sobota, 28 maja 2022

Dzień w którym chwalimy matkę swę

 Oj tam ojtam, wiem, że dwa dni po, ale tak wyszło, no bo tłumaczenie jednej książeczki, wybieranie do mojej książeczki, przygotowania na nadanie imienia szkole, dekoracje, hymn, przygotowania do tygodnia wymiany polsko-niemieckiej, przygotowanie do festynu rodzinnego, które to trzy imprezy nakładają się na siebie, a jeszcze zwykłe, a ważkie problemy i potrzeby moich uczniów, a jeszcze lekcje z naszymi Ukrainkami,  a jeszcze mamcia, szkolenia, dyndolenia, ptactwo i domostwo, tak wyszło po prostu i nawet czytać miałam czas jadąc do kopalni jeno. Dobra, był jakiś zasób czasu, kiedy mózg mnie bezwzględnie odcinał od rzeczywistości narzuconej, ale wtedy był zdolny tylko śledzić losy wampirów w serialu HBO.  A jednak moje wrodzone poczucie obowiązku wobec wyrażonej obietnicy niezaniedbywania bloba, skłoniły mnie do wyciągnięcia zmarzniętych kopytek (kolejny wyjątkowozimnymaj) spod kordełki i włączenia strony na zapisek.

Tak się złożyło, zupełnie przypadkiem, nie, że akurat był 26 maja i rozmyślałam nad tym jakoś specjalnie, myśl przyszła całkiem sama, kiedy dyndając wesoło torbą na zakupy przebierałam kopytkami do sklepu i z zachwytem przypatrywałam się światu. Gniazdom bocianim, które u nas osiadły na co drugim słupie, drzewie, dachu, lilakom wytaczającym działa oszałamiającego koloru i zapachu, który dla mnie, świeżoupieczonej alergiczki pozostaje jedynie w swerze sugestii z banku pamięci, niebu, które jest najznakomitszym filmem świata, zającowi, co zamieszkał w pobliżu i w którego zdarza mi się wdepnąć, albowiem i ja i on, mamy oboje skłonność do zadumy i monotasking (możliwe, że i on i ja nie pożyjemy z  tym zbyt długo, choć on ma bardziej przesrane).  Wisterie kołysały się na wietrze, chmury przeskakiwały przez niebiańską poprzeczkę i biegły paść się dalej, słonce wbijało w trawę ostre pęki światła, a mnie naszła myśl. 

Moje dzieciństwo, moi rodzice, rodzeństwo, reszta rodziny, moi przyjaciele wyposażyli mnie w prawdziwą radość. Poznaję, że miałam dobry początek, bo jestem w głębi ukształtowana ze szczęścia i w związku z tym, mogę to szczęście, to jego głębokie poczucie, przywoływać pod powierzchnię skóry. Może to sprawka genów, na pewno sprawka ludzi, którzy mnie otaczali, którym zawdzięczam umiejętność ufności, życzliwego patrzenia na świat, darowania błędów, odwagi bycia taką, jaką jestem, nadziei i wiary pomimo wszystko. Nasiąkałam światem dobrym, stwarzanym przez bliskie mi osoby na kanwie świata bezwzględnego, któremu obojętne jest co i jak zrobimy. Można by to nazwać bańką, ale wtedy odetnie się poczucie świata ponurego, a przecież on zawsze był w moim życiu obecny, tylko nauczyłam się go oswajać wyposażona w moc miłości wielu ludzi. I jakże ja się cieszę , że się umiem tak ładnie cieszyć w chwilach, kiedy rzeczywistość wcale do tego cieszenia nie zachęca. Wszystkiego pięknego mamciu. A w prezencie dostajesz dziesięć całkiemnowych kur.




2 komentarze: