniającym zagięte haczykowato pazurki, zaś dziób jej wydaje się mieć władzę odpowiedzieć kotu ciętą ripostą. Odwieczny balans miłości, pożądania, niewinności i oszustw.
Bardzo lubię te dziejące się gdzieś w kątach obrazów, w zakamarkach trawy, czy pod stołami, drobne światy. Zające stające słupka tuż za konającym żołnierzem, psy goniące własne ogony. Światek żyjący pod kreską naszego widzenia, który ujawnia swoją obecność dopiero w bliskim kontakcie lub kiedy go po prostu zabraknie. Widzenie przez niewidzenie.
Mogłabym pisać i pisać, jak piękna jest
Salome Berruguete'a, trzymająca głowę Jana. Jak dobrze można zrozumieć jego zachwyt na jej widok, zachwyt, którego echo jeszcze drga w stężałych już pośmiertnie rysach twarzy. Mogłabym rozwodzić się nad energią Tintorettowskich
Adama i Ewy, nad oszałamiającym porankiem u
Crespiego. Można by spędzić tysiące godzin wśród tych obrazów. Ale czasu jest tak mało, milczenie zaś tak pojemne.
*
Florencja ze swoimi lukrowanymi kościołami. Kościołami jak z kości słoniowej, jak miętą pociągnięte pierniki. Tej nocy Anieta pokazuje mi katedrę. Padam na kolana, właściwie tylko na jedno, bo drugie zrobiło mi rzecz potworną i ogłosiło absolutny i nieodwołalny strajk. Co tam jednak takie kolano, wobec wznoszącej się, wbijającej w ciemność nieba, kampanili katedralnej. Wobec ogromu samej katedry Santa Maria del Fiore, jej żłobień, żłobkowań i gzymsów. Marmur, marmur, marmur, zielony, różowy i biały. Miętówka, której zjedzenie spowodowałoby wieczny wyrzut sumienia. Rzeźbiona przez ciemność i rozproszone światło latarni, kość sztuki. To nie elegancja, a bezwstyd piękna. Nie ogarniam tej budowli, mogę stać i czuć coś, co jest tylko drobnym przeczuciem zachwytu, jaki we mnie się obudził. Już na zawsze zjawiła się we mnie ta nocna katedra, żeby stać się niezachwianą cząstką tego, czym się tworzę.
*
I tak chodzimy sobie po tym pierwszym dniu florenckim, zaglądamy za węgły, myszkujemy w zaułkach, siadamy na chwilę w najdziwniejszych barach obarczonych piątym wymiarem.
W kościele San Croce, oprócz nagrobków Galileusza, Michała Anioła i Rossiniego, jest ten, który mnie jakoś szczególnie dotyka. To nagrobek Machiavellego, jednej z moich ulubionych postaci historycznych.
*
P.Vecchio
S.Croce
S.Croce
Via d. Belle Donne
Galeria osobowości w Barze Hot-Pot
1. Sangwinik naganiacz, który potrafi streścić jedzenie w ciągu jednego długiego oddechu
2. Wycofany barman za to z wyssaną z mlekiem matki znajomością j. rosyjskiego. Streszcza nam to samo jedzenie, tylko po rosyjsku. Po rosyjsku potrawy nazywają się dokładnie tak samo, jak po włosku
3. Melancholik kasjer z filozoficznym podejściem do świata
4. Flegmatyk sprzątacz - nie mówi do nas nic, ale promieniuje łagodnością
A tu neon dla Maria
I nasza
PensionGłówny Logistyk - Anieta
Sekretarz - Aś
Sekretna pracownia sekretarza
Ps: Nonatki* są od
nony