Wawa, wyjazd 10.00. Pakowanie, ukradkowe spojrzenia na towarzyszy podróży. Heej, Asia! podchodzi do mnie energiczna dziewucha z mężem, okazuje się, że znamy się z wyjazdu do Norwegii. Małgosia i Zbyszek będą naszymi świetnymi kompanami przez te dwa tygodnie I jeszcze jedna znajoma para - Marzena i Janusz. I jeszcze Pani Jadzia z Islandii.
Jedziemy, jedziemy, jedziemy, deszczowo, coraz później, Ryga - spać!
*
03.07.16 (niedziela)
Po drodze stacja ornitologiczna ze ścieżką dydaktyczną
i mieczykami
Wieczorem przybywamy do Tallina. Dość kaskaderskie, ale zwycięskie lawirowanie wielkiego autokaru w uliczątkach osiedlowych, by dotrzeć pod hotel, a później w miasto.
Górne Miasto (Toompea), a właściwie podobno kurhan Kaleva, któremu w ten sposób oddała hołd żona, to fantastyczne miejsce, w którym pomimo turyzmu, czuje się średniowiecznego ducha. Jasna, wapienna(?) cegła, solidne mury, wąskie uliczki, sobór i zamek.
Z tarasów widokowych urokliwa panorama na dachy dolnego miasta.
i ogródki knajpiane z łakomymi mewami czającymi się wszędzie
Nieśpieszny, wakacyjny rytm, turyzm głównie japoński, ale nieprzesadnie, nie denerwuje, jeszcze nie dotarła tu główna fala. W zaułkach moje ukochane kamienice-odrapańce,
a nad wszystkim mewy pilnujące piskląt podlotków. Jedna czujna mewia matka usiłuje dać łupnia mojemu bratu.
Łazimy sobie bez nastawiania się na konkretne widoki, ot tak, żeby poczuć miejsce.
Zachwyca ilość zieleni, takich prawdziwych drzew, nie obciętych kulek na patyku.
Dolne Miasto z większym już gwarem, bo ten ściągają na siebie rozliczne knajpki, knajpeczki straganiki.
stara apteka, niezmiennie od 1422r.
My zasiadamy w tej najbardziej rozbuchanej - Old Hanza, która jest knajpianym molochem starego Tallina, ale huk tam, trza się rozpatrzeć w turyźmie - świecowo, gliniasto, po podróży przyjemnie.
a później szwendamy się
no i roboty, nie może być wakacji bez maszyn!
Ps: należy kupić rzeźbę, bursztynowy żaglowiec, uliczkę glinianych domków i to wszystko oświetlić bursztynową lampą
i buty
*
04.07.16 (poniedziałek)
Prom do Helsinek, pogoda złowieszcza i chyba to ona wpływa na moje pierwsze odczucie stolicy Finlandii.
Jakieś takieś mi się te Helsinki wydają mało gustowneś, nieprzyjazne, jakieś takieś klockoweś, industrialneś. Może to przez kontrast z tallińską starówką, może przez przywiązanie do starej architektury, a może to po prostu pochmurne niebo. Najpierw Uspieński Sobór,
później szwędanie się wśród stoisk Kaupatori (Targu Rybnego zmienionego na stoiska pamiątkarsko-artystyczne),
mijamy fontannę Manty (Havis Amanda), Kappeli (kawiarnię w Helsinkach najznańszą, wędrujemy Espą (Esplande) - parkowym klinem wbijającym się w ulice,
a później Dworzec Główny - miejsce pełne powietrza i zapewne światła w słoneczne dni. Interesujący, ale nie urzeka mojej pożądającej odrapanego tynku duszy.
Nie łagodzą deszczowego odczucia drzewa ubrane w muchomorkowe pończochy,
ani stada bernikli pasących się ze swoimi gęsiętami na trawnikach,
no może zakupy na Kaupatori trochę łagodzą. Piękna rzeczą, którą tego dnia widzę, jest stary budynek targowy z uroczymi stoiskami, jak z domku dla lalek (trochę kojarzy mi się ze Stambułem).
i polskie stoisko
Kojąca w tym mieście jest parkowa przestrzeń Hesperia, nagła cisza pośród zgiełku i ujmuje mnie plac zabaw - miniparczek linowy, gdzie dzieciaki hasają do woli jak za czasów mojego dzieciństwa- głową w dół, rozwieszone miedzy żerdkami, huśtając się na oponach, wspinając, bez straszenia upadkiem.
W Księgarni pięknie wydane książki, albumy z malarstwem ech... No i Stockmann -jeden z największych i najsłynniejszych domów handlowych północnej Europy
Robimy plany na powrót - będzie Muzeum Historii Naturalnej,
a tymczasem wszędzie maszyny budowlane w przestrzeni miejskiej, a ja lubię wielkie maszyny budowlane .
Wreszcie zmęczeni gwarzymy na nadbrzeżu z napływającymi uczestnikami wycieczki. Nareszcie pojawia się trochę burzowego, niskiego światła. Uf!
Wieczorem nocleg w Heinola, zbieranie kurek na campingu i kurkowa jajocznica. Dalej już będzie dzikość.
Ha, niby taka wielka Finlandia, a dwie kłódki ino na moście. Tyle samo to i my w Kolbuszowy mamy. Tylko muminki ich ratują. Nie mamy muminków;(
OdpowiedzUsuńmieli po drugiej stronie jeszcze trochę, ale na szczęście nie tyle ile obecnie jest w modzie ; D
Usuńnooo, nie mamy Muminków!
Super relacja, i ten byczek taki napalony :) A kłódki w Ol. pościągali, łobuzy.
OdpowiedzUsuńNo byczek jest primasort!
UsuńA nie wzbudziło w tobie niepokoju to, że potwór zjadł do połowy wielką maszynę budowlaną?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Baron
takie jest prawo przyrody, chociaż mechanicznych koni żal... ;D
Usuń