niedziela, 8 maja 2022

O tym, jak jest w paszczy wieloryba

Dzwoni do mnie D., hej jedziesz z nami do Berlina na majowy łikend? V. chętnie się z tobą zobaczy. Jasne! Mówię z entuzjazmem jednocześnie słysząc alarmowy brzęczyk w mojej głowie. Wszechświat entuzjazmu nie puszcza płazem. Podrzucam przyjaciółce pomysł, ze może Muzeum Pergamońskie, które marzę zobaczyć, a  którego nie udało nam się odwiedzić ongiś.  Spędzamy trochę czasu obczajając muzea i okazuje się, że dostępne są bilety tylko do Pergamońskiego właśnie, a  więc juhu, wszechświat jest po naszej stronie. Serce mi trzepocze z radości.
Wyjazd jest w piątek, zatem musiałabym dotrzeć do któregoś z trzech wojewódzkich miast Polski, żeby P. mnie zgarnęli po drodze. Brzęczyk dzwoni jak oszalały, ale uparcie go ignoruję szukając, kto z rodzeństwa może przyjechać do mamci na przedłużenie łikendu, kto podrzuci mnie z roboty do domu, a z domu do Ol, tym, kto by mnie odrzucił w drodze powrotnej już się tak bardzo nie martwię, myśląc, jakoś to będzie, choć będzie trudno. W środę niefortunnie okazuje się, że apel, który przygotowuje moja klasa jest umieszczony na mojej ostatniej lekcji, a  zatem będę musiała jeszcze po nim posprzątać, zaś koleżanki, które jadą w kierunku domostwa, czynią to o 13. w związku z czym nie zdążę na żaden bus, który zdążyłby na pociąg. Dzwonię do siostrzenicy, która mogłaby po mnie przyjechać, co czyni zazwyczaj kiedy mi potrzeba, niestety, rehab jej dziecięcia przełożono akurat na piątek w godzinach mi koniecznych, zatem odpada. Wydzwaniam dopytuję, niestety żadna opcja nie działa. Poddaję się, dzwonię do D., że się poddaję i już bardziej nie mam siły szukać i że trudno. Ona mi na to, że bardzo szkoda, bo przecież już mamy bilety do Muzeum Pergamońskiego, ja na to, że trudno, niech ktoś pójdzie na mój bilet, że może to nie tym razem znowu miałam tam być i takie tam, że się poddaję, więc ona na to, że bardzo żałują , ale że rozumieją.
Czwartek, na lekcji telefon jeździ mi po ławce, to P. Oddzwaniam. Nie pierdol, jedziemy po ciebie do Ol i na nic protesty, zadecydowane. A może Wszechświat nie jest taki niegodziwy, myślę i uruchamiam na nowo, odwołaną wczoraj sieć skomplikowanych działań rodzinnych związanych z opieką nad mamcią. W domu próbuję wykonać jednocześnie wszystko co odłożyłam myśląc, i tak nie jadę, mam długi łiked łącznie z praniem na wyjazd. Piszę sms do Zinka, czy będzie w domostwie, gdyż nawiedzić chciałabym go. Zinek nie odpisuje.
Piątek, wracam do domu, sprzątam, pakuję, składam, wypełniam dziennik elektroniczny. W jednej ręce trzymam odkurzacz, w drugiej telefon, a stopą myję wannę. Dzwonię do Zinka, odbiera. Czytałeś mój sms? Widziałem ale go jeszcze nie czytałem, bo impreza pracownicza, a streścisz? Streszczam. Dobra twoja mówi Zin, bo właśnie wracam do chaty i planowałem wybyć w celach, ale to nie wybędę, wpadaj.
U Zinka. Sączymy piwko czekając na rodzinkę P.. Telefon, to D. hej, wydrukujecie nam paszporty covidowe? Wydrukujemy, mówi Zinek, a ja omdlewam, bo mój wydrukowany paszport został w domostwie, zaś nie jestem zarejestrowana na e-pacjencie. Loguję się zatem na e-pacjenta, potrzebne są dane bankowe, których oczywiście ze sobą nie wożę. W domostwie została niepełnosprawna mamcia, starsi chory wujek i  słabowidząca ciocia, wybór pada na ciocię. Dzwonię, tłumaczę jak dotrzeć do moich danych bankowych, trochę to trwa, ale udaje mi się uzyskać numer logowania. Świetnie, wszystko gładko, tylko potrzebny jeszcze numer z karty. Patrzę z przerażeniem na Zinka, bo dokładnie 2 dni wcześniej zastanawiałam się, czy aktywować nową kartę już, czy dociągnąć do numeru ostatniego. Ryzyk fizyk, najwyżej będę odblokowywać telefonicznie. Kolejny telefon do cioci, instrukcja obsługi karty, okazuje się, że przezornie zostawiłam dwa numery, uzyskuję ten cholerny kod, rejestruję e-pacjenta. Drukujemy paszporty. Dzwoni D., słuchajcie zmieniły się przepisy wczoraj, córa nie może wjechać bo z powodu choroby nie zaszczepiła się kolejną dawką i musi na test. Sprawdzamy z Zinkiem przepisy i wykrywamy, że mój paszport też skończył ważność. Dobra, pojedziemy na test, na test towarzyszu mój.
Przybywają P. jest już dość późno, jakaś 18, jedziemy na test. W tym czasie odkrywam, że jedziemy z ich kotem, którego bardzo pragnie zobaczyć V. Zinek  robi sobie podśmiechujki, że zabierają ze sobą klasycznego Jonasza, czyli mnie, ale P. nie dowierzają i bardzo dobrze. W szpitalu pani udzielająca nam usługi za jedyne 340zł na łeb, ma tak głębokie wyrafinowane poczucie humoru, że ciężko nam je wykryć, ale to nas nie zraża. Wyniki będą za półtorej godziny, bo maszyny nie przyśpieszysz, mówi. A w telefonie miały być szybko, mówi D., tłumacząc że strasznie nam zależy i w ogóle. Zadzwonię, mówi grobowo pani i nie ma dyskusji. Idziemy ze struchlałym kotem na jakieś jadło, bo zrobiło się jeszcze późnawiej i głodni. Szwendamy się w poszukiwaniu miejsca, padamy w pierogarnię, gawędzimy o tych trudnościach o tych testach o tym, że nawet kot musi mieć paszport przy przekraczaniu granicy, na co P. podnoszą głowy. Zapomnieli!  Rozważając za i przeciwy podejmują decyzję, kot zostaje. dzwonię do Zinka - lubisz koty? Od razu wie o co chodzi i mówi, że dobra, że bierze kota.
D. z synem odwożą kota do Zinka, my zostajemy w jadłodajni. W tym czasie telefon, są wyniki. Przybywa D., jedziemy po wyniki, wszystko ok, ruszamy! Jest godzina 20. Wsiadamy, D. odpala samochód, bęc, wspomaganie układu kierownicy nie działa. Kilka prób, nadal nie. Mają asisstance, więc P. dzwoni po lawetę, będzie za 40minut do godziny. czekamy na parkingu zajmując się różnymi zajęciami i grami parkingowymi. Poczucie surrealizmu tego dnia wydusza z nas histeryczne salwy śmiechu i durne żarty. Mija godzina, nic, D. dzwoni do obsługi, dzwoni, dzwoni godzinę i nic, nie podnosi nikt, czarna dziura i tylko Wszechświat słucha. Mijają dwie godziny, nic. Na parkingu robi się coraz zimniej, życzliwi ludzie oferujący wcześniej swoją uwagę i ojojanie, już wrócili ze sprawunków i odjechali życząc nam pomyślnego rozwiązania sprawy. W międzyczasie telefony do V., że nie będziemy na drugą w nocy, tylko na mgliścieniewiadomą, a najprawdopodobniej wcale. Muzeum Pergamońskie mamy na jutro, więc żegnamy bilety, że to  jeszcze nie tym razem.  Dzwonię do Zinka, który już szykuje się do spania. Masz kota? mam. A chcesz jeszcze 5 osób? Zinek krztusząc się ze śmiechu w słuchawce - wiedziałem, że jeśli tylko odczytam smsa od ciebie, to się zacznie. Odpalamy samochód, wspomaganie działa. Jedziemy do Zinka, którego wywlekamy z łóżka i zarywamy trochę nocy na chichotach i oglądaniu Władcy Pierścieni. 
Sobota, śniadanie, telefon do M. co robić. M jest mechanikiem i elektronikiem więc zaczyna rozkminiać problem zdalnie, co oczywiście w niczym nie poprawia sytuacji naszej kierownicy. Dzwonię do Ż. wiedząc, że ów ma kumpla mechanika i okazuje się, ze ów mechanik działa dzisiaj i za słowem polecającym przyjmie auto. Diagnoza mechanika jest jechać, ale na każdym postoju chłodzić silnik dmuchając na niego i śpiewając mu hity Scorpionsów, to wspomaganie ruszy. Wykupujemy na wszelki dodatkowe ubezpieczenie za granicą, które zadziała dopiero od jutra, więc dziś  w najgorszym razie będziemy jechać ciągnikiem. Jedziemy

Ten często powtarzany frazes, że jeśli czegoś się bardzo pragnie to się to osiągnie, raczej zmieniłabym na formę - uzyskasz tyle, na ile masz zapas siły, który pozwoli ci przetrwać przekorę Wszechświata, który dobitnie pragnie ci udowodnić, że tylko ci się tak zdawało.

A w Berlinie było super




12 komentarzy:

  1. Stanowczo musisz częściej wyjeżdżać, żebyśmy mogli potem czytać takie opowiastki :))) Pergamon czeka .

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem dlaczego przyciągam przygody, ktoś w którymś momencie mnie chyba przeklął

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojeżu, umarłam ze śmiechu już przy kocie, który jechał do Berlina, żeby go V. zobaczył... :|

    OdpowiedzUsuń
  4. Asik, z Tobą to jest wesołe życie, a już na bank nie jest nudne 🤣

    OdpowiedzUsuń
  5. dlatego większość ludu omija mnie z daleka, trwają ci najodważniejsi :D

    OdpowiedzUsuń
  6. :))) To chamstwo i drobnomieszczaństwo, śmiać się z cudzego nieszczęścia, ale proszę wybaczyć nie wytrzymałam😄. Jedziemy, nie jedziemy, zakładamy e konto, testujemy się, podkładamy Zinkowi świ... ę w postaci kota, potem podłożymy mu jeszcze 5 osób , no ale to potem🤫😏😄 W tzw międzyczasie reanimujemy Scorpionsami pojazd, wreszcie wpadamy do Berlina, pokazujemy V kota i już można wracać 😄.Wszechświat jednak czasem bywa niegodziwą małpą.Niech się w końcu opamięta i podrzuci jakaś rekompensatę za tę moc wrażeń 🙂

    OdpowiedzUsuń
  7. I szacun dla wszystkich wspierających w tej eskapadzie. Szczególnie dla cioci🙂

    OdpowiedzUsuń
  8. jesli na trasie ktoś z ludziów widział pięcioro wariatów piknikujących przy samochodzie z otwartą maską, to byliśmy my, każdy postój wyglądał własnie tak :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Dobry Wieczór. Tu Zinek. Ja zostałem z kotem. A Wuszka z D. i P. i z familią czyli z J. i P. ale bez wspomagania :), ruszyli do V.
    Kotek albo prosił o głaski albo był niewidzialny a pod koniec razem oglądaliśmy filmy.
    Nie ja jestem bohaterem :D
    Mam dowody ale nie umiem wrzucić zdjęć :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Zinek, to Ty jesteś bohaterem, że to wszystko zniosłeś :)

    OdpowiedzUsuń
  11. sprytnie dobrałam sobie kompanię przyjaciół. śmiem twierdzić, ze wszyscy jesteście cudowni i bohaterscy! :D

    OdpowiedzUsuń