Każdego dnia coś się kończy i optymistyczna formuła, że każdego dnia również coś się zaczyna, wcale nie działa na mnie optymistycznie, ponieważ to co się skończyło, nie zacznie się już nigdy. Nie w takiej postaci, nie z takim obliczem. Smutno jest zwłaszcza, kiedy się to coś lubiło i choć tomy Fistaszków będą nadal (prawdopodobnie, bo nigdy nic nie wiadomo) stały na moich półkach, to już nigdy więcej nie otworzę ich pierwszy raz i nie przyjdzie już żaden tom nowy, wyczekiwany z niecierpliwością, z radością witany. Paski się skończyły, a ja zamknęłam ostatni tom Fistaszków Zebranych Charlesa Schulza w przekładzie Michała Rusinka i poczułam niewymowną tęsknotę, za smakiem tego pierwszego razu. Naprawdę nie wyobrażam sobie półek uczestników świata bez tego tezaurusa rzeczywistości przygruntowej, myślę, jak bez Charliego Browna, Linusa van Pelta, Pepermint Patty, Marcie, bez wskazówek psychologicznych Lucy, bez światowej sławy pilota z pierwszej wojny światowej i jego najlepszego kumpla Woodstocka, możecie żyć wy wszyscy, którzy ich jeszcze nie spotkaliście na swojej drodze*. No jak? Te paski pomagają przetrwać rzeczywistość, ten ponury świat, oswoić go i zrozumieć. A teraz będę mogła wracać do nich już tylko kolejne razy, coś zawsze musi się skończyć i dlatego historii należy uczyć się możliwie jak najwcześniej rano.
*Albo już spotkaliście, tylko o tym nie wiecie, nawet w lustrze
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz