*druga część pensji idzie na specjalnąfigofago karmę dla kotów, której koty nie lubią, a pierwsza na rachunki, których nie lubię ja
Właściwie to wpadłam napisać, że Jurija Andruchowycza Moscoviada. Powieść grozy w tłumaczeniu Przemysława Tomanka to jedno wielkie i świetne delirium, w którym nie mam pewności, czy bohater w ogóle wstał z łóżka, a jeśli wstał, to czy na pewno trafił na obecność windy w szybie. Andruchowycz jak zawsze umie przytrzymać człowieka w malignie i z tyłu głowy szeptać mu najgroźniejsze baśnie.
Jutro z powodu kota znów musze przełożyć lekcję z moimi ukraińskimi dziewczynami, zwłaszcza, że umówiłyśmy się na lekcję przy winie, który to pomysł wynikł był uprzednio z lekcji o kulinariach. Kurczę ten świat galopuje i rży jak ugryzione przez gza źrebię, a przecież to jest całkiem stary świat i już jakby trochę mu nie przystoi. A ja ze wszystkich sił trzymam się grzywy i obtłukuję zadek, żeby nie spaść pod kopyta. Ha, ten koń to nieprzypadkowo mi przyszedł, strasznie narozrabiały mi w głowie te wiersze ukraińskie, które tłumaczyłam, a mówiłam - nie zbliżać się do cudzej poezji więcej, niż na odległość kartki, i co? I masz babo koń, co ci po rżysku hasa. A jak hasa, to zaraz przyciąga się Jesienin i już za chwilę mam w głowie wirujący korowód obrazów (z czego "W tumanie" obejmuje całość Malczewskim), a powinnam przygotować materiał na lekcję muzyki dla klasy siódmej. Ale może nie przyjdą...
A takie sobie, prosz państwa, grackie kalosze sprawiłam! Czyż nie szyk, cymes i tupotanie raciczek?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz