Wiadomo, jeśli trzeba wyszukać święta pod zwałami kurzu i miszmaszu przedmiotów lżejszych obyczajów, to już się woli usiąść i wklepać w odmęty internetu odkładane wciąż na później słowo na tak zwany temat niezadany. Kup mi las Mirki Szychowiak dostałam podwójnie, bo i od samej Mireczki, i od Konrada Góry, więc przeczytałam raz oficjalnie, a raz z opatrzeniem przez mirczyne piórko. Kup mi las to taka książka, którą mógłby napisać każdy wariat, a jednocześnie prawdopodobnie poza Mirką nikt inny. Na początku jest naiwnie, jak naiwne jest nasze spojrzenie na rzeczy, w miarę jednak otwierania cudzej korespondencji (cóż za przyjemność perwersyjna), robi się groza, ale nie ta wynikająca z obaw obcowania z wariatami. To taka groza, w której uświadamiamy sobie, że świat wywrócił się na nice i rządzą nim obłąkani, a my, którzy bardzo dobrze rozumiemy konieczność mania lasu, zmuszeni jesteśmy zabarykadować się w domu wariatów od środka. Aha, czyż nie jest to taka matematyczna prawidłowość, w której wystarczy odwrócić zbiory? Tylko coś mi mówi, że według naszych marzeń miało być inaczej...
Mirka Szychowiak z tomu Kup mi las
Miało być inaczej
Po ostatniej rozmowie jestem rozczarowany.
Nie przywiozłem jej tutaj na wczasy, panowie,
a z tych głupawych filmików, które mi wciąż
ślecie, wynika, że ona lata bez ograniczeń gdzie
chce, nawiązuje podejrzane kontakty z innymi
dotkniętymi i w głowie przestawia sobie to, co
już raz przestawiła. To ma być opieka i nadzór?
Ile jeszcze mam dopłacić, ile listów do niej pisać,
jak długo brać udział w tym obłędzie? Płacę, więc
wymagam. Sugerujecie, że może wrócić do domu?
Ona go nienawidzi. Proszę zrobić z tym porządek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz