Zaczynam opowiadać i natychmiast kąsają mnie myśli, wyłażą z kątów, żeby mnie szarpać, czy moja opowieść będzie dostatecznie mądra? czy będzie dostatecznie ciekawa albo przynajmniej dostatecznie piękna? Żeby opowiadać, trzeba mieć mężne serce, nie tylko przeciw światu, ale także przeciw własnym wątpliwościom. Trzeba też istnieć w wielkiej równowadze. Opowieści, które do mnie docierają, budują lepszy świat, w którym żyję tysiącami żyć. Żyję w całości, zostawiając swoją organiczną powłokę zwiniętą w fotelu lub zapakowaną w fraktale kołdry. Śmieję się, cierpię i płaczę w rytm pływów krwiobiegu opowieści. Przekraczam światy i wracam odmieniona, kompletnie nieswoja. Na razie wracam.
Kochamy opowieści. Właściwie kochamy, to niedobre słowo, nieoddające gruntu rzeczy. Potrzebujemy opowieści i wchodzimy z nimi w szczególny rodzaj koegzystencji opartej na wzajemnej wymianie, choć nie do końca jest to symbioza. Każda dobra opowieść nas zmienia, zabiera kawałek mnie takiej, zostawiając fragment nowy, niewbudowany jeszcze w całość. Czasami nie wiadomo nawet, co z tym fragmentem zrobić, tak wydaje się niepasujący lub zaskakujący albo jeszcze bardziej, dziwny. Opowieść potrzebuje tych skrawków nas do trwania, do rozmnażania się, jest więc szczególnym rodzajem istnienia, które, można by spekulować, jest rodzajem życia. Karmi się, rośnie, przemieszcza, namnaża... Bywa, kiedy nasz umysł jest wyjątkowo podatny lub nie znajduje właściwego balansu między ową szczególną wymianą, a twardym pragmatyzmem rzeczywistości, opowieść uzjadliwia się, pokazuje swoją pasożytniczą twarz i przejmuje kontrolę. Człowiek, nad którym opowieść przejęła kontrolę ma krótko mówiąc, przekichane, bo zmienia strukturę, kawałek po kawałku z zawrotną szybkością (opowieść jest żarłoczna) i w tym tempie nie potrafi wybudować zmian dostatecznie szybko, przyswoić ich i zsynchronizować całości. To właśnie wtedy pojawiają się maligny, obłędy, omamy. Opowieść to ważna część naszego życia, poważny partner i groźny przeciwnik. Strzeżcie się opowieści.
Zgadzam się w 100%. Czasami po przeczytaniu lub obejrzeniu ważnej rzeczy czuje sie jak ryba wyrzucona na brzeg. W piątek tak mnie ogłuszyło opowiadanie Henry Millera "Noce miłości i śmiechu.
OdpowiedzUsuńyes!
Usuń